Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Choćby z miłości do Niego musimy podjąć wysiłek, by uratować ich dusze i odbudowe ich wiarę. - Zgadzam się, ale wydaje mi się, że może się to okazać trudniejsze niż nawrócenie kogoś, kto zboczył ze ścieżki prawdy. - Tak? - Gdy tu przybyliśmy, dokładnie przestudiowałem planetarną bazę danych i archiwa. Jest w nich masa odniesień do Ziemi, ale jedynie jako do miejsca, do ojczystej planety gatunku ludzkiego. Nigdzie nie ma natomiast wzmianki o jej boskości. Czy więc przypadkiem niewierni nie są szczerzy, twierdząc, że nigdy nie słyszeli o prawdziwej wierze, więc nie odrzucili jej, bo jej nie znali? - Oczywiście, że są szczerzy. - Manak popatrzył na niego zdumiony. - Myślałem, że to już dawno pojąłeś. Wpływ Szatana-Chana jest subtelny, ale skuteczny: wszystkie wzmianki o prawdziwej wierze zostały starannie usunięte z archiwów. - Ale nigdzie nie zauważyłem luk, błędów czy śladów ingerencji. - Lantu uważnie dobierał słowa. - Jak można tak całkowicie zatrzeć wszystkie ślady po tak istotnej i wszechobecnej sferze jak religia? - Lantu, ta planeta została skolonizowana dziewięć lat po heretyckim traktacie podpisanym na Tycho. Możesz mi wierzyć, że przez ten czas bez trudu można było usunąć wszystkie informacje o wierze w bazie danych przygotowanej dla kolonii i przepisać stosowne fragmenty tak, by nie wzbudziły niczyich podejrzeń. Gdy wyzwolimy Świętą Ziemię, znajdziemy dowody tej manipulacji. Był tak pewny siebie, że Lantu tylko kiwnął głową, nie dając po sobie poznać, jak dalece ten brak wątpliwości go zaniepokoił. Kościół zawsze dbał, by wierni nie ulegli duchowej zarazie, i dlatego dostęp do oryginalnych Świętych Zapisów znajdujących się w komputerze pokładowym Starwalkera był ściśle ograniczony. Pewność Manaka musiała wypływać z doświadczenia, a to oznaczało, że wiedział, jak łatwo jest manipulować bazą danych. A to z kolei mogło oznaczać, że... O dalszych konsekwencjach zdecydował się w tej chwili nie myśleć.] - Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy - podjął Manak. - Mam zamiar rozwiązać plutony eksterminacyjne i o połowę obniżyć dopuszczalny poziom egzekucji w obozach. Huark i Shamar znienawidzą mnie serdecznie, a na tym nie poprzestaną. Wyślę inspektorów, by dopilnowali zmniejszenia liczby i ograniczenia rodzajów tortur oraz stosowania się do ustalonych przeze mnie limitów. Huark i Shamar mają dobre układy w Synodzie i dlatego potrzebuję twojej pomocy. - Udzielę jej naturalnie, ale co konkretnie mam zrobić? - Być w pobliżu i zachowywać się pewnie - odparł zwięźle Manak. - Podstawą moich decyzji jest założenie, że zmniejszenie liczby ofiar zmniejszy też wsparcie, jakim wśród niewiernych cieszą się terroryści. - Rozumiem. I do pewnego stopnia jest to prawda, ale sprawy zaszły za daleko, by to zakończyło ich działalność. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale być może to wytłumaczenie wystarczy na jakiś czas, a jeśli uda się zwiększyć liczbę nawróceń, nie będę potrzebował już żadnego innego. - Pojmuję. - Lantu przyjrzał mu się z szacunkiem. - A jeżeli ja w tym czasie rozbiję kilka oddziałów albo doprowadzę do zmniejszenia liczby ataków na nasze obiekty... - Właśnie, mój synu - potwierdził Manak. I uśmiechnął się. - Słodki Jezu! - jęknął Angus MacRory, padając plackiem, gdy nad jego głową pojawił się kolejny helikopter. Ledwie kilometr niżej przedzierało się przez zarośla pod górę niczym neohipopotamy pół tuzina pancerek, a po ich śladach jechała piechota na trójkołowych motorkach. - Też tak uważam - wymamrotała Caitrin i ostrożnie uniosła się na łokciach, patrząc w górę stoku. - Myślę, że punkt zborny nadal jest czysty. - I niech tak będzie - burknął Angus, wyciągając z granatnika magazynek odłamkowych pocisków i zastępując go przeciwpancernymi. Każdy miał ładunek kumulacyjny, który wystarczał, by przebić cienkie burty pancerek, o ile naturalnie zdoła do nich dotrzeć przez pokrywający ją pancerz reaktywny. W dole aż pod korony drzew unosił się gęsty, czarny dym - płonęło kolejne centrum reedukacyjne, którego załogę wyrżnęli w pień. Co się tyczyło zakładników, to mógł mieć tylko nadzieję, że uda im się zniknąć pod opieką przewodników Byli nimi cywilni współpracownicy partyzantów, którzy mieli przeprowadzić ich do oddalonych farm i osiedli znajdujących się poza strefą