Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Frank, nie rób tego, pomyślał. Niech będzie, jak jest, i obserwuj, jak sprawy potoczą się dalej. Jednak ręka odmówiła mu posłuszeństwa, znów sięgnęła po słuchawkę i tym razem Pagan bez wahania wykręcił cały numer. Telefon dzwonił bardzo długo, wreszcie ktoś odebrał. Pagan przedstawił się. Usłyszał w słuchawce mrukliwy głos wyrwanego ze snu Artiego Zuborica. - Pagan, wiesz, która godzina? - Około piątej rano. - Do jasnej cholery, od pięciu czy sześciu lat nie dajesz o sobie znać, a teraz budzisz mnie w środku nocy? Lepiej, żebyś miał poważny powód. Pagan zawahał się. Możesz jeszcze odłożyć słuchawkę, myślał. Przeproś Zuborica, zostaw telefon w spokoju i zapomnij, że w ogóle coś takiego przyszło ci na myśl. - Pagan, ja czekam - burknął Zuboric, który nawet o bardziej przyzwoitych porach nie grzeszył uprzejmością. - Mam prośbę. - Małą czy dużą? 268 D- Małą - odparł Pagan. - Mów. - Zuboric wysłuchał prośby, a potem zapytał: - To wszystko? - Wszystko. - I po toś mnie, kurwa, budził? Oddzwonię. Połączenie zostało nagle przerwane i Pagan odłożył słuchawkę. Dręczony wątpliwościami wrócił do okna. No dobra, już po wszystkim, teraz Zuboric się odezwie. Czuł się jednak jak zdrajca, miał moralnego kaca, jakby zrobił coś niedozwolonego. Można jeszcze raz zadzwonić do Zuborica i wszystko odwołać. Wyjrzał przez okno. Na placu, patrząc w okno jego gabinetu, stał mężczyzna w ciemnozielonym płaszczu. Przez moment patrzyli sobie w oczy, a potem tamten wyjął spod poły płaszcza pistolet, podniósł go wyprostowaną ręką i wycelował prosto w okno. Wstrząśnięty Pagan ledwie usłyszał odgłos dwóch wystrzałów, a zanim zdążył zareagować, na głowę posypały mu się okruchy szkła, kawałki betonu i drzazgi nadgniłej framugi. Zamachowiec pobiegł przez plac w stronę ulicy James. Pagan rzucił się do szuflady biurka, wyciągnął pistolet Bernardel-li, zbiegł schodami w dół i wypadł na dwór, kierując się w tę samą stronę co napastnik. Mężczyzna w zielonym prochowcu nie pozostawił jednak po sobie ani śladu - zniknął pomiędzy ludźmi zmierzającymi w kierunku Piccadilly Circus. Pagan jednak, rozglądając się na boki i przepychając przez tłum, biegł dalej. Nie zważał na zdziwione spojrzenia, jakimi ludzie obrzucali pistolet w jego dłoni. Większość schodziła mu z drogi, podejrzewając, iż mają do czynienia ze zbiegłym szaleńcem. Na Piccadilly Circus musiał zrezygnować. Wśród tłumu taksówek, autobusów, samochodów osobowych i pieszych przechodniów nie sposób byłoby odnaleźć nikogo. Pagan poszedł w stronę wlotu ulicy Regent i mijając ulicznego sprzedawcę, dojrzał w porannej gazecie nagłówek artykułu złożony tłustym drukiem: TERROR W BERLINIE. Niewiele obszedł go ten tytuł, ponieważ cały czas myśląc o człowieku w zielonym płaszczu, przypomniał sobie pościg ulicami Mayfair za zabójcą Quartermana. Zanim odszedł, spojrzał na posąg Erosa, który w dziennym świetle zdawał się blaknąć. 26 Londyn esteś pewien, że to ten sam? - zapytał Foxworth. - Na sto procent nie, bo nie widziałem go od przodu, gdy strzelał do Quartermana, ale jestem przekonany, że to on. Pagan i Foxworth siedzieli w pubie przy ulicy Beak. W środku panował typowy dla południowych godzin zgiełk. W powietrzu unosił się zapach sosów, piwa, mokrych parasoli i siarki ze spalonych zapałek. Chociaż to Pagan zaproponował wyjście na lunch, teraz odłożył na talerz zjedzoną do połowy kanapkę z tuńczykiem, ponieważ ryba z majonezem smakowała mu jak sierść jakiegoś zwierzaka. - Ciekawy zbieg okoliczności, prawda? - powiedział. - W godzinę po rozmowie z Williamem Caanem ktoś próbuje mnie zastrzelić. Foxie napił się jasnego piwa z małej szklanki. - Caanowi nie podoba się kierunek, w jakim zmierza śledztwo... - Dlatego chce... chce je przerwać. - Chociaż strzały z pistoletu wstrząsnęły Paganem, mówił spokojnie. Gdyby strzelec podszedł choćby odrobinę bliżej.... - A może chciał ci tylko przekazać ostrzeżenie. - Rozsądna hipoteza. - Od Grabarzy. - To znów ciekawa hipoteza