Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Oceniał, że o tej porze Wielkiego Roku jakieś pięćdziesiąt milionów ludzi żyło w siedemnastu krajach Kampanniatu; kraje te nie potrafiły wytrwać ze sobą w zgodzie. Wojny miały charakter endemiczny. Mocarstwa rozkwitały i upadały. Nigdy nie było pokoju. W Sibomalu, w zimnym Sibomalu wszystko wyglądało inaczej. W przy bliżeniu dwadzieścia pięć milionów ludzi i siedem państw. Siedem państw związanych wieczystym przymierzem. A wieczyste waśnie między państwami Kampanniatu sprawiły, że ten kontynent, choć nieporównywalnie bogatszy od północnego, miał niewielkie osiągnięcia - z wyjątkiem religii, która wyrasta z rozpaczy. Dlatego Sartoriirwrasz nienawidził kanclerskiego stołka. Gardził tymi, którym służył. Dzięki płaconym łapówkom kanclerz wiedział, że książę Taynth Indredd sprowadził do pałacu skrzynię broni - takiej samej broni, o jakiej mówiono wczoraj. Najwyraźniej miała stanowić siłę przetargową, lecz co będzie przedmiotem targu, to się dopiero okaże. Niewykluczone, że sibornalski ambasador również zdobył wiadomość o rusznicach w skrzyni. To by wyjaśniało jego pośpieszny wyjazd. Będzie się kierował na północ, w stronę Hazzizu i najbliższej osady sibornalskiej. Trzeba ściągnąć uciekiniera z powrotem. 93 Popijając z kubka podany przez niewolnicę napar górokrotki, Sartoriirwrasz mówił do oficera: - Wczoraj dokonałem niezwykłego odkrycia o wielkim znaczeniu dla historii świata, wręcz niewiarygodnego odkrycia! A kto zwrócił na nie uwagę? - Potrząsnął łysą głową. - Wiedza jest tu niczym, intryga wszystkim. Zatem muszę się zrywać o świcie, aby łapać galopującego na północ głupca... Ot i przykrość! Ale do rzeczy. Jest jakiś dobry jeździec pod ręką? Ktoś zaufany, o ile taki istnieje. Mam. Brat królowej, JeferalOboral. Wezwij JeferalOborala, dobrze? W butach do jazdy. Przybyłemu JeferalOboralowi wyjaśnił sytuację. - Przyprowadź tego szaleńca Paszaratida z powrotem. Dogonisz zbiega, jeśli będziesz jechał ostro. Powiedz mu... chwileczkę. Niech pomyślę. Tak, powiedz mu, że król postanowił nie wiązać się z Oldorando i Pannowalem. Przeciwnie, chce przymierza z Sibornalczykami. Sibornal ma liczną flotę. Powiedz, że otworzymy dla niej port w Ottassolu. - Co sibornalskie okręty robiłyby taki kawał drogi od domu? - spytał JeferalOboral. - Już on będzie wiedział. Tylko go namów, by tu wrócił. - Dlaczego ci tak zależy na jego powrocie? Sartoriirwrasz splótł dłonie. - Dlatego, że ta gnida tak nagle wyjechała. Ma poczucie winy. Zamierzam dokładnie się wywiedzieć, co on nabroił. Sibornalczyk i z próżnego zawsze coś naleje. Jedź już bez zbędnych pytań. JeferalOboral jechał na północ przez miasto, przez ulice nawet o tej porze pełne wczesnych przechodniów i przez podmiejskie pola. Jechał wytrwale, na przemian kłusem i stępa. Dotarł do mostu na Marze, u jej ujścia do Takissy. Niewielki fort bronił mostu. Tu się JeferalOboral zatrzymał i zmienił mustanga. Po kolejnej godzinie jazdy w coraz większym upale zatrzymał się nad potokiem i ugasił pragnienie. Na brzegu dostrzegł świeże ślady podków, miał nadzieję, że musłanga Paszaratida. Wciąż jechał na północ. Okolica stała się mniej urodzajna. Rzadziej zamieszkana. Wiał torakorkan, wysuszający gardło, przypiekający skórę. Olbrzymie głazy narzutowe zaśmiecały krajobraz. Jakieś sto lat temu upodobali sobie ten region pustelnicy, którzy wznieśli małe kapliczki w cieniu lub na szczytach tych głazów. Widywało się tu jeszcze paru starców, jednak dotkliwy upał przegnał większość pustelników. Jaskrawo ubarwione motyle trzepotały wokół Tióg fagorów uprawiających poletka u podnóża skalnych bloków. Za jednym z głazów narzutowych stał lo Paszaratid, czatując na swego prześladowcę. Sibornalczyk zajeździł wierzchowca. Oczekiwał pogoni, lecz ze zdumieniem zorientował się, że ściga go samotny jeździec. Głupota Kampanniat-czyków nie miała granic. Paszaratid nabił rusznicę, zajął pozycję i czekał na 94 właściwy moment oddania strzału. Samotny jeździec nadjeżdżał stępa, wymijając głazy bez szczególnej ostrożności. Paszaratid oddmuchał lont, przycisnął kolbę do ramienia i wycelował. Nie lubił posługiwać się tą okrutną bronią. Była przeznaczona dla dzikusów. I nie każdy strzał był celny. Ten był. Z dziurą w piersi JeferalOboral runął na ziemię. Doczołgał się do głazu i w cieniu wyzionął ducha. Sibornalski ambasador wskoczył na grzbiet jego musłanga i odjechał na północ. Trzeba powiedzieć, że dwór króla JandolAnganola pod względem bogactwa nie dorównywał zaprzyjaźnionym dworom w Oldorando i Mieście Pannowalu. Owe cieszące się większą łaską losu ośrodki cywilizacji nagromadziły skarby wszelkiego rodzaju; wzięły uczonych pod opiekę, a sam Kościół - w tym przypadku dotyczyło to bardziej Pannowalu - wspierał nauki i sztuki w pewnym ograniczonym zakresie. Pannowalowi jednak zapewniła przewagę dynastia panująca, która ostoję ładu widziała w apostolskiej religii. Nieomal co tydzień statki wyładowywały w Matrassylu ładunki przypraw, barwników, skór, kłów, lapis-lazuli, balsamicznego drewna i egzotycznych ptaków. Ale z tych skarbów niewiele docierało do pałacu. Albowiem król JandolAnganol był parweniuszem w oczach świata, a pewnie i w swoich własnych oczach