Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. — Chris! — krzyknęła matka. — Na litość boską! Urwał i spojrzał na nią. Była w tym spojrzeniu mrożąca krew w żyłach pogarda. Potem odwrócił się i wyszedł. — Co go napadło? — mruknął Mikę. — Czy ja coś powiedziałem? — Mam nadzieję, że się mylisz — odparła matka Chrisa. — Co do tego fundamentalizmu. Nie zniosłabym, gdyby on wplątał się w coś takiego. Uznali, że ta nagła zmiana nastroju i wybuch gniewu to typowe przejawy wieku dojrzewania, i gratulowali sobie w duchu, że sami są już racjonalni, dorośli i potrafią kontrolować swoje namiętności. Ale mimo wszystko 111 w sercu ????'? zatliła się iskierka zazdrości. A jeśli chodzi o matkę Chrisa, to dopiero leżąc z Mikiem w łóżku, zdołała wyrzucić z myśli wyraz twarzy syna, zimny i bezwzględny jak miecz. Kilka dni po rocznicy ślubu państwa Millerów Tommy Sanchez poprosił Jenny do swojego gabinetu. Była siódma, zapadał wieczór po kolejnym upalnym dniu. Serce podeszło Jenny do gardła; domyślała się, co się święci. Wsunęła się tam z duszą na ramieniu. Tommy Sanchez w dżinsach, szelkach i T-shircie w paski odkaps-lował butelkę meksykańskiego piwa, a kiedy ją od niego przyjęła, otworzył sobie drugą. — Siadaj — zagaił z głębin swojego zabytkowego, obrotowego kapitańskiego fotela. Przysunęła sobie krzesło i usiadła jak sekretarka, której szef zaraz coś podyktuje. Ściany gabinetu obwieszone były posterami i fotografiami, na biurku leżały w nieładzie płyty i kasety z jazzem, na półce za Tommym stał komputer i faks; a ogromna szafa grająca Wurlitzera uniemożliwiała otwarcie drzwi na oścież. Jenny, odrętwiała i bezradna, gapiła się w okno wychodzące na stary zielony, od dawna niewykorzystywany cmentarz na tyłach sąsiadującej z barem kaplicy — Co u ciebie? — spytał Tommy. — W porządku. — Żadnych problemów? — Żadnych. — Pytam, bo martwię się o ciebie, Jenny, wiesz? 112 Spuściła wzrok i milczała. — Pij to piwo. Bo się zagrzeje. Posłusznie uniosła butelkę do ust i pociągnęła łyczek zimnego, szczypiącego w język płynu. Czuła, że powinna coś powiedzieć. — Czemu pan się o mnie martwi? — spytała. Nie spodziewała się, że jej głos zabrzmi tak spokojnie. Spojrzała na Tommy'ego i dostrzegła to, co widziała już na niejednej twarzy: szkliste spojrzenie, rumieniec, skupienie. Równie dobrze mogłaby to być twarz Piersa albo jej ojca. Szybko odwróciła wzrok. — Bo wyglądasz tak młodo — wyjaśnił Tommy — Patrząc na ciebie, myślę, że przydałaby ci się jakaś ochrona. — Dam sobie radę. Niczego nie potrzebuję. — Prócz pracy Słowa te wisiały przez chwilę w powietrzu, potem Tommy pochylił się nad biurkiem. — Jenny, wypij dzisiaj ze mną drinka przed wyjściem do domu. Gdzie mieszkasz? — W Kidlington. Ale... — Czym wracasz do domu? Autobusem? — Tak, ostatnim. Ledwie na niego zdążam. — Odwiozę cię. Pozwól mi się odwieźć. No? Poczuła ogromne znużenie i rezygnację. — Dlaczego nie powie pan wprost, o co panu chodzi? — spytała. — Przecież mówię. Chce się z tobą spotkać po zamknięciu, wypić drinka, a potem odwieźć cię do domu. To wszystko. 113 — Wszystko? Nic poza tym? — Słowo honoru. — Proszę nie nalegać — powiedziała. — Nie wierzę panu. Właściwie to powinnam. Przecież daje pan słowo. Sama nie wiem, czemu nie... Podniósł rękę. Z tą grubo ciosaną, wyrazistą twarzą, wielkimi oczami i gęstymi, czarnymi brwiami sprawiał wrażenie takiego silnego i pewnego siebie. Urwała. — Wystarczy, okej? Przepraszam, że to zaproponowałem. Nie masz żadnych podstaw, żeby zarzucać mi, że molestuję cię seksualnie. Nikogo nie molestuję. Nie muszę. Nie chcesz wypić ze mną towarzyskiego drinka, trudno; odmówiłaś, nie nalegam. To prawda, że mi się podobasz. Jesteś ładną, atrakcyjną, intrygującą, spokojną dziewczyną. Chciałbym cię lepiej poznać. Rozumiemy się? Wpatrywała się w podłogę i milczała. — Nie muszę nagabywać swoich kelnerek, Jenny. Nie o to mi chodzi. Spojrzała na niego, otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w końcu wzruszyła tylko ramionami. — Odnoszę wrażenie, że coś cię gnębi — podjął. — Chciałbym ci pomóc. To wszystko. — Skąd takie wrażenie? Po czym to widać? — Buzia w ciup. Nieszczęśliwa. Osowiała. — Opuszczająca się w pracy. — Ty to powiedziałaś, kochanie. — A więc to groźba? — Nic z tych rzeczy! — Mam przez to rozumieć, że jeśli... jeśli nie zrobię tego, czego pan ode mnie oczekuje, to mi pan wymówi? 114 — Na miłość boską... — Do tego pan zmierza? — Skądże znowu! Gniew ściągał mu twarz. Sporo wysiłku kosztowało go, żeby przywołać uśmiech. — Posłuchaj — powiedział. — Zacznijmy od początku, dobrze? Ruszyliśmy nie z tej nogi. Wyobraź sobie, że dopiero tu weszłaś. Ruch na sali niewielki, przez pół godziny poradzą tam sobie bez ciebie. Siedzimy, sączymy piwo. Jak leci, Jenny? — Dobrze, dziękuję. — Znalazłaś sobie jakieś lokum? — Tak. — To się cieszę. Bo do niedawna nocowałaś u Dorothy na podłodze, tak? — Tylko przez kilka dni. — Ale do tego Kidlington spory kawałek drogi, prawda? — Autobusem nie tak daleko. — Ile kosztuje bilet? — Półtora funta, powrotny. — To dużo. Jezu, dziewięć funtów tygodniowo na same przejazdy. Wzruszyła ramionami. — Powinnaś poszukać sobie czegoś w centrum — zauważył. — Wtedy czynsz byłby wyższy. — Wiem, gdzie by nie był. Spojrzała na niego, niepewna, czy prowadzi jakąś grę, czy mówi poważnie. Wyglądało na to, że poważnie. 115 — Mam mieszkanie w Gloucester Green — wyjaśnił. — Na tym nowym osiedlu. Są tam dwie sypialnie; mogłabyś zamieszkać w tej drugiej. W jego oczach pojawiła się teraz iskierka uśmiechu, nie można mu było odmówić uroku. Zacisnęła usta, żeby też się nie uśmiechnąć. — Widzisz? Teraz wyrażam się jasno, prawda? —-ciągnął. — Jak już powiedziałem, chciałbym cię lepiej poznać. Co tu ukrywać. Nie zamierzam cię napastować, nic na siłę, ale nie obiecuję, że nie będę się starał wkraść w twoje łaski. Masz chłopaka? Nie odpowiedziała. — Na pewno masz. I to niejednego. Nieważne. Zamierzam cię zdobyć, Jenny. Pragnę cię. — Zawsze dostaje pan to, czego chce? — Nie, i w tym właśnie cały urok. Nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie zastanów się nad tym. — Nad czym? — Nad zamieszkaniem w mojej drugiej sypialni. Mówię poważnie