Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Matka napisała Nicci, że król ogłosił, iż najbardziej ze wszystkich znanych mu ludzi przypomina wcielenie dobrego ducha. Nicci regularnie dostawała zawiadomienia o nagrodach przyznawanych matce za jej bezinteresowną pracę. Kiedy matka zmarła osiemnaście lat później, Nicci ciągle wyglądała na siedemnaście lat. Na pogrzeb matki chciała włożyć wspaniałą czarną suknię - najpiękniejszą ze wszystkich. Pałac oświadczył, że to niestosowna prośba ze strony nowicjuszki i że to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Że mogą dostarczyć wyłącznie proste, skromne stroje. Gdy tylko Nicci zjawiła się w domu, poszła do królewskiego krawca i oznajmiła, że chce mieć na pogrzeb matki najpiękniejszą ze wszystkich czarnych sukni, jakie kiedykolwiek uszył. Podał jej cenę. Poinformowała go, że nie ma pieniędzy, ale że tak czy owak chce mieć tę suknię. Krawiec - mężczyzna o trzech podbródkach, ze sterczącymi z uszu oblepionymi woskowiną włosami, przesadnie długimi żółtawymi paznokciami i stałe przyklejonym do warg lubieżnym uśmieszkiem - wyjaśnił jej, że i on czegoś potrzebuje. Nachylił się ku niej, delikatnie ujął guzowatymi paluchami jej gładkie ramię i dał do zrozumienia, że jeśli ona zatroszczy się o jego potrzeby, to on odwdzięczy się tym samym. Na pogrzebie matki Nicci zjawiła się w najpiękniejszej ze wszystkich czarnych sukni. Matka była kobietą, która całe swoje życie poświęciła potrzebom innych. Nicci już nigdy nie zobaczy jej brązowych jak karaluchy oczu. Lecz - w przeciwieństwie do pogrzebu ojca - tym razem żaden ból nie wypełnił przeraźliwej pustki w jej wnętrzu. Nicci wiedziała, że jest okropna. I po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że z jakiegoś powodu już jej to nic a nic nie obchodzi. Od tego dnia Nicci zawsze wkładała wyłącznie czarne suknie. Sto dwadzieścia trzy lata później, stojąc przy balustradzie i patrząc na rozległą salę, ujrzała oczy, które oszołomiły ją poczuciem drogiej ponad wszystko duchowej wartości. Ale to, co w oczach ojca tylko się żarzyło, w oczach Richarda płonęło jasnym ogniem. Dalej jednak nie miała pojęcia, co to takiego. Zdawała sobie tylko sprawę, że to różnica pomiędzy życiem a śmiercią oraz że musi go zniszczyć. Teraz nareszcie wiedziała jak. Gdybyż tak, kiedy była mała, ktoś okazał jej ojcu takie miłosierdzie. ROZDZIAŁ 12 Nicci szła drogą łączącą obrzeża Fairfield z posiadłością, w której, według trzech Sióstr, rezydował imperator Jagang, i przepatrywała kłębowisko obozu Imperialnego Ładu, szukając charakterystycznej grupy namiotów. Wiedziała, że powinny być gdzieś tutaj; Jagang lubił je mieć tuż pod ręką. Jak daleko sięgała wzrokiem, widziała pola i wzgórza pokryte - niczym czarną sadzą - namiotami sypialnymi, wozami i żołnierzami. Niebo i ziemia jakby poszarzały. Ogniska, rozrzucone na omroczniałych polach, migotały jak gwiazdy na niebie. Było coraz ciemniej - nie tylko dlatego, że zbliżał się wieczór, ale i z powodu zwartej powłoki burych chmur. Porywy wiatru łopotały namiotami i mundurami, rozwiewały płomienie ognisk, niosły tu i ówdzie kłęby dymu. Roznosiły również fetor ludzkich i zwierzęcych odchodów tłumiący słabsze od niego, a przyjemniejsze kuchenne wonie. Im dłużej armia tkwiła w jednym miejscu, tym nieznośniejszy stawał się ów odór. Przed Nicci wytworne budowle posiadłości wznosiły się ponad otaczające je plugastwo. Jagang tam był. Miał dostęp do umysłów Sióstr Georgii, Rochelle i Aubrey, więc pewnie wiedział, że wróciła. Bez wątpienia już na nią czekał. I będzie musiał poczekać; miała najpierw coś do załatwienia. Mogła się tym spokojnie zająć, skoro Jagang nie miał teraz dostępu do jej umysłu. Dostrzegła w oddali to, czego szukała. Górowały ponad mniejszymi namiotami, były dobrze widoczne. Zeszła z drogi i ruszyła poprzez ciżbę żołnierzy. Nawet z tej odległości słyszała charakterystyczne dźwięki dochodzące ze skupiska tych szczególnych namiotów - słyszała je ponad śmiechami i śpiewami, potrzaskiwaniem ognia, skwierczeniem mięsiwa w rondlach, skrzypieniem osełek o metal, szczękaniem młotów o stal, odgłosami pił. Niesforni żołnierze chwytali Nicci za ręce i nogi lub starali się złapać ją za suknię, kiedy tak szła pośród ogólnego rozgardiaszu. Tacy chuligani nie zasługiwali na większą uwagę, więc zwyczajnie odsuwała ich na bok, idąc przez tłum, i nie słuchała drwiących miłosnych propozycji. Kiedy krzepki żołnierz mocną łapą chwycił jej przegub i okręcił ku sobie, Nicci zatrzymała się jedynie na chwilę niezbędną, by uwolnić moc i sprawić, że pękło mu serce. Mężczyzna runął na ziemię, a inni śmiali się, nie zdając sobie sprawy, że ich kompan nie żyje, ale nikt nie próbował sięgnąć po jego niedoszły łup. A Nicci usłyszała, jak szepczą „Pani Śmierci”. Wreszcie doszła. Wokół namiotów, w których brańcy krzyczeli z przeraźliwego bólu, żołnierze grali w kości, pałaszowali fasolę lub chrapali w śpiworach. Dwaj z nich wywlekli z dużego namiotu ciało, za którym ciągnęły się wnętrzności. Wrzucili zwłoki na wóz, na stos innych. Nicci dała znak nie ogolonemu żołnierzowi nadchodzącemu od innego namiotu. - Pokaż mi spis, kapitanie - nakazała. Po błękitnej płóciennej okładce rejestru, który niósł, poznała, że to oficer dyżurny. Przez chwilę patrzył na nią gniewnie, ale rozpoznał ją po czarnej sukni. Podał Nicci zabrudzoną i pomiętą księgę. Środek okładki przecinała głęboka rysa, pewnie ktoś niechcący na niej usiadł. Kartki, które wypadły, wepchnięto z powrotem, ale nigdy dobrze nie pasowały i ich wystające tu i ówdzie brzegi postrzępiły się i zabrudziły. - Nie ma za wiele do raportowania, pani, ale racz powiedzieć Jego Ekscelencji, że wypróbowaliśmy niemal wszystkie znane nam sposoby, a ona wciąż nie chce mówić. Nicci otworzyła księgę i przeglądała spis nowych jeńców oraz tego, co było o nich wiadomo. - Ona? O kim mówisz, kapitanie? - mruknęła, czytając. - No, Mord-Sith, rzecz jasna. Nicci spojrzała na niego. - Mord-Sith. Oczywiście. Gdzie jest? Wskazał na stojący dalej namiot