Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Może nam dać prawdziwy zastrzyk pieniędzy. — No. Chase zrozumiał wreszcie, do czego dąży Gibson i wiedział, że musi zostać i słuchać. — Nate — zaczął policjant — wiem, że musisz czymś zapełnić te metry kolumn, więc może pozwolisz, że ja i Simon podsuniemy ci kilka uwag. — Dobra. — Po pierwsze, niemożliwe, żeby to był atak rekina. Simon, tak jakby, zapewnił mnie o tym. Prawda, Simon? — Mniej więcej — odparł Chase. — Powiedziałem, że... — Teraz taśma — rzekł Gibson do Greena. — Pamiętaj, jesteś jedyną osobą, jaka ją widziała, masz na nią wyłączność i musisz przyznać, że wygląda to zupełnie tak, jakby Brian nagle oszalał. — Albo zobaczył coś, co sprawiło, że oszalał. — Co zobaczył? Ducha Zeszłego Bożego Narodzenia? — No, to jest pytanie. — Moim zdaniem na dole nic takiego nie można zobaczyć. Jedynym wnioskiem, do którego dojść może każda w miarę rozsądna osoba, jest to, że Brian miał nawrót kwasowy, czy coś w tym rodzaju, rzucił się na brata i w trakcie walki sam zginął. — Skąd wzięła się ta krew? — Nóż Briana. — Miał nóż? — Jasne — odparł szef policji. — Nie mówiłem ci? Przywiązany paskiem do nogi. Ale kiedy go znaleziono, noża nie było. To kolejna wiadomość wyłącznie dla ciebie. Green postawił kubek na biurku i odwrócił się, by spojrzeć na Chase’a. — Co o tym myślisz, Simon? — Sam nie wiem, co myśleć — odpowiedział. — Ale to wszystko wydaje mi się trochę... — Potrafisz znaleźć lepsze wytłumaczenie? — warknął na niego policjant. — Nie — odparł Chase, bo nie potrafił. Mógł tylko przysiąc, gdyby kiedyś musiał, że żadnego z chłopców nie zabił rekin... A przynajmniej, żaden rekin, o którym słyszał. — No więc proszę, Nate — powiedział policjant. — Jesteś zbyt dobrym dziennikarzem, żeby wypisywać jakieś niezrozumiałe, głupawe domysły. Green milczał przez chwilę, zanim się odezwał: — Dasz mi znać o wynikach sekcji? — Jak tylko potwierdzi przyczynę śmierci. — Gibson dolał whisky do kubka dziennikarza. — Ale postawię dolara do dziesięciu, że okaże się, że śmierć spowodowało ostre narzędzie. Wydaje mi się, że lekcja, jaką masz przekazać swoim czytelnikom, brzmi następująco: narkomani i wariaci nie powinni nurkować. Do drzwi znowu zapukał policjant. Otworzył je i zwrócił się do Chase’a: — Telefon do pana. — Odbiorę na zewnątrz — odparł wstając. — Już nie trzeba — powiedział policjant. — To była Pani Bixler. Kazała panu powtórzyć, że przyjechała Mała Syrenka. — Dobrze. Dzięki, Tommy. — Chase zwrócił się do Gibsona: — Więzienie za długi zawieszone na trzy miesiące... mam nadzieję. — Odwrócił się do wyjścia. — Simon... — odezwał się Gibson, zatrzymując go. — Wszyscy trzej się zgadzamy, prawda? To znaczy, gdyby jeden z tych półgłówków, reporterów telewizyjnych zadzwonił do ciebie i chciał rozpętać burzę... — Jasne, Rollie. — Dobrze. — Komendant uśmiechnął się. — Twój instytut zdobywa całkiem niezłą reputację. Nie chcesz chyba zmieszać jej z błotem, wtrącając się w sprawy policji. Chase opuścił pokój z niejasnym odczuciem, które zmieniło się w pewność, zanim dotarł do głównego korytarza: właśnie mu grożono. W korytarzu razem z Maxem czekał policjant, gotów zawieźć ich do łodzi. — Jakieś sto metrów od miejsca, gdzie znaleziono Briana, była wasza boja — powiedział policjant — mnóstwo izolowanego kabla i jakieś elektroniczne urządzenie na końcu. Kazałem to zostawić, może pan je zabrać po drodze do domu. — Dzięki — odpowiedział Chase. — Musiało uwolnić się spod tego, o co zaczepiło. Kiedy znaleźli się w samochodzie, Max przechylił się w przód na tylnym siedzeniu i odezwał do ojca: — Znalazłem ją. — Kogo? — Dziewczynę. Tę, na którą prawie wpadłem. — Co znaczy, znalazłeś ją? — W gazecie, na komisariacie, jak czekałem. Było jej zdjęcie, wygrała jakąś nagrodę. Wiedziałem, że musi być powód, dla którego nie słyszała, że się zbliżam. Jest głucha. — Jak się nazywa? — Ma na imię Elizabeth. 18 Zbliżając się do krańca niskiego cypla o nazwie Seagull Point, Chase zwolnił Whalera i zwrócił go w stronę brzegu, by móc popłynąć blisko plaży. Ciało Briana znaleziono prawie w połowie półwyspu, kabel powinien więc być nie opodal tego miejsca, najwyżej kawałek dalej. Max stał na dziobie, dla równowagi przytrzymując się liny cumowniczej. — Jak on będzie wyglądać? — Na tle białego piasku — odparł Chase — powinien wyróżniać się jak stumetrowy czarny wąż. Seagull Point był kiedyś własnością prywatną, później miejską plażą, obecnie zaś rezerwatem ptactwa. Rozmnażały się na nim mewy i rybitwy, i chociaż czasami ludzie przypływali łódkami, żeby popływać albo urządzić piknik, każdy, kto odważył się wejść w głąb lądu poza wydmy, ryzykował oskalpowanie przez ptaki, rzucające się w dół jak rakiety w obronie swych gniazd. Simon słyszał, jak ptaki piszczą, widział, jak krążą nad gniazdami, ale zauważył, że żaden nie nurkuje ani nie unosi się na wodzie. Zastanowił się dlaczego. Zwykle tak spokojnego dnia dziesiątki ptaków pływały po powierzchni, czekając na sygnał od latających zwiadowców, że zbliżają się ławice ryb. — Patrz! — krzyknął Max, wskazując coś za prawą burtą. Chase wyłączył bieg, łódź płynęła rozpędem wzdłuż wybrzeża. Na powierzchni dojrzał biały przedmiot, który ślizgał się wzdłuż burty Whalera, dopóki nie wyciągnął ręki i nie schwycił go. To była martwa mewa, płynąca brzuchem do góry. Najpierw pomyślał, że jest cała, ale kiedy podniósł ją za nogę, zobaczył, że ptak nie ma głowy. — Jezu! — jęknął przerażony Max. Chase zbadał kikut szyi ptaka. Szukał śladów po zębach, cięć, odpowiedzi na pytanie, co urwało mewie głowę, ale nie znalazł nic. Mógł tylko stwierdzić, że głowa ptaka została po prostu wyszarpana z ciała. — Jeszcze jedna! — krzyknął chłopiec. Simon rzucił martwą mewę na dno łódki i wrzucił bieg. Drugi ptak płynął pionowo, z głową zwieszoną do przodu