They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Sarah? - Tak. - Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie. -Pani jest pewnie z tych lekarzy ze szpitala! Tak się cieszę, że Matthias przysłał wreszcie kogoś do nasze­go domu. Wciąż go proszę, żeby zaprosił was do nas na kolację... - To nie Matthias mnie tu przysłał. Przyjechałam sama. - Kasey ujęła Sarah za rękę i zobaczyła w jej oczach strach. - Coś się stało. Z Matthiasem, tak? Czy on... - Został postrzelony. Jest w szpitalu i zaraz bę­dzie operowany - wyrzuciła z siebie Kasey, ściskając jej dłoń. - Był w bardzo złym stanie, kiedy stamtąd odjeżdżałam, ale żył. - Żyje! - Sarah zatoczyła się na ścianę i byłaby upadła, gdyby Kasey jej nie podtrzymała. - Tak, żyje. Zawiozę cię do niego. Dasz radę dojść do samochodu? - Dam, oczywiście. Przepraszam, to taki szok... Kasey wzięła ją pod rękę i pomogła wsiąść do dżipa, a potem zajęła miejsce za kierownicą i zapaliła silnik. Ściemniało się już i wiedziała, że zanim dotrą do szpitala, zapadnie noc. Zawróciła i ruszyła w drogę powrotną. Cieszyła się, że ma Lestera za przewodnika, bo po ciemku wszystko wyglądało inaczej. Przed skrzyżowaniem, nie instruowana już, dodała gazu. Widok bandy przy spalonej ciężarówce mówił sam za siebie. Z niewypowiedzianą ulgą zatrzymywała się przed głównym wejściem do szpitala. Zgasiła silnik, z uśmiechem podziękowała Lesterowi za pomoc, lecz ten uśmiech szybko zgasł na widok Adama wycho­dzącego z budynku. Mimo ciemności widziała na jego twarzy wściek­łość. Nie zaszczyciwszy jej nawet spojrzeniem, otworzył drzwi i pomógł Sarah wysiąść. - Matthias jest już po operacji - powiedział bez żadnych wstępów. - Nie jest z nim najlepiej, ale będzie żył. - Och, dziękuję, dziękuję. - Łzy potoczyły się po policzkach Sarah, a Adam otoczył ją ramieniem. - Zaraz cię do niego zaprowadzę - rzekł łagodnie, tak łagodnie, że i Kasey napłynęły do oczu łzy wzru­szenia. Podziękowawszy jeszcze raz Lesterowi i zapew­niwszy go, że nie będzie miał żadnych nieprzyjemno­ści, weszła za nimi do środka. Adam czekał na nią przed swoim gabinetem. Bez słowa wepchnął ją do środka i zamknął drzwi. Kasey usiadła przed biurkiem. Adam wyjął z sza­rej koperty arkusz papieru i położył go przed nią. - To wypowiedzenie twojego kontraktu z agen­cją. Podpisz pod spodem. Nie wiem jeszcze, kiedy odprawimy cię do kraju. W każdym razie pierwszym samolotem, który przyleci tu z dostawą. Do tego czasu jesteś zawieszona w obowiązkach... - O nie! - Odepchnęła od siebie dokument. - Do Anglii możesz mnie odesłać, jeśli taka twoja wola, ale nie będę tu siedziała z założonymi rękami. - Taka jest moja decyzja, doktor Harris - wycedził przez zęby, piorunując ją wzrokiem - i nie ma dyskusji! Wstał zza biurka, dając tym do zrozumienia, że audiencja skończona. Kasey zerwała się z krzesła. Nie, nie podda się bez walki. - Dobrze wiem, że twoja decyzja nie jest podyk­towana tylko tym, że złamałam dzisiaj twój zakaz. Sam przyznałeś, że czekasz tylko na pretekst, żeby się mnie pozbyć. Wyskoczył zza biurka i stanął przed nią. Kasey cofnęła się, przestraszona wyrazem jego twarzy. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, na co się naraża­łaś? - warknął z wściekłością. - Mogli cię zastrzelić. Mogli zgwałcić. Mogli porwać i zażądać okupu. To jest tutaj na porządku dziennym. Co ty na to? Roześmiał się cicho, nie doczekawszy się z jej strony odpowiedzi. - Oczywiście zakładam, że uznaliby, że warto sobie zawracać tobą głowę. Mogli cię zwyczajnie zabić i zabrać dżipa, bo jest więcej wart od jakiejś głupiej baby, do której nie dociera, w co się pakuje. - Dosyć tego! Wiem, że jesteś zły... - Figę wiesz. Nie masz zielonego pojęcia, co ja tu przeżywałem! Gdy przyciągnął ją do siebie, chciała go ode­pchnąć, ale ledwie jej dłonie dotknęły jego torsu, zapomniała o bożym świecie. Nie zaprotestowała, kiedy pochylił się i złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Oddała go, zarzucając mu ręce na szyję i wymrukując jego imię. - Adamie, Adamie... Oderwał się od niej nagle. Oszołomiona, nie mogła przez chwilę wydobyć z siebie głosu. - Dobrze - wykrztusiła w końcu - odeślij mnie do domu. Ale zapowiadam, że do tego czasu będę przy­chodziła na dyżury. - Jak chcesz. - Wrócił za biurko, usiadł i spojrzał na nią beznamiętnie. Pomyślała, że to Adam Chandler w swoim najbardziej aroganckim wydaniu. Odwróciła się na pięcie i podeszła do drzwi. - Przepraszam, Kasey - usłyszała za sobą, lecz nie zatrzymała się