Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie było to nic wyróżniającego, na Dzikim Zachodzie grało wiele kobiet (istniała specjalna profesja dziewczyn hazardujących sobą-w grze stawiały one swoje ciało jako równowartość stawki, która zależała od ich urody). Alicja wyróżniła się czymś' innym: doszła w szulerce do takiej perfekcji, że nie mógł się z nią równać żaden gracz między Atlantykiem a Pacyfikiem. Ścierała sobie palce nieomal do krwi, by uczynić je bardziej wrażliwymi i wyczuwać nieznaczne szulerskie zgrubienia kart. Zanim na starość popadła w dewocję, ograła tysiące żółtodziobów i zawodowców. Nazywano ją: „Poker Alice" („Pokerowa Alicja") i pod tym nazwiskiem przeszła do historii. Najczęściej widywano „Poker Alice" w deadwoodzkim saloonie, sławnym Gala Dance Hali, rozpartą niedbale w wojskowym kapeluszu z szerokim rondem i w koszuli koloru khaki, z nieodłącznym cygarem w ustach (cygara były jej drugą, obok pokera, namiętnością), żonglującą kartami „z nieludzką wprawą". Taką ją przedstawiono w Western Heritage Wax Museum, w „żywym obrazie", w którym dla uautentycznienia atmosfery pomieszczono oryginalny, stuletni fortepian Steinwaya. Zmarła w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat i została pochowana w Sturgis, kilkanaście kilometrów od Deadwood. Pamiętano w Dakocie Południowej dobre uczynki i dotacje filantropijne, którymi szastała pod koniec swego życia. Miała za co uprawiać dobroczynność, wreszcie tak długo ogrywała stolicę „Stu Najbogatszych Mil Kwadratowych Świata", że mogła sobie odlać z tego złota nie jedną, lecz co najmniej dziesięć koron. Dobiegamy końca tej opowieści, czas już powrócić spoza lustra do Krainy Realiów, która jest nieustającym pokerem. Ci z Was, którzy nie lubią gier hazardowych, stwierdzą zapewne, że nie należało bezcześcić Alicji z książeczki dla dzieci przeflan-cowywaniem jej w lichej metaforze do historii bandytów i oszustów karcianych tylko dlatego, że przez przypadek „królowa pokera" alias królowa Deadwood nosiła to samo imię. Protestujecie, prawda? Protestujecie w imieniu Lewisa Carrolla, bo on nie może wstać z grobu i bronić swojej książki. Protestujcie sobie, protestujcie przeciw wszystkiemu. Ale czy znacie ją dobrze, tę książkę, pamiętacie słowa Alicji? „A któż się z wami liczy — powiedziała Alicja, która osiągnęła w tej chwili swój zwykły wzrost. - Jesteście tylko zwykłą talią kart!" (tłum. Macieja Słomczyńskiego). i etap VI Pobudka o 7 . Zdjęcia i szybkie zakupy w „kowbojskich" sklepach Deadwood. Wysokie westernowe buty i kapelusze. Ja aż trzy: „kowbojski" roboczy z pięknej brązowej skóry, biały filcowy stetson (wyjściowy) oraz indiański z czarnego filcu (z kolorowym otokiem). Ale nie będziemy robić sobie zdjęć w oldwestowych łachach, w sąsiadującym z hotelem „Fairmont" starym „Saloonie numer 10", który zamieniono na salon fotograficzny dla turystów chcących się „zdjąć" a la Wild Bili Hickok, bo każdy cyrk musi mieć swoje granice. I dość już oglądania historii z wosku, bo człowiek sam się zaczyna czuć woskowy i ma rację. W Nowym Jorku rzeźbiarz Hanson poutykał w galerii woskowych (plus trochę włókna szklanego) ludzi i osiągnął mały sukces, gdyż w kłębiącym się tłumie publiczność nie odróżniała manekinów od zwiedzających. Duży sukces osiągnąłby wówczas, gdyby oni uświadomili sobie, że wszyscy jesteśmy turystami na tym świćcie, w którym manekiny nie odróżniają od siebie nielicznych naprawdę żywych - pewnie o to mu szło. Ale kto by się tym przejmował, artyści zawsze mieli głupie pomysły... O 930 przez Spearfish wylatujemy ponownie na interstate nr 90, o 1010 mijamy granicę dwóch stanów. Nasz piąty stan - Wyoming. W radio miękka, usypiająca melodia: The shadow of Your stniłe, drze wspomnienia. Już nie patyczkujemy się - świat jest piękny przy szybkości 140 km/godz. Inne wozy jakby stały w miejscu. Sundance (tu siedział po raz pierwszy Sundance Kid), Moorcroft, rzeka Belle Fourche, Rozet, Gillette, Rzeka Prochowa (Powder River) i jej dopływ, Rzeka Szalonej Kobiety (Crazy Woman River). Żenić proch z szaloną damą to już przesada, chyba że chodzi o wysadzenie w powietrze. Uuuff, słońce odbiera rozum! A teraz właśnie tego rozumku potrzeba, bo zbliżamy się do Buffalo i musimy podjąć decyzję. Albo na południe, do stanu Utah, albo - tak jak było w planie - na północ, do Montany, i dopiero w Yellowstone skręt na południe. To jest ciężka decyzja. Z jednej strony mamy takie opóźnienie, iż coś trzeba wyrzucić z planu, nie „wyrobimy się" bez względu na to, z jaką szybkością będziemy szorować po autostradach. Z drugiej jednak 83 strony, natychmiastowy skręt na południe okradłby nas z Lekarskiego Kola w Górach Wielkiego Rogu i z pola bitwy nad Rzeką Wielkiego Małego Rogu