Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Dobrze. Objęła go za szyję i przyłożyła usta do ucha. Zamknął ją w ramionach, aż się roześmiała: – No, słuchaj! – Poczuł jej ciepły oddech. Władcy dwakroć zmierzył Jan czas spętania skrycie. Gerbert pieczęć nań nałożył, Król zaś ją ponowił. – Sporo tych pieczęci – powiedział. – Sza. – Położyła palec na ustach. – Za ten wierszyk jest dwanaście syceli grzywny. – Skąd go znasz? – Taka wyliczanka. Wszystkie dzieci to znają. Spróbował dalej ją wypytywać. – Ludzie umierają – powiedział. Jej oczy rozszerzyły się, a czaił się w nich ironiczny uśmieszek. – Mhm. – Pokiwała głową z udaną powagą. – To gdzie idą zmarli po śmierci? – Idą Drogą Trupa. Tak twierdzą Hrabban i Pachom. Ale chyba nie mają racji, bo zmarli są na cmentarzu. – No tak, na cmentarzu – przytaknął. Uznał, że jej zrozumienie spraw ostatecznych równa się rozumowaniu dziecka. – Jedzą i piją. Z niektórymi z nich można porozmawiać. – Czy ja też mógłbym? – Pewnie. Zabiorę cię jutro. Wyciągnięcie wózka na skarpę po stratowanych zaroślach poszło łatwiej, niż myślał. Musieli przejechać prawie całą miejscowość i użerać się na rogatkach, za to ceny na targu pod wieczór spadły. Za jeden worek mąki wypełnili cały kosz wózka drobnymi rybkami. Za drugi dostali kilka okazałych głowonogów. Wracali, gdy już zmierzchało. Droga opustoszała. Nagle rozległ się przejmujący, głęboki jęk. Renata instynktownie przypadła do niego. – Uaaa...! Uaaa...! – wycie wyrywało się jakby z głębi udręczonej duszy. Niesamowita, nieludzka skarga. – Ach...! – Zaśmiała się. – Ależ mnie przestraszył. Jęki nie cichły. – Kto? – Adams też czuł się nieswojo. – Latarnik wzywa wszystkich do powrotu, bo dzień się kończy. Krum powinno już spać. – Niełatwo wykonać dźwięczący posąg – powiedział. – To kobuk jęczy. Co wieczór. Zmilczał jej niezrozumiałą uwagę. Wieczorem wiała bryza od morza. Adams uznał, że stały kierunek wiatru ułatwił zaprojektowanie mechanizmu. W garści Latarnika jarzył się zielonkawy ognik. – Co to jest próczywo? – Hevrensz przyniósł je do Krum z Drogi Trupa... Rozjaśniało drogę, którą wędrowali umarli. – My też jesteśmy umarli, skoro nam przyświeca? – No, skądże, Hemfriu. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Teraz przyświeca żywym. Kobuk dba, by nie zgasło przypadkiem. Również w powrotnej drodze nie było kłopotów z posterunkiem. Żołnierze po służbie zeszli się na rogatce. Podpici, grzali się przy ogniskach, łupali w astragale. Zaaferowani sprzeczkami, nie zwrócili na nikogo uwagi. Jedynie podoficer skinął głową, by przeszli. 58. Kupione rybki przełożono do kadzi, w której miały kruszeć przez parę miesięcy. W tym czasie sfermentują, zmieniając się w brązową masę, w której plątać się będą zmacerowane skórki i miękkie szkielety. Masa nabierze ostrego, zaprawionego goryczką smaku i będzie zawierała alkohol. Niektórzy, jak Symmachs, przepadali za tym. Gdyby nie okropny fetor, ta potrawa miałaby więcej amatorów. Na cmentarz wybrał się z Renatą dopiero dwa dni później. Dostał do niesienia kosz z chlebem, parę kawałków wędzonej ryby i dzbanek. – Po co to wszystko? – Dla zmarłych. Pierwszy posterunek przepuścił ich przy akompaniamencie zwykłych żartów. Inne też nie robiły trudności. Minęli straganiarzy, wreszcie ostatnią rogatkę. Dalej wzdłuż drogi stały małe ni to budyneczki, ni to pomniki, okazałe kamienne skrzynie z wąskimi szparkami otworów. Cmentarz Dolnego Miasta. Na niektórych grobach wykuto inskrypcje, na innych wizerunki trupich czaszek z rogami lub skrzydlatych kościotrupów. Bogatsze miały rzeźbione fryzy, niektóre przyozdobiono pilastrami. Wreszcie zatrzymali się przy skrzyni z jasnoszarego kamienia, ozdobionej wystającymi łapami z pazurami. Renata mocno zapukała kijkiem, przykładając ucho do szpary. – Babciu Wytha?! Jeszcze raz energicznie zapukała. Z wnętrza skrzyni doszedł słaby jęk. Na kolejne wezwanie powtórzył się głośniejszy, ale nieludzki, jakby zwierz zawył. – Babciu Wytha, przyszło jadło. Znów podobny odgłos. – Tam jest studnia. Przynieś dzban wody. Adams posłusznie podreptał, a Renata wsunęła kilka bochenków chleba w otwór. Następnie do szpary obok wlała wodę, napełniając pojemnik wewnątrz grobowca. – Chcesz rybę, babciu Wytha? – Głośniejszy jęk. – Nie jest zbyt słona. Hemfriu przyniesie ci dość wody. Dwa kawałki ryby powędrowały za plackami. Wlała jeszcze dwa dzbany. Znów zastukała w ścianę. – Idziemy, babciu Wytha. Cieszę się, że jeszcze nie poszłaś. Trzymaj się, babciu Wytha. Teraz tu. Do tego grobu – powiedziała do niego. – Tu leżą nasi zmarli niewolnicy. – Wskazała na prostokątne pudło pozbawione ozdób. Renata znów zastukała kijem. – Bruno! Prokop! To ja, Renata. – Bruno śpi. – Obudź go, Prokop. – Bruno śpi, panienko. – Nie słyszałam Brunona od tygodnia. Adala też nie. – Śpi. – Uważaj, Prokop, jeśli go będziesz jadł, pamięć po tobie zostanie ukarana. Już lepiej, żebyś odszedł w Drogę. – Jestem głodny. – Przyniosłam dość chleba dla was obu. Adams kilkakrotnie obrócił z pełnym dzbanem. Renata wrzuciła do środka resztę przyniesionych chlebów i ryby. – Weź jeszcze dzbanek wody dla innych. Nasze groby są blisko studni, dlatego ze zmarłymi rozmawiamy dłużej niż inni. Nie odchodzą tak szybko. Renata stukała kijkiem w kolejne groby i jeśli odpowiadał jakiś jęk czy głos, Adams wlewał w odpowiedni otwór nieco wody, a potem znowu szedł ku studni. – Głodzicie ich na śmierć? – Skądże. Nasi mają dość jedzenia i picia, ale w końcu nie wytrzymują w zamknięciu i odchodzą Drogą Trupa. Wcześniej zapuszczają się w korytarz i wracają; docierają coraz dalej i widzą więcej. Niektórzy do końca nie chcą tam pójść, ale większość z nich decyduje się na to. – Z grobu wychodzi jakiś korytarz? – Pewnie. Z każdego