They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Patrzę na Gutermana okrągłymi oczami. - O co panu chodzi? - pytam - To pan ma jeszcze pretensje? Pies mało mnie nie rozszarpał... - Miał prawo - mówi z ponurą słodyczą Guterman. - Szkoda, złotko, że tego nie zrobił. Na postrach dla innych złodziei, żeby nie sięgali po cudzą własność. Ale kary, złotko, to ty i tak nie unikniesz... Popamiętasz sobie... To mówiąc przekłada nóż do lewej ręki i prawą chwyta mnie mocno za kołnierz. Mógłbym uwolnić się jednym szarpnięciem, lecz ani mi to w głowie. Ślepia wilczura nie przestają płonąć. Wpatrują się we mnie z łakomą pożądliwością. - Chwileczkę - mówię, siląc się na spokój. - Mam do pana liścik, panie Guterman. Zaczynam grzebać w kieszeniach - Liścik? - pyta niedowierzająco sadownik. - Od kogo liścik? - Zaraz pan zobaczy. - Nie przestaję szukać. -Ze spółdzielni warzywniczej. Kierownik dał mi pięć złotych i prosił, żeby panu natychmiast zanieść. Chodzi, zdaje się, o pilną dostawę... - Wywracam kieszeń po kieszeni. - Bujasz - mruczy Guterman z wyraźnym zainteresowaniem. - Gdzie masz ten list? - To jest ta piątka, którą mi dał... - wyciągam z kieszeni monetę i pokazuję Gutermanowi. - A list... list... Chyba schowałem go do tej kieszeni... Guterman puszcza mój kołnierz. - Nie bujasz? - pyta. - Kiedy pisał tę kartkę, powiedział do magazyniera, że tylko pan im może dostarczyć na jutro ileś tam skrzyń koszteli... a może jakichś innych, nie przypominam sobie... Gdzie ja wsadziłem ten list?... - Ty! - Guterman znów chwyta mnie za kołnierz. - Coś mi się widzi, że chcesz mnie nabić w butelkę. Nie masz żadnego listu, Przyznaj się! - No cóż - mówię spokojnie z urażoną godnością. - Może mi pan nie wierzyć. Kazał odnieść biegiem, więc gnałem, mógł mi wypaść z kieszeni. Widzi pan sam, że tą kieszeń jest dziurawa. Niech pan zadzwoni do spółdzielni, ja zaczekam. Jeśli okaże się, że bujałem, może pan zrobić ze mną co łaska. Guterman patrzy na mnie i marszczy czoło. - Jak zadzwonię? - mówi. - Przecież nie mam telefonu. Sam doskonale wiem, że nie ma telefonu. Za rzekę nie przeciągnięto jeszcze linii telefonicznej. Dopiero w przyszłym roku, gdy zaczną tu budować nowe osiedle. - Trudno. - Wzruszam ramionami. - Więc niech pan do nich jedzie. Tu jest piątka, którą mi dał kierownik. Jeszcze raz demonstruję sadownikowi pięciozłotówkę. Guterman wpatruje się w nią, jak gdyby można było rozpoznać, czy pochodzi od kierownika. - Hm... - mruczy. - Faktycznie mogą potrzebować... - Kierownik powiedział - dodaję - że jak odniosę kartkę, da mi pan jabłek. A pan tymczasem... - Nie mogłeś wejść przez furtkę?- mówi Guterman. - Dlaczego lazłeś przez ogrodzenie? - Kazał mi się spieszyć - wyjaśniam. - Nie chciało mi się gonić wokół całego sadu, tędy miałem bliżej. Guterman namyśla się chwilę. - Dobra - mówi. - Pojadę do nich. Ale jak się okaże, że bujałeś, to cię dopadnę, jakem Guterman! - No wie pan! - replikuję z urazą. - Kierownik powiedział, że za tę przysługę na pewno da mi pan jabłek..; Guterman podchodzi do najbliższej jabłoni, wybiera najdorodniejsze owoce i podaje mi, a ja wrzucam je za koszulę. Sadownik jest szczodry. Wkrótce wyglądam jak bania i czuję się, jakbym przywdział rycerski pancerz. - Jeszcze?- pyta Guterman. - Wystarczy. - Pokazuję na swój monstrualny tors. - Dziękuję, panie Guterman. Cześć, psinko, grzeczny, grzeczny piesek! - Wykonuję ruch, jakbym chciał pogłaskać wilczura, ten przywiera do ziemi, sierść mu się jeży: brr... - Ty kundlu!... - rzucam cicho przez zęby. -Ty poczwaro... Obładowany jabłkami z trudem przełażę przez siatkę. Chłopcy zrywają się z ziemi, otaczają mnie radosnym kręgiem. - Jesteś! - wrzeszczy Bambuch, klepiąc mnie po plecach, - A myśmy już myśleli, że wpadłeś! - Tak długo cię nie było! - wtóruje Spinoza. - Stało się coś? - Widziałeś wilczura? - Z kim rozmawiałeś? - Słyszeliśmy głosy... - I szczekanie!... - Nic ci się nie stało?... Uciszam chłopców, częstuję ich jabłkami. Są kwaskowate, pyszne. Chłopcy patrzą na mnie z podziwem, nawet Kolumb, któremu na ogół trudno zaimponować. - Powiedz, jak było - prosi. - Nieważne - uśmiecham się lekceważąco. - Smakują jabłuszka? - Mowa! - Bambuch z impetem wgryza się w soczysty miąższ. - Ale widziałeś wilczura? - Owszem - mówię. - Sympatyczne psisko. - Rozmawiałeś z Gutermanem? - Zamieniliśmy parę słów. Sam mi zerwał te jabłka. - Teraz to już bujasz - mówi Kolumb z niedowierzającym uśmiechem. - On by ci zerwał... - A jednak. - Wzruszam ramionami. - Na każdego można znaleźć sposób, nawet na Gutermana. Trzeba tylko mieć właściwe podejście do ludzi. Wracamy na Zarzecze. Za mostkiem chłopcy rozchodzą się, jeden Munio idzie w tę samą stronę co ja. Maszerujemy w milczeniu, gryząc jabłka. Słońce ucieka za chmury, od wzgórz nadciąga chłodny powiew wiatru. - Będzie deszcz - mówi Munio. - Na dziś zapowiedziano przelotne opady. Co robisz po południu? - Jestem zajęty - odpowiadam. Munio to chłopak taktowny, nie zadaje zbytecznych pytań. A ja i tak bym mu przecież nie powiedział, że jestem na popołudnie umówiony z Sinobrodym i że będziemy omawiać ostatni siódmy układ naszego Aparatu. Układ szalenie skomplikowany, w którym geniusz Sinobrodego osiągnął szczyty: schemat w swej zawiłości przewyższa mapę gwiezdną. - Bałem się o ciebie - słyszę głos Munia. - Guterman to bezlitosny facet. Milczę. Na jeden krok Munia wypadają moje dwa. Nasze sandały kłapią dźwięcznie o płyty chodnika. - Jak myślisz - odzywam się półgłosem - czy kradzież jabłek to kradzież? Rozumiesz, o co mi chodzi. - Rozumiem - odpowiada Munio po pauzie. - Chyba tak. To znaczy, może niezupełnie, ale jednak... - Wyrażaj się jaśniej - nalegam. - Bo wiesz... - Munio odwraca głowę, patrzy na biały, lśniący mur szkolnego budynku. - Gwizdnąłbyś ze sklepu pudełko landrynek? Nie gwizdnąłbyś, to jasne. A jabłka z sadu... - Przecież tak naprawdę nie chodziło o jabłka - przerywam mu z irytacją. - Chciałem wam pokazać, że... że... Urywam. Wiem, że Munio ma rację. Kradzież jabłek z sadu to stara chłopacka tradycja, ale jak się nad tym pozastanawiać... śmierdzi. Cóż to znaczy: "Kradzież, ale niezupełnie"? Bzdura. Albo coś jest uczciwe, albo nieuczciwe, a pośrodku nie ma nic. Co by na to powiedział Sinobrody? Co by powiedzieli Oni?... - Słuchaj - mówię do Munia. - To jeszcze nie wszystko. Najpierw dopadł mnie wilczur i mdlałem ze strachu. Potem przyszedł Guterman. Wmówiłem mu, że mnie przysłał kierownik spółdzielni warzywniczej. Że pilnie go potrzebuje. Dziadek rzuci wszystko i popędzi do miasta, a tam okaże się, że go zrobiłem w konia. Kapujesz? Złodziej, pomyśli o mnie, i w dodatku oszust. I będzie miał rację, może nie? - To co innego - odzywa się Munio po chwili namysłu. - To był fortel wojenny