They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie mam też na myśli cierpienia z powodu klęsk narodowych ani zgryzoty z małości i nierozwagi rodaków, nawet nie tego uczucia odpowiedzialności, które każe drobnymi ramionami zasłaniać całą ojczyznę przed niebezpieczeństwem. Myślę o rozkochaniu w polskości, w ludzie polskim, w piosence ludowej, której z najżywszą radością słuchała i niemal już dziecinną ręką w zdobionych przez siebie albumikach notowała słowa i nuty. Rozkochana była w krajobrazie Kujaw, Mazowsza, Podlasia, w historii i języku polskim, które latami pilnie studiuje, a nie najmniej zakochana w żywych ludziach, do czego specjalnej łaski bogów trzeba, bo łatwiej kochać ludzkość niż sąsiada, a Polskę niż Polaków. W części "Przygód..." poświęconych powstaniu warszawskiemu wiele jest postaci ludu warszawskiego, tego, który wydał wojnę ludobójcom. Są zwyczajni i wielcy, skromni, a z poczuciem odpowiedzialności wodzów. Mówią: "Nasz wódz to ta nasza Warszawa ulubiona". Dąbrowska mówi o twarzy jednego z nich, że piękna "tą subtelną inteligentną urodą, tak właściwą większości polskich robotników" i że "pomagał pompować wodę kobietom z tą galanterią, którą warszawski robociarz może współzawodniczyć tylko z hiszpańskim". Dąbrowska pisze o sobie: "Jedyna rzecz mi się chyba udała - uczynić dobro atrakcyjnym". Niejeden pisarz zadrżałby, nim by rzecz taką wyjawił. Kto zdradza się z takim sekretem w epoce negatywizmu? W rozdziale "Być albo nie być" czytamy: "...Ewa przypomniała sobie zdanie: "Polska zginęła przez szyderstwo..." to z tej nudnej powieści Dąbrowskiej "Noce i dnie"". Nie jest to zdanie bagatelne i nie najmniej świadczy o ironii oraz samowiedzy pisarki. Zastanawiam się, jaką figurą retoryczną należałoby nazwać ten autorski figiel. Kiedy we wrocławskim teatrze przy nabitej widowni grano "Stanisława i Bogumiła" - a twarze widziałam przeważnie bardzo młode - usłyszałam wielokrotnie tę ciszę doskonałą, której żadnymi srebrnikami kupić nie można - przejęła mnie wielka radość. Myślałam o tej, która już tego doświadczyć nie może, i o młodej rzeszy widzów, która przyjmując posłanie - stawała się narodem. Nieraz pytają mnie ludzie, czy "Przygody człowieka myślącego" to dobra książka. Odpowiadam: to nie książka. Dąbrowska chciała nam coś ważnego o Polsce powiedzieć, coś, co nie byłoby szyderstwem, a my to, jestem pewna - pojmiemy. Anna Kowalska Zamiast wstępu (Przedmowa poprzedzająca druk "Przygód człowieka myślącego" - w "Przeglądzie Kulturalnym" 1961 nr 42 - przyp. red.) Nikt chyba nie był bardziej zaskoczony ode mnie wieścią o pompatycznej zapowiedzi druku mojej, pożal się Boże, powieści, a potem ujrzeniem tej reklamy w 41 numerze "Przeglądu Kulturalnego". Muszę przyznać, że redakcja ma zdolność błyskawicznego stwarzania faktów dokonanych. Tak długo męczyła mnie i siebie, aż znużona zgodziłam się na tę zapowiedź, ani przypuszczając, że ukaże się tak natychmiast, że zmusi mnie do "rozpoczęcia druku już w następnym numerze" i że będzie tak właśnie wyglądała! Czy nie wystarczyłoby: "Wkrótce rozpoczniemy druk powieści Marii Dąbrowskiej pod tytułem..." - i kropka? Nikt nie nazywa żyjącego pisarza "największym", a i w ogóle nie ma żadnych "największych", są po prostu pisarze lepsi i gorsi, świetni dla jednych, mniej warci dla innych. Każdy dobry pisarz celuje w jakimś sobie właściwym aspekcie czy rodzaju twórczości, a zawodzi w innym. Pisarzy równie dobrych jak ja albo lepszych jest w Polsce co najmniej kilkunastu, a o wiele sławniejszych w kraju i za granicą jeszcze więcej. Każde, nieraz milionowe, w kraju środowisko ma swojego najulubieńszego i "największego" pisarza, a powiedzieć publicznie o żyjącym pisarzu "największy", choćby dla celów "publicity", znaczy tyle, co go zakatrupić, a co najmniej zrobić z niego balona zwłaszcza gdy tak spreparowanny delikwent nie umie odciąć się dowcipem, jak by to zrobił Słonimski. Jak się domyślam, "Przegląd Kulturalny" pragnął mnie ufetować nie znając moich gustów, a co gorsza - nie znając zawet zapowiadanej powieści. Ale trudno; dałam istotnie zezwolenie na zapowiedź, nie przewidziawszy, co stąd wyniknie. Teraz dostałam się samochcąc w potrzask nie tylko redakcji "Przeglądu", ale i czytelników. Obojgu jestem winna parę wyjaśnień. Bardzo zły stan zdrowia trwający przez całą wiosnę i lato zawalił mi wszystkie plany pisarskie i moja tak szumnie zapowiedziana powieść znajduje się wciąż w stanie, w jakim samorzutnie nigdy bym jej do druku nie oddała. Gotowe są cztery pierwsze rozdziały, których wątła materia miała nabrać sensu, a może i niejakiego blasku po napisaniu następnych. Z tych następnych gotowe jest kilkanaście rozdziałów końcowych, a w środku dziura lub raczej stos luźnych materiałów. Może zbyt dla mnie pochlebny nacisk "Przeglądu Kulturalnego" sprawi, że będę musiała tę powieść jakoś tam napisać i ukształtować