Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Fryderyk! — zawołał zastępcę. Rudzielec przybiegł ścierając z czoła kurz i poprawiając oporządzenie. — Policz, ilu mamy zabitych i rannych — Hecht kucnął w okopie. Regenwetter wrócił po dwóch minutach. — Czterech zabitych i trzech lżej rannych — zameldował. — Zbierzcie amunicję i wszystko to, co może się nam przydać. Zabitych odnieść sto metrów do tyłu. Rannych opatrzcie. Przygotujcie się do odwrotu. — Czemu? Przecież ich odrzuciliśmy! — Wrócą tu w dzień lub wieczorem. Będzie ich dwa razy więcej. Ostrzelają nas z dział, przyślą samoloty... Dwie godziny po walce przyszedł rozkaz do wycofania się. Hecht wyprowadził swój oddział do Gdańska. Walczył o dworzec, z rosyjskim przyczółkiem w fabryce chemicznej na Stogach, potem na Mierzei, blisko Pillau. W okolicach Bramy Oliwskiej zginął dowódca dywizji, a jego ciało przetransportowano na wyspę, za Martwą Wisłę. Hecht dotarł do grobu generała z trójką żołnierzy. Był wśród nich i Fryderyk. W czterech stali przy skromnym krzyżu obok drewnianej willi. Była wiosna. Podobno Rosjanie otoczyli już Berlin, podobno ktoś tam dowodził obroną. Mało kogo na wyspie to obchodziło. Wąski pas nadbrzeżnego lasu był wypełniony ludźmi, którzy usiłowali ewakuować się na Hel, skąd odpływały statki do Niemiec. Tu już nikt nie myślał o walce. Może tylko kilku SS-manów pilnujących czegoś w lesie. — Tu nasza wojna się kończy — powiedział żołnierzom. Dwa miesiące walk uczyniły z nastolatków o wiele starszych, wychudzonych mężczyzn. Nie przypominali regulaminowo wyposażonych żołnierzy. Mausery zastąpiły karabinki szturmowe i rosyjskie pepesze. Szorstki zarost świadczył, że od trzech dni nie golili się. — Z naszej kompanii zostaliśmy tylko my — Hecht po chwili kontynuował. — Róbcie, co chcecie. Jesteście wolni. Zrobiliście dla ojczyzny więcej niż po was się spodziewano. Teraz musicie zadbać o siebie. Dwaj żołnierze zrozumieli słowa dowódcy i natychmiast ruszyli na wschód, do portu, skąd odpływały stateczki wywożące resztki armii i uchodźców na Hel. Z Hechtem został tylko Fryderyk. — Co zamierzasz robić? — Fryderyk zapytał Hechta. — Uciekać. —Jak? — Wodą. — Czym? — Zobaczysz — Hecht roześmiał się. Do zmroku poczekał na skraju lasu, a potem pomaszerował na południe. Wiedział, że są tam chaty rybaków. Po dwóch godzinach doszli do osady, ale tylko w jednym z domów paliło się słabe światło. Zajrzeli przez okno. W środku, przy stole siedział kilkuletni chłopiec i smarował chleb smalcem. Na talerzu obok leżała wędzona ryba. Żołnierze zastukali w drzwi i weszli do chałupy. Chłopiec patrzył na nich z szeroko otwartymi oczami. Na piecu dymił parą czajnik. Fryderyk zdjął naczynie z ognia. — Gdzie twoi rodzice? — Hecht zapytał chłopca. — Tata zginął na wojnie, mama też. Dziadka zabili rosyjscy piloci. Zakopałem dziadka w sadzie, koło kanarka. — Długo tu tak sam siedzisz? — Miesiąc. — Nikt do ciebie nie przychodził? — Tylko listonosz. Dał mi chleb. — Możemy się tu zatrzymać? Razem będzie nam raźniej. Chłopiec wskazał żołnierzom miejsce przy stole. Z kredensu wyjął talerze, z komórki ryby i konserwę. Do kubków nalał wrzątku. — Nie mam kawy ani herbaty — bezradnie rozłożył ręce. — My mamy kawę — Fryderyk szybko zaparzył napój. Chłopiec cały czas zerkał na żołnierskie karabiny. — Już w tej wojnie nie postrzelasz — Hecht pokręcił głową i zatopił zęby w tłustym kawałku ryby. — Nie wiesz, gdzie dziadek trzymał łódź? — Wiem — chłopiec pokiwał głową. — Powiesz nam? — Jak mnie pan nauczy strzelać. — Po co ci to? — Hecht popijał kawę. — Chciałbym umieć. — Pokaż mu! — Hecht powiedział do Fryderyka. Rudzielec pokazał chłopcu, jak się odbezpiecza broń, jak celuje i jak strzela. — Dziadek miał kuter na Wiśle, w niewielkim kanale, zamaskowany snopkami trzciny — powiedział chłopiec. — Zuch! — Hecht pogłaskał chłopca. — Jak masz na imię? — Karl. Musicie wziąć jeszcze to — chłopiec wyjął z kredensu niewielką skrzynkę. — Co to jest? — zdziwił się Fryderyk. —^- Dziadek mówił, że bez tego silnik nie zapali — Kar] roześmiał się. Żołnierze wtórowali malcowi