Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Podobnie było z całą wojną w Wietnamie. W „Zielonym Nadawcy" będzie inaczej, powiedział sobie Kelly. Jeśli nie z innych powodów, to przynajmniej z tego, że akcja była przeprowadzana nieoficjalnie. Skoro to nadzór naczelnego dowództwa jest zagrożeniem dla misji, czemu go nie wyeliminować? - Okazał mi pan wielką pomoc, panie kapitanie - powiedział John. - Czy znalazł pan to, czego pan szukał? - spytał Griffin. - Tak. Pańska analiza mniejszego obozu była pierwszorzędna. Gdy by podczas akcji znajdowali się w nim więźniowie, być może uratował by pan życie kilku ludzi. Żałuję, że kiedy brałem udział w działaniach polowych, nie mieliśmy w jednostce tak dobrego oficera wywiadu jak pan. - Nie pozwolono mi zostać pilotem, proszę pana. Robię więc, co mogę, aby być pożyteczny. - Griffin był zawstydzony pochwałą, jaką usłyszał. - Jest pan pożyteczny. - Kelly podał swoje notatki. Na jego oczach zostały włożone do koperty i opieczętowane czerwonym woskiem. - Proszę przesłać ten pakiet przez kuriera pod wskazany adres. - Tak jest. Zasłużył pan na wypoczynek. Czy pan w ogóle spał? - Cóż, odpocznę trochę w Nowym Orleanie, przed odlotem. - To dobre miejsce na odrobinę rozrywki. - Griffin odprowadził Johna do samochodu, do którego załadowano już bagaże. 197 Kelly ruszył w drogę. Udało mu się to i owo zdziałać. Ku swojemu zdziwieniu łatwo dowiedział się jeszcze jednej rzeczy: w książce telefo. nicznej Nowego Orleanu, która leżała w jego kwaterze, znalazł nazwisko, które postanowił wcześniej sprawdzić. Przyszło mu to do głowy w siedzibie CIA, w gabinecie Jamesa Greera. Dzięki tej dostawie zdobędę reputację, myślał Henry Tucker. Patrzył jak Rick i Billy kończą ładować towar. Część trafi do Nowego Jorku. Aż dotąd Henry był ambitnym człowiekiem spoza dotychczasowego układu sił, właściwie intruzem. Dostarczył jednak dość heroiny, żeby ludzie zainteresowali się nim i jego partnerami. Nie tylko jego heroina budziła zainteresowanie, ale i fakt, że miał współpracowników. A teraz sytuacja całkowicie się zmieniła. Stał się elementem układu. Odtąd będzie postrzegany jako poważny biznesmen, bo bieżąca dostawa zaspokoi potrzeby rynku w Baltimore i Filadelfii na jakiś miesiąc. Może mniej, jeśli sieć dystrybucji rzeczywiście jest tak sprawna, jak utrzymywano. Reszta zostanie ochoczo wykupiona przez sprzedawców z Nowego Jorku, w którym nastąpiła nagła nadwyżka popytu nad podażą z powodu dużej wpadki. Po długim czasie wykonywania małych kroczków przyszedł czas na wielki skok. Billy włączył radio, żeby posłuchać wiadomości sportowych. Trafił jednak na prognozę pogody. - Cieszę się, że już jedziemy - odezwał się. - Nadchodzi burza. Tucker wyjrzał przez okno. Niebo było czyste. - Nie mamy czym się martwić - zapewnił. Pierre uwielbiał Nowy Orlean. Było to miasto zanurzone w europejskiej tradycji; łączyło czar Starego Świata z amerykańskim dynamizmem. Miało bogatą historię - władali nim Francuzi, a także Hiszpanie. Nigdy nie oderwało się całkiem od swoich korzeni. Zachowało nawet kodeks karny nieprzystający do tego, który obowiązywał w pozostałych czterdziestu dziewięciu stanach. Władze federalne nierzadko miały problemy ze znajomościąjego przepisów. Miejscowa gwara też bywała niezrozumiała, ponieważ wielu mieszkańców mieszało angielski z francuskim-czy też czymś, co nazywali francuskim. Przodkowie Pierre'a Lamarcka byli Akadyjczykami. Część jego dalszych krewnych wciąż mieszkała na pobliskich mokradłach. Jednak ich niecodzienne zwyczaje, które dla turystów były atrakcją, a dla innych wygodnym i zakorzenionym w tradycji życiem, nie interesowały go. Stanowiły dla niego tylko swego rodzaju punkt odniesienia, coś, co wyróżniało go spomiędzy innych sutenerów. Nie było mu łatwo się wyróżniać, bo ten zawód wymagał od każdego 198 roztaczania określonej aury. Pierre akcentował swoją wyjątkowość, nosząc biały trzyczęściowy garnitur, białą koszulę z długimi rękawami i czerwony jednolity krawat. Chciał bowiem uchodzić za szanowanego, choć ostentacyjnie noszącego się miejscowego biznesmena. Jego wizerunku dopełniał jasnobeżowy cadillac. Wystrzegał się wymyślnych ornamentów, jakie umieszczali na swoich samochodach niektórzy inni stręczyciele; nie doczepiał błyszczących, fałszywych rur wydechowych. Pewien człowiek, udający Teksańczyka, zamontował nawet na masce swojego lincolna rogi wołu. W rzeczywistości chłopak był śmieciem z dolnej Alabamy i nie potrafił należycie traktować swoich dziewczyn. Lamarck chełpił się umiejętnościami w tym zakresie. Otworzył drzwi samochodu swojemu najnowszemu nabytkowi. Dziewczynka miała piętnaście lat, niewinny wygląd i delikatne ruchy, co czyniło ją interesującą i ponętną, wyróżniało spośród ośmioosobowego stadka, które pracowało na niego. Niecodzienną uprzejmość Pierre'a zdobyła wcześniej w ciągu dnia, oferując mu specjalną obsługę. Silnik cadillaca zapalił natychmiast i Lamarck ruszył do pracy. Była dziewiętnasta trzydzieści. Nocne życie w Nowym Orleanie zaczynało się wcześnie i kończyło późno. W mieście odbywał się akurat jakiś zjazd, dystrybutorów czegoś tam czy inny. Nowy Orlean przyciągał organizatorów mnóstwa zjazdów i wiązały się one zawsze ze wzrostem przychodów Pierre'a. Zapowiadała się ciepła i dochodowa noc. To musi być on, pomyślał Kelly, siedząc kilkaset metrów dalej za kierownicą wypożyczonego samochodu. Któż inny miałby na sobie trzyczęściowy garnitur i przebywał w towarzystwie dziewczynki w obcisłej minispódniczce? Na pewno nie agent ubezpieczeniowy. Nawet z tej odległości widać było tanią, krzykliwą biżuterię, jaką miała na sobie dziewczynka. John uruchomił silnik i ruszył za sutenerem. Ile może tu być jasnych cadillaców? -zastanawiał się. Przejechali rzekę. Łatwo było śledzić duży beżowy samochód; trzymał się trzy pojazdy od niego. Raz tylko musiał przejechać na czerwonym świetle, ryzykując mandat. Cadillac zatrzymał się przed jakimś hotelem. Dziewczynka wysiadła. Szła rozkołysanym krokiem prostytutki - a jednocześnie czuło się w nim rezerwę. John nie chciał widzieć z bliska jej twarzy; bał się, jakie może mieć w nim później wspomnienia. To nie była noc na emocje. A właśnie emocje spowodowały, że podjął się swojego zadania. EmocJe wywołane przez tragiczne wydarzenie. Wiedział, że będą go dręczyć Przez resztę życia, ale musiał sobie jakoś z nimi radzić. W końcu po to tu Pojechał. 199 Cadillac ruszył i zatrzymał się kilka przecznic dalej; kierowca znalazł wolne miejsce do zaparkowania przed podejrzanie wyglądającym jaskrawo wymalowanym barem