Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
człowieka w tym kurzu — mruknął Buckner. — Idź powoli, muszę im się dobrze przyjrzeć, bo zatrzemy je wchodząc na górę. Hmmm. Jedne idą na górę, drugie na dół. Tego samego człowieka. To nie są twoje ślady, Branner był od ciebie większy. Wszędzie ślady krwi, krew na poręczy, jakby oparł tam okrwawioną rękę, coś rozmazanego, co wygląda, jak mózg. — On zszedł po schodach. Już nie żył — Griswell zatrząsł się. — Trzymał poręcz jedną ręką, w drugiej miał tę siekierę, którą go zabito. — Albo był znoszony — mruknął szeryf. — Ale jeżeli ktoś go znosił, gdzie są ślady? Doszli do górnego holu, szerokiego, pustego pomieszczenia, pełnego kurzu i cieni, gdzie zaskorupiałe od brudu okna powstrzymywały światło księżyca, a latarka Bucknera dawała zbyt mało światła. Griswell drżał jak osika. To tu, w mroku i przerażeniu zginął John Branner. — Ktoś tutaj gwizdał — mruknął. — John poszedł, jakby ktoś go wzywał. Oczy Bucknera błyszczały dziwnie w świetle latarki. — Ślady stóp prowadzą w głąb holu — mruknął. — Takie same, jak na schodach, jedne przychodzą, drugie wracają. Takie same ślady. O cholera! Z tyłu, Griswell zdusił krzyk, bo ujrzał to co wywołało okrzyk Bucknera. Parę metrów od szczytu schodów, ślady Brannera zatrzymały się, a potem zawróciły, wracając prawie po wcześniejszych śladach. Tam gdzie trop się kończył, na zakurzonej podłodze był wielki rozprysk krwi i dochodziły jeszcze jedne ślady, ślady bosych stóp, wąskich, z wykręconymi palcami. One także oddalały się od tego miejsca drugą linią. Buckner klnąc pochylił się nad nimi. — Ślady się spotykają! A tam, gdzie się spotykają, na podłodze jest krew i mózg! Branner musiał zostać zabity tutaj, ciosem siekiery. Bose stopy przyszły z ciemności, żeby spotkać się ze stopami obutymi, a potem się rozeszły; buty poszły na dół, a bose poszły dalej holem. Poświecił w głąb holu. Ślady stóp zamazywały się w mroku poza zasięgiem światła. Z obu stron zamknięte drzwi pokoi wyglądały, jak wrota tajemnicy. — Przyjmijmy, że twoja zwariowana historia jest prawdziwa — Buckner mruknął do siebie. — To nie twoje ślady. Wyglądają, jakby zostawiła je kobieta. Przyjmijmy, że ktoś zagwizdał, a Branner poszedł na górę, żeby to sprawdzić. Ktoś mógł spotkać go tutaj w ciemności i rozwalić mu głowę. Znaki i ślady byłyby wtedy takie, jak są. Ale, jeśli tak, to dlaczego Branner nie leży tu, gdzie został zabity? Czyżby mógł żyć jeszcze na tyle długo, że zabrał siekierę mordercy i zwlókł się na dół? — Nie! — wspomnienie wstrząsnęło Griswellem. — Widziałem go na schodach! Nie żył. Żaden człowiek nie przeżyłby nawet minuty z taką raną. — Wierzę — mruknął Buckner. — Ale to szaleństwo! Albo jest to aż tak sprytne, ale któż przy zdrowych zmysłach wymyśliłby i przeprowadził tak skomplikowany i absolutnie zwariowany plan, żeby uniknąć kary za morderstwo, gdy proste powołanie się na obronę konieczną byłoby bardziej przekonujące? Żaden sąd nie uzna takiej historii. No dobra, chodźmy za tymi drugimi śladami. Idą w głąb holu, hej, co się dzieje? Czując lodowaty uścisk na sercu, Griswell zobaczył, że światło latarki słabnie. — To nowa bateria — mruknął Buckner, a Griswell po raz pierwszy usłyszał w jego głosie cień strachu. — Szybko! Wynosimy się stąd! Światło stało się słabym czerwonawym blaskiem. Ciemność wydała im się napięta, skradająca się, jak czarny kot. Buckner zaczął się wycofywać tyłem popychając potykającego się Griswella. Odbezpieczył i uniósł rewolwer. W narastającym mroku, Griswell usłyszał coś, co brzmiało, jak ukradkowe otwieranie drzwi. I nagle ciemność wokół nich zaczęła wibrować groźbą. Griswell wiedział, że Buckner też to odczuł, bo ciało szeryfa było tak napięte, jak skradającej się pantery. Buckner idąc za Griswellem, bez pośpiechu wycofał się do schodów. Zwalczył ogarniającą go panikę, która kazała mu krzyczeć i rzucić się do szalonej ucieczki. Cały był zlany zimnym potem. „A jeżeli w mroku za nimi skrada się jakiś trup, z twarzą zamarłą w śmiertelnym grymasie, z uniesioną do ciosu siekierą?” Był tak przejęty tą myślą, że ledwo zdał sobie sprawę, że dotarł już do holu na parterze. Dopiero teraz zauważył, że światło latarki stało się mocniejsze, gdy schodzili, a teraz świeciło znowu z całą mocą. Ale, gdy Buckner skierował je w górę, nie przebiło mroku, który wisiał u szczytu schodów niczym namacalna mgła. — To draństwo musi być zaklęte — mruknął Buckner. — Normalnie nie mogłoby się tak zachowywać. Nie ma innego wyjścia. — Niech pan poświeci do pokoju — poprosił Griswell. — Chcę zobaczyć, czy John jest, czy John… Nie potrafił wypowiedzieć tego co myślał, ale Buckner go zrozumiał. Obrócił promień światła, a Griswell nigdy by nie przypuszczał, że widok okrwawionego ciała zabitego człowieka może przynieść taką ulgę. — Wciąż tam jest — burknął Buckner. — Jeżeli rzeczywiście chodził po śmierci, to od tego czasu mu się to nie zdarzyło. Ale to coś… Znowu skierował światło w górę schodów i stał tak, gryząc gniewnie wargę. Ze trzy razy chciał podnieść broń. Griswell czytał w jego myślach