Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- A wiązałem z tobą takie nadzieje. Żegnaj, moja droga. Serce w piersi Morgan waliło jak młotem. Kiedy zobaczyła, że Britten mierzy w nią, skoczyła w bok w tej samej chwili, kiedy on pociągnął za spust. Huk wystrzału prawie ją ogłuszył. Podmuch osmalił jej policzek, ale kula przeleciała obok i trafiła w stalowe podpórki półek. Brad, choć wciąż przywiązany do krzesła, zerwał się na równe nogi. Zanim Britten zdążył ponownie wycelować, Hawkins rzucił się nieporadnie w jego stronę. Kiedy Britten zwrócił się ku niemu, Brad pochylił ramię jak futbolista i całym impetem wpadł na niego. Britten zatoczył się na ścianę i uderzył plecami w stalowe podpórki półek. Jedna z nich przechyliła się. Chrząszcze runęły w dół, niczym masywna czarna fala, zalewając głowę i ramiona Brittena. Chrząszcze, stworzenia prymitywne, kierowały się niemal wyłącznie odruchami. Gdy znalazły się na wolności, ich pierwszą reakcją było dążenie do zaspokojenia głodu. Przemykając po twarzy Brittena, wyczuły nowy, intrygujący zapach. Do tej pory jadły tylko padlinę, świeża krew wydała im się więc bardzo nęcąca. Nie mogły oprzeć się pokusie. Pobudzone zapachem krwi owady wpadły w istny szał. Rozbiegły się we wszystkich kierunkach, pokrywając całą twarz Brittena. Krzyknął przeraźliwie, gdy tysiące żuwaczek wbiły się w jego skórę. Próbował odpędzić natrętne owady, ale te obsiadły go, włażąc jeden na drugiego. Drobne stworzenia były nienasycone. Poszukując drogi do obfitego źródła pokarmu, wdarły się do nosa Brittena, zatykając drogi oddechowe. Jego wrzaski przeszły w charkot. Sapał i prychał, powoli osuwając się na kolana, a chrząszcze wdzierały mu się w usta i oczy. Twarz Brittena stała się błyszczącą maską z ruchliwych owadów i zakrzepłej krwi. Morgan nie mogła na to patrzeć. Odwróciła się i ku swojemu przerażeniu ujrzała, że w pomieszczeniu rozpętało się prawdziwe piekło. Spojrzała na Brada, który przewrócił się po zderzeniu z Brittenem. Przygnieciony krzesłem, nieporadnie próbował podnieść się z podłogi. - Morgan, wyjmij mu z kieszeni klucz od kajdanek. Szybko! Morgan podeszła do Brittena i usiadła przy nim. Odwrócona plecami, wyciągnęła skute ręce w jego stronę. Kiedy udało jej się wsunąć dłoń do marynarki, wymacała klucz na dnie kieszeni i chwyciła go. Wtedy Britten uniósł rękę i złapał ją za gardło. Palce mężczyzny wbiły się boleśnie w jej szyję. Morgan kręciła głową na wszystkie strony, próbując się uwolnić, ale Britten trzymał ją mocno. Nie mogła złapać tchu i szybko wpadła w panikę. Już zaczynała mieć mroczki przed oczami, gdy Brad wstał i rzucił się w jej stronę. Kopnął Brittena z całej siły w nadgarstek, odtrącając jego dłoń. Morgan zaczerpnęła tchu. Ściskając klucz w dłoni, chwiejnie podźwignęła się z podłogi. Pod sufitem zbierały się kłęby gęstego dymu, wdzierającego się w oczy i w usta. Nagle pośród trzasku płomieni rozległ się stłumiony płacz dziecka. - Mikey! - krzyknął Brad. - Trzymaj się, już idę! Po raz ostatni rzucił okiem na Brittena, który wciąż klęczał, ale już nie próbował strząsać chrząszczy z twarzy. Walka dobiegała końca, a on przegrał. Ręce opadły mu bezwładnie, po czym przechylił się na bok i wpadł w płomienie. Morgan szła pierwsza. Mimo że była skuta, udało jej się otworzyć drzwi, i razem z Bradem wpadli do drugiego pokoju. Za nimi popłynęły kłęby duszącego dymu. - Michael, gdzie jesteś?! - krzyknął Brad. - Tato, tutaj! Głos dobiegł z drugiego końca pokoju. Brad zauważył syna, który był przywiązany do łóżka. - Trzymaj się, Michael! - Brad, najpierw spróbuj mnie rozkuć - powiedziała Morgan. - Tylko ostrożnie z kluczem. Płomienie, które wdarły się przez otwarte drzwi, zaczęły ogarniać sufit. Jeszcze chwila i cały dom stanie w ogniu. Brad i Morgan nieporadnie podeszli do siebie, odwróceni plecami. Wyciągnęli ręce po bokach oddzielającego ich krzesła. Po chwili Morgan ostrożnie upuściła klucz na dłoń Brada, a ten zaczął majstrować przy kajdankach. Wreszcie udało mu sieje otworzyć. - Moja torba - powiedział, gdy kajdanki z brzękiem spadły na podłogę. - Są w niej nożyczki! Podczas gdy Morgan pobiegła po nie, Brad przypadł do syna. Mimo że Michael był przywiązany do łóżka taśmą, udało mu się poluzować knebel. Piersią chłopca wstrząsał silny kaszel, a oczy miał załzawione od dymu. Widząc rozprzestrzeniające się płomienie, Brad opadł na kolana. - Trzymaj się, synku. Jeszcze tylko chwila. Michael zmarszczył nos. - Czemu tak cuchniesz? Brad zupełnie zapomniał, że jego ubranie jest mokre i śmierdzące. - To długa historia - powiedział. Morgan podbiegła do nich. Przecięła taśmę krępującą Michaela, postawiła go na podłodze i pchnęła w stronę drzwi prowadzących na dwór. - Wyjdź stąd - powiedziała. - Uciekaj! Chłopiec zawahał się i spojrzał pytająco na ojca. - Ale... - Idź, idź! - krzyknął Brad. Gdy Michael popędził w stronę wyjścia, za plecami Morgan na podłogę runęła krokiew, wzbijając kaskadę iskier. Słupy złotego ognia strawiły już połowę domu i płomienie sunęły po drewnianej posadzce niczym rozwijający się dywan. Morgan drżącymi palcami przecięła taśmę krępującą ręce Bra-da, po czym zajęła się paskami przywiązującymi go do krzesła. Żar był nie do zniesienia. Morgan spieszyła się coraz bardziej. Wreszcie, kiedy iskry zaczęły spadać deszczem na jej ramiona, uporała się z ostatnim kawałkiem taśmy. Brad był wolny. Gdy rzucili się biegiem ku drzwiom, rozległ się głośny trzask i fragment dachu nad ich głowami zaczął się zapadać. Kiedy runął, Brad w ostatniej chwili pociągnął Morgan za nadgarstek