They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Za każdym razem, gdy otwierano drzwi, Glencannon studiował powiększone na ekranach wizyjnych odwzorowanie wnętrza hangaru. Cały pokład był zawalony samolotami. Tolnepowie ubrani w ciśnieniowe kombinezony zwijali się dokoła, zaopatrując samoloty w paliwo i amunicję oraz ładując bomby. Ładowali teraz znacznie większe bomby. Drzwi od wewnętrznych magazynów pozostawiali otwarte. Pojemniki z paliwem, którym prawdopodobnie były płynne gazy, były porozrzucane w nieładzie po całym hangarze. Tolnepowie byli niedbali i zbyt pewni siebie. Ale czego można było spodziewać się po handlarzach żywym towarem? Glencannon zwrócił uwagę na wznoszący się nad statkiem mostek dowódcy w kształcie rombu. Widać w nim było dwie poruszające się sylwetki. Jedna nie miała na sobie munduru. Była to prawdopodobnie osoba cywilna. Druga zaś, w czapce floty kosmicznej, zdawała się poświęcać całą swą uwagę temu cywilowi. Nie, wcale nie mieli się na baczności. Ponownie zaczął obserwować drzwi hangaru i zewnętrzne światełko. Obliczył własną pozycję względem lotniskowca. Od czasu do czasu powracała myśl o śmierci szwajcarskiego przyjaciela. Jak na jawie słyszał jego głos: "Leć dalej! Leć dalej! Ja ich zestrzelę. Kontynuuj lot!" I to było dokładnie to, co Glencannon zamierzał zrobić: zestrzelić ich. Po raz pierwszy od dość dawna był spokojny, rozluźniony, pewny siebie. I absolutnie zdecydowany. Zamierzał zrobić dokładnie to, co zaplanował. Następnym razem... Światełko się zapaliło. Jego ręce walnęły w konsolę. Typ 32 śmignął do przodu, a nagłe przyspieszenie o mało nie zmiażdżyło mu pleców, wciskając w oparcie fotela. "Zdobycz" rozbłysnęła ogniem wielkokalibrowych miotaczy. Jarzące się pomarańczowym blaskiem kuliste ładunki energii zaczęły bębnić o kadłub Typu 32. Samolot przebił się przez zaporę ogniową. Gdy tylko znalazł się za drzwiami hangaru, dłoń Glencannona walnęła w spust miotaczy i przycisk zwalniania bomb. Następująca po tym eksplozja przypominała wybuch na Słońcu. Jonnie i Stormalong obserwowali eksplozję, stojąc za ekranami wizyjnymi dział przeciwlotniczych ustawionych na zewnątrz stożka ochronnego. Widzieli samolot Glencannona wlatujący do wnętrza statku przez drzwi hangaru, plujący ogniem ze wszystkich miotaczy. Ale żeby zobaczyć blask eksplozji, nie trzeba było ekranów wizyjnych. Nagły, oślepiający błysk rozjaśnił blaknące światło dnia w promieniu pięćdziesięciu mil. Spowodował silny ból oczu. Ze względu na pustkę kosmiczną na tej wysokości nad Ziemią, wszystko odbyło się w absolutnej ciszy. Gigantyczny statek liniowy zaczął spadać w dół, najpierw bardzo powoli, a potem coraz prędzej. Wreszcie wszedł w atmosferę i zaczął się żarzyć jeszcze jaśniej. Wciąż leciał w dół, był coraz niżej. - Mój Boże! - wykrzyknął Stormalong. - Chyba zwali się w jezioro! A on wciąż leciał w dół, coraz szybciej i szybciej, niczym kometa zostawiając na niebie ognisty ślad. Jego trajektoria nachylona była do ziemi pod pewnym kątem. Mięśnie Stormalonga naprężyły się, jak gdyby chciał siłą woli odepchnąć spadający wrak sponad spiętrzonej nad tamą wody i skierować go na wzgórza. Lecz on wciąż leciał: rozżarzone szczątki mknące z wielką prędkością. Walnął w jezioro w odległości pięciu mil od tamy. Powietrzem targnął grom lecącego z naddźwiękową prędkością wraku. Potem rozległ się odgłos uderzenia o wodę. Gejzery wody i pary wodnej uniosły się w górę na tysiąc stóp. Potem zaś nastąpił błysk podwodny, gdy eksplodowały resztki paliwa. Przez jezioro zaczęła mknąć olbrzymia fala podobna do wielkiej fali powodziowej, którą poprzedzała niezwykle intensywna fala uderzeniowa. Opuszczona przez mieszkańców wioska chińska została zmieciona z powierzchni ziemi. Fala uderzeniowa walnęła w tylną ścianę tamy, przelała się nad nią, niszcząc zapory i tworząc potężne kaskady wody prujące powietrze po przedniej stronie tamy. Zatrząsł się grunt pod stopami. Złapawszy z powrotem równowagę, Jonnie i Stormalong z zapartym tchem utkwili wzrok w tamie. Czyżby mogło to zniszczyć całą tamę? Fale zaczęły się zmniejszać. Tama nadal znajdowała się na swoim miejscu. Światła wciąż się paliły. Generatory więc nadal działały. Z pomieszczeń elektrowni zaczęli wychodzić wartownicy na słaniających się nogach. Nagle wezbrana woda w rzece z hukiem runęła w dół spływu, porywając za sobą kawały podmytego brzegu i niszcząc rzeczne wysepki. Spod ochronnego stożka zaczęli wybiegać technicy i inżynierowie. Większość zaparkowanych w pobliżu jeziora pojazdów mechanicznych została porwana przez fale. Inżynierowie biegali dokoła, próbując odnaleźć latającąplatformę. Znaleźli wreszcie jedną z nich, która utknęła na brzegu rzeki i do połowy była pokryta błotem. Wyciągnęli ją stamtąd, oczyścili z błota, doprowadzili do stanu używalności i wystartowali. Grupa inżynierów i operator platformy lecieli teraz wzdłuż szczytu tamy. Jonnie i Stormalong stali przy samolocie w oczekiwaniu na informacje, czy inżynierowie będą potrzebowali pomocy. Z górniczego radia dobiegały ich mówiące po chińsku głosy. Pancerz atmosferyczny stożka ochronnego skwierczał na trzecim stopniu zasilania. Wartownicy weszli do zabudowań elektrowni, wyłączyli kabel ochraniający tamę, a zasilanie pancerza stożka przestawili na "Stopień Pierwszy". Chociaż jezioro przy tamie miało długość stu dwudziestu mil, to jednak wydawało się, że lustro wody się obniżyło. Jonnie i Stormalong właśnie zamierzali wystartować, by przekonać się, czy inżynierowie coś wykryli, gdy ci wrócili już z powrotem. Wylądowali i zaczęli zdawać sprawozdanie Czong-wonowi. Było tam mnóstwo podekscytowanej i nerwowej gadaniny, więc Jonnie podszedł do nich. - Mówią, że tama nigdzie nie została uszkodzona - powiedział mu Czong-won. - Uszkodzeniu natomiast uległy wszystkie zastawy w śluzach tamy, a nawet niektóre fragmenty betonowego chodnika oraz wszystkie poręcze ochronne. Ale to drobiazg. Grunt, że nie zauważyli żadnych pęknięć w samej tamie. Jednakże po przeciwległej stronie tamy, tam gdzie styka się ze skarpą, nastąpiło obluzowanie się jej spojenia ze stałym gruntem i przecieka woda. Twierdzą, że woda ma duże własności erozyjne i przeciek może się powiększyć. Może on nawet po pewnym czasie spowodować obniżenie się lustra wody to takiego poziomu, że przestaną pracować turbiny. - Po jakim czasie? - zapytał Jonnie. Czong-won przetłumaczył pytanie. Mogli tylko snuć przypuszczenia. Może cztery, może pięć godzin