They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Jedno tylko sprawiło im kłopot — nie wiedzieli, w którą stronę wyruszyć. Po naradzie postanowili udać się na wschód i szukać w dolinach i na szczytach gór, nad brzegami rzek i w skalistych wąwozach. I jeszcze postanowili wszędzie pytać ludzi, czy nie widzieli lub nie słyszeli o ognistym Dżu *, który porwał córkę potężnego króla. Skoro świt ruszali w drogę, odpoczywając tylko raz w cią>-gu dnia, by odsapnąć i zjeść trochę tsamby. Wędrówkę kończyli o zmroku i w grotach lub w cieniu drzew, pod skałą lub wśród traw stepowych spędzali noc. Przemierzyli dziesiątki dolin, spoglądali w głąb wielu jezior, wdarli się na dziesiątki stromych gór, zajrzeli do setek grot, pieczar i wąwozów. Ale nigdzie nie znaleźli ani śladu ognistego smoka. Pytali ludzi, Dżu smok. 290 nikt jednak nie widział smoka ani nie wiedział, gdzie go szukać. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Po zimie nastąpiła wiosna, potem nadeszło lato i ustąpiło władzy nad ziemią jesieni. Dobdie i Tendżu Jende byli już bardzo zmęczeni, odzież ich zdarła się, a nie rnieli pieniędzy na kupno nowej. Okolice, przez które wędrowali, były coraz bardziej dzikie i pustynne, coraz rzadziej spotykali wioski, a nawet samotnych wędrowców, dzielących się z nimi pożywieniem. Raz gdy usiedli, by wypocząć, i ze smutkiem myśleli o pustym woreczku, z którego wczoraj wygarnęli resztki tsamby, ujrzeli starca-pielgrzyma. Poprosili go, by usiadł obok nich i dał wytchnienie strudzonemu ciału. Tendżu Jende zebrał trochę korzonków i zjedli je wspólnie z pielgrzymem. Gdy ukończyli skromny posiłek i popili wodą z pobliskiego źródła, starzec zapytał, skąd i dokąd idą. Opowiedzieli mu o swych przygodach i zamiarach. — Chyba jednak będziemy musieli wrócić — zakończył opowieść Dobdie. — Nie wiemy, gdzie szukać smoka i, być może, nie znajdziemy go do końca życia. — Nigdy nie trzeba zawracać w połowie drogi — rzekł stary pielgrzym — albowiem tego, kto zaczyna coś i nie kończy, spotkać może nieszczęście. Skoro podjęliście się trudu odszukania ognistego Dżu i uwolnienia Medodin, nie możecie przerwać poszukiwań. Jedno wam mogę doradzić. Czy słyszeliście wiosną grzmoty? To Dżu wyłazi wtedy ze swego zimowego legowiska. Zimę bowiem spędza on na dnie jeziora, ukryty pod grubym pancerzem lodu. Latem i jesienią miesizka w górach. Szukajcie tedy w górach, a gdy usłyszycie jesienne grzmoty, wiedzcie, że Dżu przeniósł się już na dno jeziora. Przyjaciele podziękowali pielgrzymowi za mądrą radę, pokłonili mu się z szacunkiem i poszli dalej, w wysokie góry. Wspinali się po zboczach najeżonych skałami, brnęli przez wędrujące piachy, nieraz musieli ukrywać się w głębokich grotach przed skalnymi lawinami, a potem długie godziny odwalać kamienie tarasujące wyjście. Wdzierali się na najwyższe szczyty, schodzili do straszliwych przepaści i znów wra- 292 cali na wierzchołki, zaglądając do każdej szczeliny. Śmierć zdawała się czyhać na każdym kroku, jakby broniąc dostępu do krainy, którą zamieszkuje ognisty smok. Pamiętali jednak słowa starego pielgrzyma i żywili nadzieję, że mirnoi największe trudności odnajdą Dżu i wtedy Bitaną z nim do walki o uwolnienie Medodin. Któregoś dnia, gdy zdawało się im, że obejrzeli już cały ogromny łańcuch górski, że nie uszła ich uwagi żadna grota, żadne zagłębienie, żadna szpara między skałami, Tendżu Jende zawołał nagle głośno: —¦ Spójrz tu, Dobdie! Dobdie podpełzł do przyjaciela — znajdowali się bowiem na bardzo stromym zboczu — i Tendżu Jende pokazał mu wąską szczelinę, której przedtem nie zauważyli. — Tam, w dole, jest przepaść — powiedział Tendżu Jende. — Słychać śpiew wiatru. Dobdie przyłożył ucho do szpary i usłyszał szum wiatru. — Trzeba zajrzeć, a nuż tu właśnie zamieszkał ognisty smok — oświadczył Tendżu Jende i zaczął od razu mocować się z kamiennymi bryłami. Z wielkim trudem udało im się nieco odsunąć skały i poszerzyć szczelinę. Gdy zajrzeli, zobaczyli głęboko w dole kamieniste dno. —¦ Spójrz — szepnął przejęty Tendżu Jende. Właśnie promień słońca wpadł przez szparę i oświetlił mrok przepastnego leja. — Tam, na dnie, widać barwną plamę. Tak, tak — zawołał radośnie — widzę doskonale! Toi piękna córka króla. Znaleźliśmy ją, przyjacielu. Cieszę się, że zauważyłem szparę między skałami. — Ale jak wyciągnąć stamtąd królewnę? — zamyślił się Dobdie. —¦ Nie martw się, przyjacielu — pocieszył go Tendżu Jende. — Ta szczelina jest dostatecznie szeroka, bym się mógł przez nią przecisnąć. Ty jesteś zbyt tęgi. Jak to dobrze, że mamy z sobą długi i mocny sznur. 292 Opasał się sznurem i wręczając Dobdiemu luźny koniec, powiedział: — Teraz mocno trzymaj sznur i powoli opuszczaj mnie na dół. Gdy znajdę się na dnie, przywiążę królewnę. Ją wyciągniesz pierwszą, a gdy usadowisz ją w bezpiecznym miejscu na skale, rzuć linę po raz drugi