They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Zapobiegli katastrofie, osadzając pod płytą niewielką belkę, którą znaleźli przy fundamentach, gdzie służyła za podporę. Edmund umocowywał właśnie tę belkę, kiedy Faria, co został w celi naszego młodzieńca, aby zaostrzyć kołek, na którym miała zawisnąć drabinka, zaczął go rozpaczliwie przyzywać. Wróciwszy z największym pośpiechem, zobaczył, że ksiądz stoi pośrodku celi, blady, spotniały, z zaciśniętymi kurczowo palcami. — Ach, mój Boże! — wykrzyknął Dantes. — Cóż się księdzu stało? — Prędzej, prędzej! — odparł Faria — słuchaj! Edmund spojrzawszy na pobladłą twarz księdza, oczy w sinej obwódce, zbielałe wargi, zjeżone włosy, tak się przeraził, iż puścił dłuto na ziemię. — Ale co się stało? — zawołał. — Jestem zgubiony — powiedział Faria. — Posłuchaj: pewna straszliwa, być może śmiertelna choroba chwyta mnie w szpony; czuję, że atak się zbliża, a miałem już podobny na rok przed uwięzieniem. Istnieje jeden tylko lek, który może mnie uratować — powiem ci jaki, pobiegnij do mojej celi i podnieś nogę od łóżka; ta noga jest wydrążona i znajdziesz tam kryształową buteleczkę, napełnioną do połowy czerwonym płynem. Przynieś ją... albo nie... pomóż mi wrócić do mojej celi, może mi jeszcze sił wystarczy. Kto wie, co się stanie i jak długo będzie trwał atak. Młodzieniec nie stracił głowy, chociaż dotknęło go poważne nieszczęście; zszedł do podkopu, wlokąc za sobą biednego towarzysza i wiodąc go z nieopisanym trudem przez tunel, dotarł do przeciwległego krańca korytarza, wciągnął go do celi i ułożył na posłaniu. — Dziękuję — rzekł ksiądz, a dygotał na całym ciele, jakby go wyjęto z lodowatej wody. — Atak się zbliża, zapadnę w katalepsję, może nawet nie drgnę ani nie jęknę, ale możliwe też, że piana pocieknie mi z ust, że będę się prężył i krzyczał; postaraj się, żeby moich krzyków nie usłyszano, to bardzo ważne, bo mogliby mnie przenieść do innej celi i rozłączyliby nas na zawsze. Kiedy znieruchomieję, będę zimny i jakby martwy, wtedy, pamiętaj, dopiero wtedy, rozewrzyj mi szczęki nożem i wlej do ust dziesięć kropel tego płynu, to może odzyskam przytomność. — Może? — powtórzył z rozpaczą Edmund. — Ratunku! Ratunku — krzyknął ksiądz — umie... umie... Atak był tak nagły, tak gwałtowny, że nieszczęśliwy więzień nie dokończył nawet rozpoczętego zdania; ponury cień zasnuł mu czoło tak szybko, jak nadchodzi morska nawałnica: źrenice rozszerzyły się nagle, usta wykrzywił grymas, na policzki wystąpił silny rumieniec; zaczął się rzucać, piana wystąpiła na usta i okropny ryk wyrwał mu się z gardła; ale Dantes, uprzedzony zawczasu, stłumił ów krzyk narzuciwszy księdzu derkę na twarz. Trwało to ze dwie godziny. Po czym bezwładny jak kłoda, zimniejszy i bielszy od marmuru, zwiotczały jak zdeptana trzcina osunął się na posłanie, wyprężył się jeszcze raz w ostatnich drgawkach konwulsyjnych i zsiniał. Edmund odczekał, aż ta pozorna śmierć ogarnie całkowicie zlodowaciałe ciało i dotrze do serca; wtedy wziął nóż, wsunął ostrze księdzu między zęby, rozwarł mu z nieopisanym trudem zaciśnięte szczęki, wlał do ust dziesięć kropli likworu, odliczając jedną po drugiej i czekał. Minęła godzina, a starzec nawet się nie poruszył. Dantes zląkł się, że zbyt długo zwlekał, i patrzył na księdza, zanurzywszy dłonie we włosy. Wreszcie leciutki rumieniec ubarwił policzki starca, oczy bez ustanku otwarte i jakby martwe nabrały wyrazu, ciche westchnienie wydarło mu się z ust i drgnął niespodzianie. — Ocalony! — wykrzyknął Edmund. Chory nie mógł jeszcze mówić, lecz wyraźnie zaniepokojony wyciągnął rękę w kierunku drzwi. Dantes zaczął nasłuchiwać: dobiegł go odgłos kroków. Zbliżała się siódma, a Edmund nie miał kiedy odmierzyć czasu. Młodzieniec skoczył ku jamie, zniknął w niej, zasunął płytę ponad głową i wrócił do celi. W chwilę później otworzyły się drzwi; dozorca zastał Edmudna siedzącego jak zwykle na łóżku. Ledwie stróż obrócił się plecami, zaledwie ucichły na korytarzu jego kroki, kiedy Dantes, pożerany niepokojem, pospieszył, nie myśląc nawet o jedzeniu, tam skąd przyszedł; uniósłszy płytę, wszedł do celi księdza. Faria odzyskał przytomność, ale nieruchomy i bezsilny leżał na łóżku. — Nie przypuszczałem — powiedział do Edmunda — że cię jeszcze zobaczę. — Dlaczego? Czyżby ksiądz naprawdę spodziewał się śmierci? — Ach nie, ale wszystko jest przygotowane do ucieczki, myślałem więc, że umkniesz. Rumieniec oburzenia wykwitł na twarzy Edmunda. — Bez księdza?! — zawołał. — Czy ksiądz naprawdę mniemał, że byłbym do tego zdolny? — Widzę teraz, że się omyliłem — odpowiedział chory. — Ach, jestem taki słaby, złamany, zdruzgotany. — Odwagi! Siły księdzu wrócą niebawem — pocieszał Edmund, siadając na łóżku Farii i biorąc go za rękę. Ksiądz potrząsnął głową. — Ostatnim razem — rzekł — atak trwał pół godziny, a gdy się skończył, uczułem głód i podniosłem się sam ; teraz nie mogę poruszyć ani prawą nogą, ani prawą ręką; czuję ucisk w głowie, co wskazuje na wylew krwi do mózgu. Za trzecim razem zostanę całkowicie sparaliżowany albo umrę. — Nie, nie, niech się ksiądz uspokoi, ksiądz nie umrze; jeśli trzeci atak rzeczywiście nastąpi, ksiądz będzie wtedy wolny. Uratujemy księdza, tak jak i tym razem, a nawet ratunek będzie pewniejszy, bo wszelkie środki pomocy będą nam dostępne. Przyjacielu — odparł starzec — nie łudź się: ten atak skazał mnie na wieczyste więzienie, gdyż chcąc uciec, trzeba mieć władzę w nogach. — No więc poczekamy tydzień, miesiąc, a nawet jeśli będzie trzeba, i dwa; tymczasem siły księdzu wrócą: wszystko jest przygotowane do ucieczki, a porę i czas możemy obrać, jak nam się spodoba. Kiedy ksiądz będzie miał tyle siły, by móc pływać, wykonamy nasz plan. — Już nigdy nie będę mógł pływać — zaoponował Faria — gdyż rękę mam sparaliżowaną, i to nie na kilka dni, ale na zawsze; podnieś ją sam, a zobaczysz, jaka ciężka. Młodzieniec dźwignął ramię księdza, które opadło bezwładnie. Westchnął. — To cię przekonało, prawda? — rzekł ksiądz. — Wiem, co mówię, wierz mi, od pierwszego napadu tej choroby nieustannie o niej myślę