Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Widok tego miejsca zawsze napawał mnie zdumieniem, od kiedy zimą pierwszy raz przekroczyłem jego próg i rozejrzałem się po ciemnym i brudnym sklepie. Na jednej ze ścian bezładnie zwisała skręcona na dole zasłona z jedwabiu i bawełny, we wzory z zielonych cyprysów i czerwonych pól. Od wielu lat nie widziałem niczego tak pięknego. Odwróciłem od niej wzrok i zobaczyłem starego mężczyznę, siedzącego nieruchomo przy małym stole. Miał na sobie białą szatę i turban z żółtego jedwabiu. - Jest pan szczęśliwym człowiekiem - powiedziałem. Skłonił głowę. 294 - Odkąd wniósł pan światło do tego pokoju. - Sądzę, że ta tkanina pochodzi z Isfahanu, sprzed dwu i pół wieku. - Ma pan prawo do wyrażenia opinii. - Zna pan miasto Isfahan? - Niestety. Zrezygnowałem z dalszej rozmowy. - Dziękuję panu, panie Dust Mohammad, za umożliwienie mi obejrzenia tego pięknego przedmiotu - powiedziałem. - Jest pański. Chłopak zapakuje panu. - Panie, nie mogę skorzystać z tej uprzejmości, ponieważ nic nie mam i nie będę mógł się panu odwdzięczyć. - Więc go zatrzymam. Czy możemy oczekiwać, że zaszczy cisz nas ponownie, synu? - Nie chciałbym być natrętny. - Jak sobie życzysz. Z początku moje wizyty były rzadkie, nie częściej niż raz lub dwa razy w miesiącu, ale później, kiedy zaczęło się oblężenie miasta, bywałem u niego codziennie. Polubiłem jego mongolskie oczy, milczenie i obojętność w stosunku do otoczenia. Dowiedziałem się, że jest w tym mieście jedynym bankierem, który dyskontuje weksle i pieniądze i wysyła je tej samej nocy uzbrojoną taksówką do Delhi. Sprzedaje broń za opium, a czyste opium za pieniądze; przekazuje subsydia z Peszawaru i Teheranu, lecz robi to wszystko z całkowitą obojętnością. Nie ma zamiaru dzielić się z kimkolwiek swoimi dywanami, antykami, turkmeńską uprzężą, klejnotami Buchary. Jeżeli ktokolwiek pragnie od niego tych rzeczy, musi zaproponować takie pieniądze, aby odmowa sprzedaży była czymś nad wyraz uciążliwym. Przestał osobiście przyjmować pośredników handlowych, którzy teraz ubiegają się o względy jego podwładnych. Nie wiem, ile Delhi płaci mu za mnie, lecz każdego miesiąca daje mi jakieś pieniądze lub jakiś przedmiot, na który patrzę łapczywym wzrokiem w jego sklepie. - Ach, teraz koło się zamknęło! Pokój niech będzie z tobą, John! Chodź, ogrzej się. Dzisiaj pod czerwoną kołdrą zapanowała nuda. W tej sytuacji mężczyźni z reguły nabierali wodę w usta i szli do domu, 295 chcąc się upewnić, czy aby ich żony zbytnio się nie rozleniwiły. Lecz jeden mężczyzna wybierał z zębów wykałaczką włókna tłustego mięsa, przeciągnął się i poprosił o papierosa. Ubranie miał europejskie. Sądzę, że był nauczycielem w szkole średniej, aczkolwiek uczniowie od lat strajkowali i nie przychodzili na lekcje. Chciał rozmawiać o polityce, lecz mężczyźni nie okazywali zainteresowania ludziom, którzy czasami gnębili ich polityką, nie dającą ani przyjemności, ani nie przynoszącą zysku. Spo-tkawszy się z odmową, zwrócił się do mnie: - Jacy są, według pana, najwspanialsi poeci? - Z tradycyjnej szkoły Szahrijar. Forugh z nowożytnej. - Forugh Morugh - powiedział służący, zbierając talerze. - Nie mamy tutaj takiego gentlemana. - To była dama. Prowadziła bujne życie, zginęła w Tehera nie w wypadku samochodowym. Ludzie siedzący pod baldachimem z wyrozumiałością przyjęli ten surowy werdykt. W końcu zabrał głos nauczyciel szkoły średniej: - Kobiety nie potrafią pisać wierszy. W dymie papierosów usłyszałem pomruk aprobaty. Pomyślałem: „Bóg obdarzył was najpiękniejszym z ludzkich języków, dał religię zrozumiałą dla wszystkich, krainę, w której sam chciałby zamieszkać, wspaniałe zabytki i architekturę, a was stać tylko na wypluwanie pestek melona, gadanie głupstw, wzajemne masakrowanie się i znęcanie nad żonami". Powiedziałem: - Pozwólcie mi, panowie, opowiedzieć historię z dawnych dni tego kraju. - Słychać było głębokie westchnienia, szuranie nogami i zaciąganie się papierosami. Kochali historyczne opo wieści. - W imię Boga litościwego, w roku tysiąc sto dwu nastym, w mieście Balch, w pałacu księcia Abu Sajda Dżarreha przy ulicy Handlarzy Niewolników, gościli: mistrz Omar Chaj- jam i mistrz Muzaffar Esfazari, a ja im usługiwałem. I w trak cie ich konwersacji usłyszałem widomy znak Prawdy, kiedy mistrz Omar rzekł: „Mój grób będzie tam, gdzie każdej wiosny pomocny wiatr pokryje go kwiatami drzew owocowych", i po myślałem: „Co za niedorzeczność!" I byłem zdumiony, że taki 296 człowiek jak on może mówić takie nonsensy, dopóki w roku tysiąc sto trzydziestym szóstym nie odwiedziłem Niszapuru, a było to cztery lata po tym, jak ten wielki człowiek okrył swoje oblicze całunem śmierci, pozostawiając świat w nieutulonym, sierocym żalu. A ponieważ przewodził mi w poszukiwaniu Prawdy, pewnego piątku poszedłem, aby złożyć mu hołd, i zabrałem ze sobą pewnego gentlemana, który miał wskazać mi jego grób, a on zaprowadził mnie na cmentarz Hira. Poszedłem ku północnej jego części i znalazłem grób mistrza Omara przy cmentarnym murze. A tuż za tym murem rosły drzewa migdałowe i grusza, zraszając kwieciem grób Omara, tonący w kwiatach. I przypomniałem sobie to, co przepowiedział owego dnia w Balchu, i zapłakałem, wiedząc, że na całej ziemi, w czterech stronach świata, nigdy go już nie zobaczę. Niech Bóg go błogosławi, da mu łaskę i okaże życzliwość w raju. Wstałem. - Mój przyjacielu, jest jeszcze wcześnie. - Dust Mohammadzie, nie chciałbym sprawiać panu więcej kłopotów. - Czy spotka nas zaszczyt ponownego goszczenia pana u nas? - Nie chciałbym was zanudzać. Wygrzebałem się spod derki, ukłoniłem towarzystwu i wyszedłem. Dust Mohammad odprowadził mnie do drzwi wyjściowych. Nigdy przedtem tak mnie nie uhonorował. - Drogi przyjacielu - zapytałem - gdzie jest Francuz? - Cóż mogę powiedzieć? - Jest w Kabulu? - Cóż mogę powiedzieć? ; . - Kto go chroni? - Cóż mogę powiedzieć? Indie, Pakistan, Iran, Ameryka, Anglia, Rosja. Zawsze więcej niż jedno państwo, nigdy mniej niż jedno. Tak oto człowiek całkowicie pozbawiony skrupułów może żerować na wzajemnej nienawiści rządów. - Drogi przyjacielu, jeżeli przez przypadek spotka go pan, proszę mi zrobić tę uprzejmość i powiedzieć mu, że mam do niego sprawę, którą chciałbym załatwić w dogodnym dla niego czasie. 297 Dust Mohammad potrząsnął głową. - Nie pokona go pan - powiedział. - On ma przyjaciół, a pan się rozpił i jest sam. Lecz mimo to spełnię pańskie ży czenie! - Mógłbym oddać życie za pana! Rozwarłem zasłonę przy drzwiach i poczułem na twarzy spadające płatki śniegu. Wciągnąłem powietrze pełne dymu, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem, wyłączając zapach pieczonego mięsa. - Droga naprawiaczy opon - wyjaśnił Dust Mohammad. - Bezpośrednie uderzenie. - Odwrócił się plecami do drzwi skle pu. — Nie lubię wojny. Zaskoczyła mnie ta poufałość