Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A potem śmiał się z niej. Zachował się nikczemnie. Mogła się wstydzić swych uczuć, ale nie tego, co zrobiła. To on powinien odczuwać wstyd. Zachował się, jak człowiek bez honoru. Mary opadła na łóżko. Wtuliła głowę w poduszkę Louise. - A co będzie, jeżeli zaszłam w ciążę? - wykrzyczała swój największy lęk. - Co zrobię wtedy, Louise? Czy mam zostawić twój dom Jeanne? Och, Louise, boję się, że nie miałabym tyle odwagi. Tak bardzo pragnę żyć. Mary nigdy w życiu nie widziała Hannah równie podekscytowanej. - Jak się cieszę, że wróciłaś! Szukałam cię. Nigdy nie zgadniesz, kto tutaj przyszedł. Cecile Dulac! Zjawiła się w dziesięć minut po twoim odjeździe. Mary! Czy zwróciłaś uwagę, jak bardzo jest podobna do twojej przyjaciółki Jeanne Courtenay? Czy sądzisz, że...? - Nie sądzę, lecz wiem - przytaknęła Mary. - Matka Cecile była kochanką Carlosa CourĂtenaya. - Mój Boże. Lepiej nie mówmy o tym Albertowi. Wiesz, jaki on jest. - Czy Cecile przyszła po swoją część zysków? - Nie, wręcz przeciwnie. Zamówiła dwadzieścia nowych kreacji. Nie tylko suknie, ale płaszcze, żakiety, szale. Wszystko razem. I nie obchodzi jej, ile to będzie kosztowało. Jakiś mężczyzna za to płaci. Kupił dla niej dom. Będzie utrzymanką. Myślę, że tak jak jej matka. - Czy wiesz, co to dla nas oznacza? Będziemy miały pracę, chociaż karnawał się kończy. Nie musimy zamykać pracowni, ani zwalniać szwaczek. Dwadzieścia zamówień. Będziemy się tarzać w pieniądzach. - To dobrze. Muszę kupić jakieś meble. - I mają być zupełnie inne niż to, co się teraz nosi. Nie mamy wzorów, ale przyniosła rysunki. Mary od razu rozpoznała teczkę Valmonta. Przyłożyła rękę do serca, żeby uspokoić jego bicie. To jej już nie interesowało. Cecile wie, co robi. I przynajmniej nie wmawia sobie, że jest zakochana. 51. - Bonsoir, panie - powitała go Cecile. Val stał w drzwiach i patrzył. Cecile leżała na sofie w stylu dyrektoriatu. Jej lewy łokieć spoczywał na welwetowym zagłówku. Prawa ręka wyciągnięta była wzdłuż ciała, stopy bose. Suknia Cecile uszyta z białej gazy, miała nisko wycięty dekolt w karo. Biust podwiązany paskiem, dzięki fasonowi sukni wydawał się jeszcze pełniejszy niż w rzeczywistości. Przez cienki materiał wyraźnie przeświecały różowe sutki. Suknia miała krótkie, bufiaste rękawy i pelerynkę, spływającą we wdzięcznych fałdach na ziemię za oparciem. Obok sofy stał mały stolik na trzech nóżkach, na nim w lampie Alladyna palił się pachnący olejek. Scena była wierną kopią portretu Madame R~ecamier. Tyle tylko, że Cecile była o wiele piękniejsza. Jej włosy spadały w ciężkich, lśniących, czarnych falach na ramiona i welwetowe poduszki. - Bonsoir, Cecile - powiedział Val. - Teraz możesz usiąść wygodnie, jak długo czekasz w tej pozycji? Cecile powoli przeciągnęła się, wzdychając z zadowoleniem. Przypominała kota. - Zbyt długo - powiedziała. - Cieszę się, że pan przyszedł. - Ja również. - Rozejrzał się po niewielkim pokoju. Poczuł podziw dla Marie Laveau. Równie dobrze mógł to być jeden z salonów cesarzowej Józefiny w Malmaison. Nawet róże w wazonie zdawały się pochodzić z królewskich ogrodów. Val zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło. Potem zagłębił się w fotelu. - Napiłbym się absyntu z zimną wodą - powiedział. Cecile wstała. Poprawiła tren i ruszyła do sąsiedniego pokoju. - Dokąd idziesz? Zadzwoń na służącą. Marie pamiętała chyba o służbie? - Dzisiejszego wieczoru - kazałam im zostawić nas samych. Wolę sama dać panu wszystko, na co ma pan ochotę. Val uśmiechnął się. - Jeśli tak wolisz. Przynieś butelkę i dzbanek wody. Myślę, że nie skończy się na jednym kieliszku. Cecile poruszała się jak nimfa. Po chwili wróciła z tacą, na której stała karafka w kształcie łzy, z zielonym płynem i dzbanek z wodą. A także kieliszek z rżniętego kryształu i duża miska z parującą fasolą z ryżem. - Dzisiaj jest poniedziałek - powiedziała z uśmiechem i postawiła tacę na niskim stoliku tuż przy prawej ręce Vala, potem opadła na kolana z wdziękiem łabędzia