They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

W pierwszej rundzie wylosowałem jakiegoś dzikusa. Jak mawiał trener Seabrooke, „przecenia się rolę talentu”. Ten rywal był utalentowany i bardzo niebezpieczny, ale jednocześnie głupi. W pierwszej rundzie walczyłem zbyt ostrożnie; nie dokończyłem kilku świetnie zapowiadających się akcji, gdyż dzikus wyglądał na zapaśnika, który lubi suplesy. Najniebezpieczniejszy był jednak w pozycji górnej. Jego mocną stroną były nogi i raz nawet założył mi bardzo prostą dźwignię poprzeczną. (Mogło się skończyć znacznie gorzej: tak naprawdę próbował założyć mi klucz turecki na zgiętych nogach - coś okropnego!). Do tej pory prowadziłem sześć do trzech, teraz rywal doprowadził do remisu - a ja wciąż leżałem pod nim. Po gwizdku sędziego dzikus od razu rozpoczął kolejny rzut poprzeczny, ale zanim zdążył chwycić mnie za ramię, wepchnąłem mu głowę w matę; była to najprostsza strategia obronna na wypadek chwytu poprzecznego. Ted Seabrooke przestrzegał, że nie skutkuje ona w walce z zawodnikiem dobrze stojącym na nogach - ten jednak był kiepski. Z początku przypuszczałem, że doznał wstrząsu mózgu, ale otrząsnął się już po czterdziestu pięciu sekundach. Był na mnie zły. Gniewanie się na przeciwnika jest w zapasach czystą głupotą; poza tym manewr był prawidłowy - nauczył mnie go Ted Seabrooke, a nie Cliff Gallagher. Sędzia odgwizdał przerwę na kontuzję, nie dając mi punktów za wózek, więc cały czas był remis - a ja wciąż leżałem pod spodem. Tuż po gwizdku Utalentowany Głuptak znów wyciągnął nogę, by rozpocząć dźwignię poprzeczną, a ja znowu osłoniłem ramię i wbiłem mu głowę w matę. Tym razem potrzebował na otrząśnięcie się całej minuty i w ten sposób skończył mu się czas na kontuzje, a ja wygrałem przez dyskwalifikację. Przeciwnik był wciąż rozeźlony; pewnie myślał, że wygrałby, gdybym tylko nie obijał mu głowy o matę. Ja również sądzę, że odniósłby zwycięstwo; sprawiał wrażenie niezmordowanego - Niezmordowanego Głuptaka. Dzikus powiedział, że ostrzy sobie zęby na nasze spotkanie w barażach. Gdybym przegrał jakąś walkę przed dotarciem do finałów, spadłbym na zapaśniczą prowincję i startowałbym w walkach pocieszenia. Można sobie wyobrazić, że gdyby mój przeciwnik bez przerwy wygrywał, w końcu znowu stanęlibyśmy ze sobą oko w oko. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. („Nie ma czegoś takiego jak rzut półpoprzeczny - mawiał Ted Seabrooke. - Jeżeli wyciągasz nogę, musisz też złapać za ramię, chyba że chcesz zaryć głową w matę”). W szatni dzikus z obolałą głową trzaskał szafkami i kopał w ławki. Starałem się go unikać, ale poszedł za mną do sali treningowej, gdzie musieli mi zrobić nowy opatrunek na mały palec lewej ręki. - Nie podobają mi się tacy, co dowalają mi się do głowy - oświadczył. Poczułem się staro, jak trener, a nie zapaśnik. Zacytowałem słowa Teda: - Jeżeli wyciągasz nogę, musisz też złapać za ramię, chyba że chcesz zaryć głową w matę. - Gówno prawda! - wrzasnął dzikus. (Co za niepojęte wyrażenie - pod względem inteligencji odpowiada próbom wykonania połowy chwytu poprzecznego). Dobrze, że Colin i Brendan byli na trybunach. Siedział tam też Don Hendrie z dziećmi. Kiedy założyli mi nowy opatrunek, poszedłem na salę, gdzie rozłożono maty. W turnieju brało udział kilku zawodników z Amherst - trenowaliśmy na zmianę cały dzień. Na największego twardziela w mojej kategorii wyglądał jakiś młodzieniec z Akademii Straży Przybrzeżnej; poruszał się bardzo zwinnie i miał upodobanie do zakładania dźwigni w okolicach krocza, na które nic nie poradziłby mój sztandarowy chwyt obronny. Wiedziałem, że będę miał z nim ciężką przeprawę, ale popełniłem błąd i - koncentrując się na przyszłym przeciwniku - zlekceważyłem rywala, z którym toczyłem następną walkę. Walczył w barwach klubu wojskowego. Mówił mi potem, że stacjonował kiedyś w Niemczech i stoczył wiele pojedynków w stylu klasycznym; w tym czasie jego jednostka stacjonowała gdzieś w New Jersey. Myślami byłem przy tamtym zapaśniku ze Straży Przybrzeżnej, co stanowiło błąd psychologiczny i kolejny dowód na to, że powinienem przekwalifikować się z zawodnika na trenera. W pierwszej rundzie pozwoliłem mu wykonać kilka możliwych do uniknięcia rzutów. W drugiej miałem stratę trzech punktów i wtedy ogarnął mnie popłoch; spróbowałem przeprowadzić akcję z nietypowej pozycji, na co rywal powalił mnie na plecy. Gdy się podniosłem, przegrywałem już o siedem punktów. Teraz przyszła właściwa pora na panikę, ale przed końcem rundy nie udało mi się wykonać żadnej akcji; na początku trzeciej miałem do odrobienia sześć punktów. Jeszcze raz uwolniłem się z uchwytu, wykonałem rzut, a przeciwnik dostał punkt karny za unikanie walki; trzymałem go przez długi czas w parterze (za co otrzymałem dodatkowy punkt), ale zdawałem sobie sprawę, że jestem lżejszy o kategorię i nie zdołam zrobić mu wózka - był na to za duży. Przegrałem jednym punktem. Stoczyłem niezły pojedynek, ale szansę na zwycięstwo zaprzepaściłem już na początku. „Błędy psychologiczne” - jak ująłby to trener Seabrooke. Znalazłem się w barażach i zostałem położony na łopatki w pierwszej walce. Na początku wykonałem rzut i prowadziłem 2 do 1 (po tym, jak rywal wymknął się po rzucie z parteru), gdy złapał mnie w przemyślny chwyt, zwany walizką. Zanim się zorientowałem, już leżałem na łopatkach. W sali treningowej, gdzie poszedłem, żeby zdjęli mi opatrunek, zobaczyłem, że palec jest odgięty do tyłu - znowu nastąpiło przesunięcie stawu, sam nie wiem, jak i kiedy. Trener nastawił palec