Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Kiedy te s³owa mówili, popatrywali ukradkiem na leszcze i p³ocie, które Rzepula w³aœnie z wiêcierza wybra³a. - Nanieæcie ognia, mê¿owie - powiedzia³a starka - a ja zaraz do chaty polecê, przyniosê garniec i uwarzymy rybnej polewki. - Och, polewka! Zap³aæ¿e wam, Bo¿e! - wykrzyknêli w jeden g³os wojowie. - Kiedy¿ to nam jad³o gor¹ce dawano, ju¿ nie pomnimy wcale. - Radam, ¿e choæ ryba jest - odrzek³a Rzepula - bo to ju¿ chleba ani okruszyny u mnie... G³odny przednówek: Wojowie kiwali na to g³owami, a kiedy starka odesz³a, rozniecili ognisko i leg³szy w trawie, zadrzemali. Rydza pluska³a cicho opodal swoj¹ ch³odn¹ fal¹, czarne raki pe³za³y po jej piaszczystym dnie. Skoro polewka dowrza³a w garncu nad ogniem, a mi³a woñ rozesz³a siê doko³a, zbudzili siê wojowie i ³y¿ki drewniane wydobyli z zanadrza. Jedli z najwiêksz¹ ochot¹, bo i soli drobina znalaz³a siê w chacie Rzepuli. Kiedy zaœ ³y¿ki skrobnê³y o puste dno, rozpowiadaæ zaczêli nowiny spod grodu Legnicy. Mówili wolno, niekiedy wstrzymuj¹c jeden drugiego spojrzeniem, bo nie³atwo jest dobremu cz³owiekowi powiadaæ rzeczy straszne i z³e. - ¯eby to cesarz... - mówi³ starszy z wojów - ¿eby to jego grafowie i knechty brzuchate! Z takimi to i ksi¹¿ê nasz, i my sami zwyczajni jesteœmy wojowaæ. Orê¿a bowiem podobnego za¿ywamy i sztuki wojennej. A tu... - woj usta wykrzywi³ z gorycz¹ i machn¹³ rêk¹ - lud nie widziany przyci¹gn¹³, do tego w mnogoœci jeszcze nieprzeliczonej... - Nie powiadajcie! - wykrzyknê³a w szczerym strachu Rzepula. - Ano toæ, toæ... - wtr¹ci³ m³odszy z wojów - jakby ich piek³o samo z czeluœci swej wyrzuci³o. - Jako¿ ich zwaæ? - pyta³a zaciekawiona. - Zw¹ siê Tatarami, a straszniejsi s¹ od wilków. Dla nas zaœ wrogi s¹ nieprzejednane. - Po prawdzie smocze plemiê - rzek³ jeszcze m³odszy z wojów. Rzepula okry³a siê zapaœnic¹, przeszed³ j¹ mróz. - Nie powiadajcie! - powtórzy³a. Starszy z wojów przez chwilê starannie obiera³ z miêsa rybie g³ówki, a choæ niewiele tego by³o, podzieli³ sprawiedliwie na trzy czêœci. Dopiero kiedy zjad³ swoje, rozgwarzy³ siê znowu: - Tatarowie piechot¹ nie chodz¹, ale na koniach cwa³uj¹ kud³atych jako barany, i wzrostu te¿ miernego, r¹czych za to nad wszelkie pomiarkowanie. To zakolem id¹ do boju, to, kiedy ich przygnieœæ, rozpierzchn¹ siê jako szpacy od stogu, a hukaj¹ i wyj¹ jako czartowie. Z daleka s¹, jak s³ychaæ, we trzy roki dopiero przybyli ze swojej ziemi na nasz¹. - Na zgubê ksiêciu polskiemu i nam! - wtr¹ci³ m³odszy woj. Poblad³a Rzepula na te s³owa, jad³o wyda³o siê jej nagle gorycz¹, a na sercu uczu³a tak wielki ciê¿ar, jakby j¹ kto kamieniami ugniata³. W oczach zapiek³y staruchê ³zy. - Jako¿ to? Powiadajcie - szepnê³a. - Strach mi, a s³uchaæ radam. - Ksi¹¿ê ubit - ozwa³ siê g³ucho starszy woj, przy tych s³owach twarz mu poszarza³a od grozy. - Legli wielcy rycerze i proœci wojowie, jako my, wespó³, jak pole d³ugie... W jeñstwo pobrano mnogich, dziatki, niewiasty i dziewy m³ode, pognano wszystkich we œwiat. Na zatracenie, na œmieræ, na boleœci najwiêksze i g³ód. Och, bieda¿ to, bieda... Tu zamilk³ woj, ra¿ony wspomnieniem, i g³owê opuœci³. Rzepula zanios³a siê p³aczem. Wtedy m³odszy z wojów zaczerpn¹³ d³oni¹ czystej jak kryszta³ wody rzecznej, napi³ siê i rzek³: - Nie p³aczcie, starko. Jeszcze nie wszystko przepad³o. Gród przecie stoi, choæ Tatarowie i czarami go braæ próbowali. Dymy jakieœ puszczali smrodliwe i ognie straszne po niebie, kto wie, zali im nie przewodzi³ Z³y. - Bo¿e, ulituj siê! - wyszlocha³a Rzepula. - Oni te¿ gêby osobliwe maj¹ - ci¹gn¹³ dalej woj - ¿e nie nadziwiæ siê temu. ¯ó³te, kr¹g³e jako misy i oczka w nich ma³e a skoœne. Zêbiska szczerz¹, skoro w z³oœæ popadn¹, ¿e strach bierze patrzeæ. Czapy naszaj¹ ogromne, spiczaste, ko¿uchy w³osem na wierzch w lato samo, a strza³y to sypi¹ ca³ymi chmurami. - Ale ~ gród, powiadacie, osta³? - upewni³a siê z lêkiem Rzepula. - Toæ, bo i nasi trzymali siê mocno, i Tatarom przeszkoda siê wydarzy³a. Wieœæ jakaœ przysz³a niedobra z ich ziemi, to zawrócili pustki i zgliszcza zostawiaj¹c jeno po drodze. - Mo¿e to byæ? - Rzepula w s³uch zamieni³a siê ca³a. - Toæ, starko, pewne to jako s³oñce na niebie - odrzekli w g³os jeden wojowie, ale ³zy ciek³y dalej niepowstrzymanie z oczu niebogi. - Pytam was - mówi³a - bo to przecie i synowie moi poszli pod Legnicê. Dwóch posz³o, go³¹bków jasnych. Ale skoro sam ksi¹¿ê leg³, mê¿ni rycerze, to có¿ moi! Prostacy, ch³opcy! Zali¿by ich oszczêdzi³a dola? - Nie wszyscy legli - jêli j¹ pocieszaæ jeden przez drugiego wojowie. - Ot, choæby i my. Wracamy, tyle ¿e nas droga utrudzi³a srodze. Wróc¹ i wasi synkowie, zobaczycie! Nie op³akujcie¿ ich, matko, przed czasem..