Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Reinsiepe pomachał mu ręką, poczekał, aż się zbliży, i uśmiechnął się doń. — Dokąd wiedzie droga, wędrowcze? Wolfram zastanawiał się, czy to raczej nie on powinien zapytać, jak to się stało, że towarzysz 296 Reinsiepe akurat o tej porze znalazł się przy tym właśnie kamieniu, ale dokładnie w tym momencie spomiędzy drzew wyszedł kapitan Workutin, z czapką zsuniętą na ucho i szeroko rozpiętym pod szyją kołnierzem, i Wolfram zdecydował, że chyba nie opłacało się już zadawać tego pytania. — No więc? — Workutin zamrugał oczami, jakby raptowne światło zadawało ból jego zaczerwienionym oczom albo był pijany. — No więc? Był pan z wizytą u Amerykanów, towarzyszu Wolfram? Zaprzeczanie nie miało wielkiego sensu, pomyślał Wolfram i wiedział, że obaj, Reinsiepe i kapitan, ocenią jego milczenie jako przyznanie się. Pragnął tylko, żeby to niemiłe uczucie, które owładnęło nim już na moście, nie skupiło się akurat w żołądku; bardzo by nie chciał znów tak szybko stracić pasztetu z wątróbek z amerykańskiej racji polowej, którą dał mu podczas jazdy Whistler. — Tak — powiedział Workutin — był więc pan u naszych dzielnych sojuszników. A dokąd zamierza się pan udać teraz? — Do majora Bogdanowa — powiedział Wolfram, starając się zachować spokój. — A ponieważ wydaje mi się, że tam, na końcu leśnej drogi rozpoznaję pański pojazd, towarzyszu kapitanie, może będzie mi pan mógł pomóc w dotarciu do niego tak szybko, jak to możliwe. Usta Reinsiepego rozciągnęły się w wyrazie ubolewania, a Workutin powiedział: — Towarzysz major Bogdanów nie jest już do pańskiej dyspozycji, przykro mi, towarzyszu Wolfram. Nasz Kiry! Jakowlewicz... — Workutin przybrał ton żałosny i zaczął się zacinać, jak gdyby dla usprawiedliwienia smutnego faktu musiał szukać słów: — a jeszcze go 297 ostrzegałem: lepiej zrobić to za jednym zamachem... i usiłowałem temu zapobiec... potem jednak postawił na swoim... towarzysze ze Schwarzen-bergu, oświadczył w sztabie, ufają władzy radzieckiej... i tak poległ... jako bohater, radziecki bohater... można by rzec, już w następnej wojnie, przeciw najemnikom imperializmu... Wolfram przełknął ślinę. Nie, zachowa zimną krew, nie okaże słabości, nawet jeśli nie pozostało już nic, żadna nadzieja, chyba że nadzieja na inny Schwarzenberg, gdzieś w innym miejscu, który będą musieli zbudować inni ludzie, w innym czasie. — Mimo to weźmiemy pana ze sobą, panie Wolfram — powiedział Reinsiepe, wstając z kamienia i lokując się po jego prawej stronie. Wolfram poczuł palce, które zamknęły się wokół jego przegubu jak żelazne kajdanki, i zapytał: — Dokąd, jeśli wolno wiedzieć? — i usłyszał odpowiedź Workutina: — Mielibyśmy do pana jeszcze kilka pytań, towarzyszu Wolfram — i zobaczył krótką, piegowatą rękę kapitana, chwytającą go za drugi przegub, i, chcąc nie chcąc, musiał pójść z nimi, został zawleczony do sztabowego samochodu na końcu leśnej drogi i wepchnięty do środka, przy czym otarł sobie piszczele do krwi o stopień pojazdu, i usłyszał rozkaz Workutina: — Paszli! — i poczuł pchnięcie w plecy, kiedy samochód ruszył z miejsca, i najchętniej krzyczałby na cały głos „Pomocy!" lub coś innego, ale to nie miałoby sensu, straciłby tylko siły, na co nie mógł sobie pozwolić, a potem usłyszał głos Reinsiepego: O Justynę Egloffstein niech się pan nie martwi, towarzyszu Wolfram, już ja się nią zajmę. 26 Taśma Kadletza: Trzy czołgi i pól kompanii piechoty Przyjdą z połową kompanii piechoty i trzema czołgami, powiedziała Tatiana, i tak faktycznie było; tyle że fizylierzy zajechali stłoczeni na ciężarówkach, niebezpiecznie kołyszących się zdobycznych wozach, z których żaden nie był podobny do drugiego; prowiant i ekwipunek przybyły po kilku godzinach, na zarekwirowanych chłopskich furmankach, ciągniętych przez zarekwirowane chłopskie konie. Dzień wcześniej byli na miejscu wysłannicy kwatermistrzostwa, dwóch młodszych oficerów, którzy wielokrotnie sprzeczali się, czy to lub inne oznaczenie na ich mapie Schwarzenbergu jest nadal ważne czy nie, i za każdym razem dochodzili do zgody, sekwestrując dla armii wszystko, co było na mapie podkreślone, zaznaczone krzyżykiem lub jakoś inaczej. Przez noc wszystkie te budynki trzeba było opróżnić, a dla mieszkańców i użytkowników znaleźć pomieszczenia zastępcze, przez co powstało okropne zamieszanie, które nikomu, a już zwłaszcza członkom Komitetu Wykonawczego nie zostawiło czasu na jakieś rozważania; na szczęście po północy przypomniałem sobie jeszcze, że musimy udekorować flagami przynajmniej ratusz, i naprawdę wzruszająca była przestraszona twarz towarzysza Bornemanna, gdy zwróciłem uwagę na ewentualne skutki naszego zapominalstwa, i jego 299 powiewające ramiona, kiedy odbiegał żeby wszcząć konieczne przygotowania; następnego ranka, żeby już uprzedzić fakty, czerwone flagi powiewały nie tylko nad wejściem do ratusza i na czekanowatej wieżyczce, która wieńczy dach tej budowli, nie, również urząd landrata, co w pośpiechu zarządził pan Wesseling, budynek sądu, zamek, szkoła realna z lazaretem Wehrmachtu, poczta i piwnica ratuszowa powiewały flagami, nawet z okien sporej, jak na moje wyobrażenia, liczby domów prywatnych zwisały, umocowane na gzymsie lub na drzewcu, czerwone chorągwie, wiele z nich ze zdradziecką ciemną plamą pośrodku, śladem dawniejszego białego kręgu ze swastyką. Gorączkowa krzątanina nocy, i to było w tym dobre, wytłumiła wszelkie inne emocje; nie było okazji i czasu na smutek, ani na żal, ani też na obawy przed bliższą i dalszą przyszłością; dopiero kiedy szedłem ciemnymi ulicami do domu, uświadomiłem sobie, że było coś jeszcze, coś przykrego, dręczącego, co zresztą przytłumiła nocna bieganina. Teraz jednak nie dało się już dłużej tego pomijać: brakowało jednego z nas, człowieka, który wprawdzie nie zawsze włączał się praktycznie w nasze działania, ale prawie nigdy go nie brakowało — Wolframa. Za to tym bardziej widoczny był towarzysz Reinsiepe; od kiedy właściwie? Mniej więcej od południa; wszędzie się czymś zajmował, w przedpokoju towarzysza Bornemanna w ratuszu, na dworcu u Viebiga, na naradzie z towarzyszem Kiesslingiem, w willi Munchmeyera, która, jak się dowiedziano, na pewno miała być zasekwestro-wana przez przyjaciół, a nawet, jak mówiono, złożył krótką wizytę landratowi Wesselingowi