Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jasne światła ląc wiska zniknęły, a na ich miejsce pojawił się cieplejszy blask jarzeniówek - Proszę opuścić izolatkę i przejść do budynku powiedział metalicz kobiecy głos, wydobywający się z głośnika, na tyle donośny, by przenikn aluminiowe ściany przyczepy. - Proszę nic ze sobą nie zabierać i nie prób wać opuszczać budynku. 168 Julie przewiesiła przez ramię skrzynkę z przyborami. - Z tym się nie rozstanę. - Nasunęła na twarz osłonę. Marshall zrobił to samo, po czym pociągnął w dół dźwignię. Drzwi otwo-yły się i do przyczepy wdarł się podmuch powietrza. - Podciśnienie - zauważyła Julie głosem tłumionym przez osłonę na varz. - Co takiego? - spytał Williams, krzywiąc się w zbyt ciasnej masce. - Ciśnienie wewnątrz budynku jest niższe od ciśnienia powietrza na :wnątrz - wyjaśniła Julie. - Gdyby nastąpił jakiś wyciek, podciśnienie unie-lożliwi mikroorganizmom wydostanie się z budynku. - No, od razu poczułem się pewniej. - Marshall gestem ręki nakazał im puścić przyczepę. Wyszli gęsiego na rampę załadowczą. Respiratory nie przepuszczały doru oleju z kałuż w popękanym betonie. Skierowali kroki ku drzwiom, za tórymi znajdował się pokój z lodówką, jakby projektanci ośrodka chcieli, y nowo przybyli poczuli się tu swojsko. Julie przypomniała sobie małąkuch-ię w jej mieszkaniu w kampusie uniwersyteckim. Drzwi zamknęły się automatycznie. Usłyszeli szum natrysku myjącego rzyczepę i ślady ich nóg silnym środkiem odkażającym. Otworzyły się na-;ępne drzwi, prowadzące do kompleksu pomieszczeń. - Kwarantanna rozpoczęta - poinformował ich metaliczny głos docho-zący z wszechobecnego interkomu. Williams zerwał maskę z głośnym trzaskiem. - Dziękuję. Wszyscy zdjęli kombinezony i rzucili je na podłogę. Tylko Wynett nie :iągnął stroju ochronnego. Julie wyszła na korytarz w kształcie litery L, białych sterylnych ścianach, skąpany w świetle jarzeniówek. Gdzieś w od-ali rozlegał się dzwonek telefonu. Julie ruszyła przed siebie w głąb dłuż-zej odnogi, a inni podążyli za nią. Nagie ściany, wiszący w powietrzu zapach środków odkażających i po-amykane drzwi z przegródkami na karty pacjentów upodabniały budynek o kliniki. Marshall miał wrażenie, że czuje znajomą woń alkoholu, wiedząc tym, iż powietrze jest sterylnie czyste; wszystko było poddane ścisłej kon-oli, nawet wilgotność i ciśnienie powietrza. Nie podobało mu się tu. Czuł ię jak w szpitalu. Nie znosił szpitali. Julie otworzyła drzwi, weszła do środka i włączyła światło. Postawiła krzynkę z przyborami na stole do badań, po czym otworzyła jedną z wielu nąjdujących się w pomieszczeniu szafek i obejrzała obfite zapasy. Kiedy wróciła na korytarz, Williams właśnie wychodził z sąsiedniego omieszczenia. - Tam stoi fotel dentystyczny - powiedział. 169 - Założę się, że to cholerny skaner CAT - stwierdził Youngblood, za mykając drzwi innego pokoju. - Rezonator magnetyczny - uściśliła Julie, po czym wskazała rzędy drzw ciągnących się w głębi korytarza. - Pozostałe pomieszczenia to laboratori; biochemiczne, jest też pracownia rentgenowska. - A gdzie personel? - spytał Marshall. - Oprócz nas nie ma tu żywej duszy - powiedziała. Ten ośrodek jes całkowicie odizolowany. Nie ma potrzeby, by ktokolwiek z zewnątrz naraża się na niebezpieczeństwo, nawet w kombinezonie ochronnym. Wszystki badania można przeprowadzić na odległość. Jest tu piętnaście prywatnycl kwater, kuchnia, salon, jadalnia, pralnia, siłownia... Z oddafi znów dobiegł dzwonek telefonu. Marshali skinął głową na Wił liamsa. - Sprawdź to. Williams szybkim krokiem ruszył w głąb korytarza. Pozostali kontynuowali obchód. - Jak długo mamy tu siedzieć? - spytał Marshall, zwracając się do Julie - Co najmniej dwadzieścia cztery dni - powiedziała. - Co takiego? - Może nawet dłużej. Tyle wynosi okres inkubacji większości wirusów Niestety, Święty Wit jest zupełnie nieznany. Niektóre badania mogąpotrwai wiele miesięcy. - Czyli dotąd, aż wyciągniemy kopyta - rzucił Marshall. - Joe, nie zapominaj, z czym mamy do czynienia. - Zaczynasz gadać jak reszta tych nadętych bubków z dowództwa. Pew nie dla ciebie najważniejsze jest, by ten twój twór nie wydostał się stąd nawet gdyby miało to oznaczać, że zostaniemy tu pogrzebani żywcem. Julie zaczerwieniła się ze złości. To nie tak! - Zanim zaczniecie się kłócić - powiedział Wynett, zdejmując mask< ochronną i przeczesując palcami potargane siwe włosy - to może pokażcu mi najpierw, gdzie jest prysznic. Chcę się umyć i przespać