Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
•—Na co mnie te nauki? — Najpierw kury nakarm — matka wyprawiła ją z kuchni, a po niedługim czasie, zerknąwszy w. okno, chłopcy ujrzeli, że Cila i trzy młodsze dziewczynki siadają na rowery i jedna za drugą odjeżdżają w stronę wsi. Wyruszyli z Betą i małą Aneczką wpole. Beta starała się usprawiedliwić fochy Ciii. — Niej est leniwa. Ma świetną pamięć i uczy się z łatwością. Ale tak naprawdę obchodzi ją tylko jezioro, więcej nic. Mogłaby w ogóle do domu nie wracać i spędzać noce i dnie na wodzie. Powinna się była urodzić chłopakiem. Wygląda na chuchro, a jest nieprawdopodobnie silna i zręczna. Tamtej zimy zdarzyło się, że uratowała dorosłego chłopa, który się topił pod lodem. Pijany był, to prawda, rodzina by go nawet może bardzo nie żałowała, bo im życie obrzydzał. Ale od tamtego wypacfku wziął się w garść. Prawie już był jedną nogą na tamtym świecie, bo dostał zapalenia płuc, potem znów się coś przyplątało, kurowali go w szpitalach bez wielkiej nadziei. Kiedy wrócił, połowę go ubyło, tak schudł. Przyszedł do nas z najmłodszym dzieckiem, żeby Ciii podziękować. A ta wariatka na jezioro uciekła, nie chciała z nim rozmawiać. Powiedziała mu, że się brzydzi pijusów. W żywe oczy. Zawróciła na pięcie i już ;cj nie było. Chłop postał chwilę, czapkę na łeb i poleciał, akby się za nim paliło. No i słyszę, od tej pory wódki do ust iie bierze, poprzysiągł czy jak? Nie wiem. — Taki smarkul dał mu szkołę. Każdemu byłoby wstyd -skomentował Damian. — Namówilibyście Cilę na rybacką wyprawę. Najlepiej v niedzielę. Jeżeli będzie chciała, pokaże wam istne uda... — Nie trzeba ich kusić. Nie widzisz, że ich skręca z tęsknoty za jeziorem? Poszliby w tej chwili. 50 51 — Słyszałaś, jak Cila się wykłócała. Myślałam, że ją trzepnę, żeby mamy nie denerwowała.- Ale ona tylko tak gada. Zaraz po szkole przyleci do nas, a wyprawę na ryby zostawi na wieczór albo świt. Wtedy leszcze najlepiej biorą, a ktoś tam u niej stalował rybę. Cila jest praktyczna. Lubi zarabiać, a wydawać nie. Zwłaszcza tych zaoszczędzonych pieniążków. — Czyżby miała własne kapitały? — zażartował Danek. Beta była zgorszona. — Każda Kaszubka oszczędza, my tego od maleńkości nauczone. U nas tatk podzielił obowiązki, zresztą już widzieliście, a za pracę każda z nas ma swoją cząstkę w dochodach. Do mnie należy obora i mam swój udział za mleko. Na Rugana też zapracowałam, nie myślcie sobie, że to prezent. Cila odpowiada za kurnik, ma spore zyski z jaj. Za ryby to już osobna sprawa. Ją w osadzie znają. Jak komu trzeba większej ilości ryby albo co lepszego, zaraz do niej jak w dym. Ale ona nie jest chciwa. Nie zdziera — znów u-sprawiedliwiała małą. — Dobrze wam się powodzi — z zazdrością westchnął Danek. — My do starych musimy rękę wyciągać o byle grosz. Marzenie to łatwiej przychodzi. — Wstydziłbyś się... — Kieszonkowe? — z pogardą spytała Beta. — To gorsze niż jałmużna. Czy to ja rąk nie mam i nie potrafię zarobić? Przecież ta moja praca jest coś warta, a nie sama obecność na świecie. No i nie narzekamy, fakt. Naprawdę, na wszystko nas stać. Ale każda z nas prowadzi zeszyt, a w nim dokładne rachunki: ile na czym zarobiła, ile na co wydała. Mama nas co miesiąc sprawdza, a tatk tylko na wyrywki. — I co? — Damian puścił do niej oko. — Zdarza się wam niekiedy coś pokręcić? — A to spróbuj sam pokręcić i przekonasz się, co na to nasz tatk powie. Raczej bym ci nie życzyła. Cilę tatk najczęściej chwali. Ona grosza na głupstwa nie wyda. Mnie się to nie zawsze udaje. Wtedy tatk każe zwracać. Trzeba wymyślić coś dodatkowego... — Czekaj, a kto cię ubiera? — zainteresowała się Mar/cna. Beta wydawała się zaskoczona głupotą tego pytania. — Normalnie, rodzice kupują, co potrzeba. Ale jeżeli ma się ochotę na coś ekstra, trzeba samej... — westchnęła. Marzena kręciła głową. Danek ją po ramieniu poklepał. — Trzeba naszym staruszkom tę ideę podpowiedzieć, nie uważasz? — Synu, gdzie tu dzwony biją?! — była wściekła. Tomek, przysłuchując się tej sprzeczce, śmiał się w kułak. Plantacja znajdowała się na południowym stoku. Słonce niedawno wzeszło, na ciemnych liściach perliła się rosa, i mu purowe owoce błyszczały jak polakierowane. Wydawa- ¦ się tak nabrzmiałe ciemną słodyczą, że strach było doił :iąć. - Jedzcie, ile dusza zapragnie — zachęcała Beta. — Najsmaczniejsze na całym Wybrzeżu. Tatk sprowadził tę ulmianę z Poznańskiego, a później jeszcze ją przez kilka l.it sam udoskonalał. Klimat im tu odpowiada, sąsiadom się ¦.podobało, teraz w naszej okolicy słynne zagłębie truskawkowe. Dziewczyny po szkole przywiozą nam jedzenie. Tymczasem picie zostawiam w kankach pod krzakiem, a kanapki w koszyku, gdyby kto zgłodniał. Nie żałujcie sobie. Musimy się spieszyć, bo za dwie godziny przyjadą platformy. Chłopcy od razu narzucili takie tempo, że dziewczyny mc mogły za nimi nadążyć. Przechwalali się, że do południa całe pole obrobią, a potem pójdą na ryby. Ściągnęli ko-./ulc i portki, zostali tylko w slipach. Beta pokrzykiwała na im li, że się zanadto spieką, ale uważali, że to zwyczajne ba-l^kie dziamolenie, na które nie należy zwracać uwagi. Mężczyzna nie przejmuje się takimi drobiazgami. Błogie cie-pełko ogarniało skórę, wnikało w głąb ciała. Oroszone za- 52 53 ganki pieściły bose stopy