Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Kępy stawały się teraz coraz gęstsze. Czekała ich jednak jeszcze niemiła przeprawa przez wysokie trzciny. Na tym brzegu bagna rósł ich szeroki pas, twardych, ostrych, nieustępliwych. Między trzcinami trzeba było brnąć po kolana w wodzie. Nogi jednak z przyjemnością opierały się o trwały, chociaż nierówny grunt dna, pokrytego korzeniami trzcin. Ostre liście ocierały się o twarz, kalecząc skórę. 293 Wreszcie wyszli na brzeg. Była to łąka łagodnie wznosząca się ku dość wysokiemu wzgó- rzu, czarnemu od gęstych drzew. Nad głowami roztaczało się ciemnym seledynem niebo wyiskrzone gwiazdami. Łucja obejrzała się za siebie. Morze białej mgły, otulającej te straszliwe moczary. Wstrząsnęła się. Wprost nie mogła uwierzyć, że przed chwilą przebyła to piekło. Szli teraz obok, szeroką ścieżką, dobrze wydeptaną. Mocne, sportowe buciki Łucji rozmiękły zupełnie, chlupotała w nich woda. Wśród drzew na wzgórzu zamigotały światła. Dźwięki harmonii odezwały się głośniej jakąś skoczną melodią. W gęstniejącej ciemności można było rozróżnić dwa wielkie czworoboki długich budynków: zabudowania folwarczne. Tu, ha górze, zrobiło się znacznie cieplej. Chłopak zatrzymał się. - Ot, , proszę pani, i dwór - wskazał ręką rząd oświetlonych okien poza drzewami. . Łucja wydobyła z kieszeni wszystkie drobne monety, jakie posiadała. Było tego coś około dziesięciu złotych. Wcisnęła chłopcu to wszystko do ręki, mówiąc: - To niedużo, , ale gdy przyjdziesz do lecznicy w młynie, dam ci więcej. Bardzo ci dziękuję. - I ja dziękuję pani. - A co, , pewno przenocujesz tutaj w czworakach? - Nie, , proszę pani. Pójdę do domu. - Jak to? ? Znowu przez moczary? - A pewno. . - Nigdy ci na to nie pozwolę. To byłoby szaleństwo. Taka gęsta mgła i prawie zupełnie ciemno. Chłopak wzruszył ramionami. - Ja bym i z zamkniętymi oczami trafił. Albo u mnie pierwszyzna? Każdą kępę tam znam. A co ja tu będę nocował. Na próżno Łucja perswadowała mu. Na próżno go namawiała i obiecywała zabrać końmi do Radoliszek. Antoni Suszkiewicz był upartym wyrostkiem i widocznie ambicja nie pozwalała mu wyrzec się wyprawy, którą ta pani uważała za ryzykowną. Może chciał jej zresztą zaimponować, dość że pożegnał się i już po minucie do uszu Łucji dobiegł plusk wody pod jego stopami w sitowiu. Do dworu szło się przez niewielki park. Psy jeszcze widocznie nie były spuszczone, gdyż wprawdzie naszczekiwały groźnie od strony zabudowań folwarcznych, lecz żaden nie zabiegł drogi Łucji. Miała wielką ochotę usiąść tu na suchej murawie i odpocząć, lecz znowu opanował ją strach, że Pawlickiego może już nie zastać. Teraz dopiero zaczęła odczuwać na twarzy, rękach, szyi, na nogach dokuczliwe swędzenie. Tysiące komarów pozostawiły w jej skórze mikroskopijne kropelki swego jadu, który teraz, drażniąc tkanki, spowodował pojawienie się niezliczonych ilości bąbli. Na mokradłach tylko początkowo opędzała się tym żarłocznym owadom. Później strach i zmęczenie uczyniły ją nieczułą na bolesne ukłucia. Przed gankiem dworu stała para koni, zaprzężonych do bryczki. Na koźle drzemał paro- bek. Łucja odetchnęła z ulgą. Domyśliła się, że konie czekają na Pawlickiego. Zatem zastała go jeszcze tutaj. Drzwi nie były zamknięte. Weszła do obszernej sieni i tu powitało ją zajadłe szczekanie małego, pokracznego pieska. Ono z kolei wywołało z dalszych pokoi jakąś starszą panią, która obrzuciła Łucję zdumionym wzrokiem. - Jestem doktor Łucja Kańska. Proszę wybaczyć mój wygląd, ale przyszłam tu z Muchów- ki przez moczary. Czy zastałam jeszcze pana doktora Pawlickiego? Staruszka złożyła ręce. - Boże drogi! ! Po nocy przez moczary? - Miałam przewodnika - wyjaśniła Łucja. . - Czy mogę widzieć doktora Pawlickiego? ? 294 - Ależ naturalnie. Niechże pani usiądzie. Obrzuciła zatroskanym wzrokiem zabłoconą suknię Łucji i czyściutkie, białe pokrowce na meblach. - Czy ja wiem? Może by się pani przebrała w coś suchego? Odwróciła się i szybko podreptała do uchylonych drzwi. - Wieku, , Wieku - zawołała. . Do sieni wszedł wysoki, barczysty mężczyzna o czerwonej twarzy i jasnych, krótkich włosach. - To jest doktor Kańska - wyjaśniła staruszka. . - Wyobraź sobie, , z Mu chówki przez moczary tu przyszła. Teraz, o tej porze! Pani pozwoli przedstawić sobie mego syna. . . Mężczyzna zbliżył się do Łucji, skłonił się i wyciągnął rękę. - Jestem Jurkowski. No, winszuję pani tej przeprawy. Znam tutejszą okolicę od dziecka i, do stu diabłów, nie uważam się za tchórza, a jednak zwłaszcza po ciemku nie odważyłbym się na takie coś. Łucja uśmiechnęła się. - Nie jest to żadne bohaterstwo, proszę pana, ale konieczność. Chodzi o życie człowieka. Musiałam się dostać czym prędzej do doktora Pawlickiego. A w Radoliszkach w żaden sposób nie mogłam znaleźć koni. - Owszem. Jest tu doktor Pawlicki. Zaraz go poproszę. Ale, mamo. Trzeba się zająć panią. Ależ panią pocięły komary. To paskudztwo nie ma żadnego szacunku dla płci pięknej. Uśmiechnął się i sięgnął ręką do wąsów, lecz widocznie zmiarkowawszy, że Łucja w tymstanie nie jest usposobiona do przyjmowania duserów, zawołał: - Wódki pani powinna wypić zaraz. Tęgi kieliszek wódki na jałowcu. Inaczej pani jakiejś febry dostanie. Mamo, trzeba pani jakieś ubranie znaleźć. Jadzia wprawdzie jest wyższego wzrostu, ale coś tam się dla pani musi znaleźć. Staruszka zadreptała gwałtownie na miejscu. - Ależ oczywiście, , oczywiście. - Najserdeczniej państwu dziękuję - odpowiedziała Łucja. - Najprzód jednak chciałabym się widzieć z doktorem Pawlickim. - W tej chwili skoczę po niego - powiedział pan Jurkowski. - Siedzi przy łóżku mojej siostry Jadwigi. Biedaczka ma atak kamieni żółciowych. O widzi mama, jak to dobrze, że pani jest także lekarką. Zaraz panią poprosimy i zrobią tu nam całe konsylium. Niechże mama da pani wódki. Zaraz idę po doktora. Znikł za drzwiami, a tymczasem jego matka przyniosła pękatą karafkę i kieliszek. Łucja z prawdziwą przyjemnością wypiła jego zawartość. Przyjemne uczucie ciepła rozeszło się w przełyku i żołądku. Takby chciała usiąść. Nogi zupełnie odmawiały jej posłuszeństwa. - Jeszcze jeden kieliszek pani nie zawadzi - z przekonaniem namawiała staruszka. - Przekąski żadnej pani nie dam, bo wkrótce siadamy do kolacji. Tymczasem się pani ogarnie i umyje. Przez moczary! Boże drogi! A któż to panią przeprowadził? - Taki wyrostek z Muchówki. . Nazywa się Antoni Szuszkiewicz. - A, , ten włóczykij! I gdzież on jest? - Poszedł z powrotem