Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Obszedłszy ogródek, poznawszy się ze wszystkiemi drzewami, z Joasiną brzozą, z Władziową gruszą, z Józiową wisienką, obaczywszy kwiatki Julusi i Helenki, wychwaliwszy zabawki chłopców nie wykwintne bo domowej roboty, powróciłem do pokoju, gdzie się już nakrywały stoliki, otwierały komody, oczyszczały z pyłu paradne filiżanki, kipiał samowar błyszczący i gotowała na kominku kawa dla P. Koniuszego. Staruszka w najlepszym humorze śmiejąc się ciągle rozpowiadała cóś P. Koniuszemu. P. Sumin przerywał jej malując swoje kłopoty gospodarskie i powodzenia. Wszedłem na to, jak jęczmień wydawał po dwa korce, a Pani Teressa przypominała Koniuszemu, że była od niego starszą o lat pięć. Biedna starała się być grzeczną jak mogła... Usługa szła żywo, bośmy do niej niepotrzebowali sług, dzieci się same krzątały, tłukły, rozlewały z pośpiechu, ale niemożna było pozbawić ich przyjemności usłużenia gościom. Oto próbka rozmowy choć maleńka. — Pan brat podobno dzierżawi Zapadliska? — Tak, już od roku prawie. — No, i jakże idzie? Pani Teressa. Zapadliska! poczekajcie, toż to dziś Dolskich, wiem, dwóch braci, ubodzy byli — młodszy gdzieś z wojska zniknął a starszy to się ożenił z Badylską, niby to Hrabianką, wziął po żonie majątek bo była jedynaczka, rodziła się z Przyjemskiej; dobra familja, stara, bardzo zacny dom, ale szedł na tądziel. Pamiętam nawet.... Pan Sumin. Jakże idzie gospodarka? Ja. Zwyczajnie jak u nowego gospodarza, przyjedź no bracie i sam zobacz, to mi poradzisz. Pan Sumin. Chętnie będę panu bratu służyć. Koniuszy. Na polowanie do niego jechać, lasy niech go nieznam! Pan Sumin. Pan brat myśliwy? Ja. Żeby to był czas, ale gospodarstwo! Pan Sumin. Oj! i ja tak samo! jeszcze w dodatku dzieci, rzadko się człowiek wybrać może, ale nie bez tego.... Pani Suminowa. Nie narzekaj kochanku, polujesz dosyć często. Koniuszy. Co to za często, może raz w tydzień parę godzin i urywanego, to licha warto. Suminowa. A Pan Koniuszy bo co dzień podobno? Koniuszy. A co ma robić stary próżniak? ot bąki strzelam, no i do mnie tam przyjedźcie Panie Janie. Pan Jan. Jak tylko się obsieję, a chłopców do szkół odwiozę. Koniuszy. E! ba! to nie rychło będzie! No, a jakże się tam chłopcy uczą w szkołach? Pan Jan. Starszy wziął promocję z pochwa- łą, dzięki Bogu, a młodszy żeby nie chorował, to by był wziął toż samo, prawdaż? Chłopak się zarumienił i wlazł w kątek poglądając z uśmiechem na matkę. Pani Suminowa. Już to powiem dziadowi, że moim dzieciom jak i mnie Pan Bóg zdrowia nie dał; gdyby nie to jedno, człowiek by już nie żądał więcej — ale ot wszyscy oni choć to rumiane, a delikatne jak pańskie dzieci. Mój Władzio trochę zdrowszy, to się też o niego najbardziej boję, bo tak było i z tamtym póki febry nie dostał. — A od tej febry ciągle cherla. — Ej nie narzekajcie Pani Janowa, przerwała stara, której się milczeć uprzykszyło, — jak to wyrośnie, to zmężnieje. Ot pamiętam Panie Koniuszy dobrodzieju moją młodość, kawał czasu, jeszcze to za korony, za Poniatowskiego. Chwała Bogu teraz mięsa mam dosyć, a bywało ś. p. matka moja Kunegunda z Drabskich Zawiska, (Drabscy z wielkiej Polski, dobra szlachta, jeden był kanonikiem w Poznaniu) myślała zawsze że się nie uchowam, taka byłam szczupła. Nawet raz Xiąże Sapieha będąc w domu moich rodziców..... W tem kawę podali; wszyscy się rzucili nalewać, dolewać, przysuwać, i karmić i poić i cukru dorzucać i sucharki zachwalać. Dzieci po szlachecku rączki położywszy na stole, brody założywszy na krawędź jego, patrzały ciekawie na te gody i choć się nienapierały, ale znać było że im sucharki niedawały pokoju. Bóg wie czego nam tam jeść nie dali! były gruszki, jabłka, kawa, herbata, miód, orzechy, bułki, sucharki, obwarzanki, ciasteczka, wszystko co dom miał na stół zniesiono, wszystkiego skosztować było potrzeba: gruszkę szczepił sam Pan Sumin, zrazy jabłek przywiozła od rodziców swoich Pani Janowa, orzechy w Zamalinnem miały być szczególnego smaku i zapachu, miód przechodził lipiec... Jedliśmy dobrze i to tak widać cieszyło gospodarzy, a jak zaczęliśmy gawędzić, tak się i zmierzchło. Gwałtem proszono nas na noc, ale Koniuszy powtykawszy dzieciom podarki, i Panu Janowi wsunąwszy coś dla niego, pogadawszy cóś z każdym zosobna, wybrał się do domu. Wszyscy nas jeszcze wyprowadzili na ganek, podsadzali, żegnali i stali póki nas widać było. Wiesz żem pożegnał tych poczciwych ludzi z prawdziwem uczuciem. Prawda, że może by tu któś inny tysiące upatrzył śmieszności, ale my nie jesteśmyż także śmieszni po swojemu; a gdzie dziś znajdziesz drugie serca tak poczciwe, otwarte i gotowe do usługi? Po- szanowałem w matce, jej przywiązanie do dzieci, w ojcu pracowitość odważną z jaką żywi tę całą rodzinę, w babce chrześciańskie przy ubóstwie wesele ducha i spokój; dzieci nawet swoją naiwnością i prostotą z jaką mi wszystko a wszystko opowiadały co się ich tyczę, za serce mnie ujęły. Jużeśmy wyjeżdżali z bramy, gdy do niej na koniu zbliżał się jakiś jeździec, którego poznać niemogłem. Zdawało mi się że to Jan Graba — coby tu robił niewiem; Koniuszy mówi że go poznał i strasznie kiwał głową. Dość Edmundzie na dzisiaj. — Bądź zdrów. EDMUND DO JERZEGO. Wczoraj u Marego byliśmy na wielkim proszonym obiedzie, któren Staś X. — fundował; była tam mowa o tobie, piliśmy zdrowie twoje, a przypomnienie to i list ostatni przemogły lenistwo moje, żem siadł pisać. Biedny wieśniaku, nieszczęśliwy Cyncynnacie! wkrótce modlić się do ciebie będziemy w litanij, święty Suminie — módl się za nami! Co to się z ciebie zrobiło! Wiesz, że ze strachem poglądam na siebie od czasu jakieś ty oblókł się w suknią filozofa- gospodarza i tak wycnotliwiał; któż wie, gotowo to nieszczęście i mnie spotkać! O! mój Boże, musiałbym się nudzić jak ty! Bo taki przyznaj się kochanku, uderz się w piersi serdecznie, ty się okrutnie nudzisz, ale wziąłeś na kieł i niechcesz się przyznać? Ale nie! nie! ze mną to nie będzie! nie głupim! już teraz za nic nie pojadę na wieś, wieś to smoła, dotknij się a przylgniesz. Ja lubię miasto i w niem tylko jestem jak ryba w wodzie. Ty mnie już nudzisz kochany Święty Suminie męczenniku, nudzisz swojemi morałami, swojemi obrazkami i swoją naiwnością spóźnioną. Kwitniesz w jesieni kochanku. Pisz mi już o czem innem. Ty, twój Graba, Koniuszy, Pan Piotr fixat po prostu, Pani Lacka jakaś Heloiza zamarzła, cała czereda twoich Poleszuków już mi kością w gardle stoi. Przecież znalazłbyś coś nowego