They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Pomyśl tylko, Małgorzato - mówiła - zaraza jest tak śmiertelna, że nawet spojrzenie przenosi chorobę. Powietrze wokół chorych jest zatrute, podobnie jak ich rzeczy. Ból głowy oznacza, że wkrótce pojawi się gorączka. Nim minie dzień, ukazują się czarne krosty, wrzody oraz opuchlizna i człowiek idzie do grobu. Moja chatka leży daleko od miasteczka. Któż by tu przynosił morowe powietrze starej Hildzie? Któraż to próżna szczebiotka chciałaby widzieć Hildę; zbyt biedną by ją zauważać, póki nie nadejdą bóle porodowe. Biegały do kościoła, by się tam modlić, i wdychały morowe powietrze. Ci, którzy mogli uciekać wraz z dobytkiem, zabrali zarazę do swych posiadłości. Ci zaś, którzy zostali, zamykali się w domach i umierali, po kolei chowając się do grobu; matka grzebała dzieci, mąż - żonę. Potem skonał ksiądz, a grabarz uciekł, więc umarli leżą, gnijąc we własnych domach. Któż w całym tym zamęcie przyniósłby jedzenie lub błogosławieństwo starej Hildzie? Nikt! Została zapomniana. Zapomniana przez wszystkich prócz Boga. A on powiada: „Zapomniany będzie pamiętany, ubogi wzniesiony ponad bogatego, a stara Hilda przeżyje, ponieważ o biedaczce nikt nie myśli”. Ha! Bóg losy ludzkie odmienia i najbardziej lubi karać próżnych. Oko Opatrzności widzi wszystko, Małgorzato. Może być, że my jesteśmy ostatnimi żyjącymi ludźmi na całym świecie. Zaraza rozszerza się i zabija, a biedną starą Hildę, która nie umie czytać ani pisać, pozostawiono przy życiu, by stała się jedynym kronikarzem. Bóg, myślę sobie, widzi wszystko jako żart. Nie jest to nasz rodzaj żartu, lecz Jego. Hilda była mądra, ale jak można nazywać Boga żartownisiem? Jej pomysł wcale nie poprawił mojego samopoczucia. „Och, dobry Panie Jezu - modliłam się - ochroń mnie przed żartami Stwórcy”. Doświadczałam bólu i kłopotów wystarczająco dotkliwych. Więc jeszcze żarty? Wszystko naraz wydawało mi się niesprawiedliwe. * * * - Hilda to heretyczka! - brat Grzegorz z niesmakiem zatrzymał pióro. Małgorzata patrzyła na niego przenikliwie. - Myślę, że nie - powiedziała spokojnym, ale stanowczym tonem. - Poza tym - dodała - przerywasz najważniejszą część opowiadania. - Doprawdy najważniejszą? - zapytał sceptycznie, podnosząc jedną brew. - Mnie wszystkie wydają się takie same... - A nie są! Jedna musi poprzedzać drugą, jeśli ostatnia ma być zrozumiana właściwie. By zrozumieć najważniejsze części, musimy widzieć całość. - Cóż za głęboka myśl. Ot, kobieca filozofia... Cóż, słucham dalej. * * * Gdy mogłam już chodzić, pomagałam Hildzie zbierać i magazynować orzechy i owoce, ponieważ była już jesień. Prócz nas w okolicy nie pozostał ani jeden człowiek, by zebrać plony. Jakże smutny był widok pól, na których zabrakło żeńców. Przykro było patrzeć na zmarnowane dojrzałe zboża. Wokół tylko krakały kruki i bzykały pszczoły. Czasem słyszałyśmy w pobliżu ujadanie zdziczałych psów. Znikąd jednak nie dochodziły żadne nawoływania, okrzyki ani pastusze pogwizdywania. Nic prócz ciszy i żaru. W złocistych wstęgach pól wyciśnięte były nieregularne wzory tam, gdzie jakaś krowa lub koń, które urwały się z uwięzi, poszukiwały paszy. Inne zwierzęta padły z głodu lub morowej zarazy w zagrodach i gdy wiatr wiał z tamtej strony, docierał do nas odór rozkładu. - Matko Hildo - powiedziałam pewnego dnia. - Muszę nabrać sił, będę chodziła codziennie trochę dalej. Dziś chciałabym pójść aż do miasteczka, poszukam choć jednego żywego stworzenia. - Dobrze ci zrobi dłuższy spacer, ale nic tam nie znajdziesz. Bądź ostrożna; nie wchodź do domów, pamiętaj, że wszystkie są w środku zatrute. Po namyśle dodała: - Na końcu drogi, przy podmiejskich błoniach stoi dom ocieniony przez piękną gruszę. Od kilku dni myślę o jej słodkich owocach. Zawsze miałam ochotę ich spróbować, a teraz się marnują. Jeśli będziesz przechodzić w pobliżu, przynieś mi kilka gruszek z tego drzewa. Tak więc wyruszyłam w południe, by przynieść Hildzie gruszki i odbyć dłuższy spacer. Wydawało się, że mieszkamy hen od miasteczka, w cieniu lasu, lecz droga wcale nie była daleka, choć z powodu mej słabości pokonałam ją z trudem. Prawdziwa odległość między ubogą chatą Hildy a domami tego miasteczka była dystansem, jaki dzieli wdowie ubóstwo od rodzin, którym dobrze się powodzi. Przypuszczam zresztą, że gdyby zmierzyć odległość między bogaczami a Łazarzem, wynosiłaby przynajmniej tysiąc ogromnych duchowych mil. Szłam zastanawiając się nad sobą