Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
O, gdyby, ojcze Dzeusie, Ateno, Apollonie, gdyby mógł wrócić taki, jakim był na budownym Lesbos wtedy, kiedy powstawszy poszedł w zapasy z Filomejdesem i rzucił nim z całych sił ku radości wszystkich Achajów - gdyby taki Odys wszedł na biesiadę zalotników, krótkie byłoby ich życie i gorzkie gody! A to, o co mnie pytasz i błagasz, bądź pewny, że się nie wykręcę wymijającym lub zwodniczym słowem, ale ze wszystkiego, co mi powiedział nieomylny starzec morski, nic nie zataję i nic nie ukryję. Miałem już wracać, gdy bogowie zatrzymali mnie jeszcze w Egipcie, bo nie złożyłem im ślubowanej hekatomby, a bogowie nie lubią, żeby zapominać o ich prawach. Jest tam na grzmiącym morzu wyspa, tuż naprzeciw Egiptu, nazywa się Faros, oddalona o dzień drogi okrętem, gdy się ma ostry wiatr za rufą. Jest na wyspie dobra przystań, skąd można z powrotem zepchnąć na morze okręty, gdy się z nich czarną wodę wyczerpie. Bogowie trzymali mnie tam dni dwadzieścia: ani razu nie pokazał się wiatr niosący na pełne wody, żaden z tych, które są przewodnikami okrętów po szerokim grzbiecie morza. Wyczerpały się zapasy żywności i siły naszych ludzi, aż jakiś bóg nade mną się zlitował i ocalił; Ejdotea, córka potężnego Proteusa, starca morskiego, okazała mi serce. Spotkała mnie, gdy błądziłem samotnie, z dala od towarzyszy, którzy jak co dzień chodzili po wyspie i łowili ryby na wędkę, bo głód żarł wnętrzności. Stanąwszy przy mnie tak się odezwała: "Dziecinny jesteś, cudzoziemcze, i to bardzo, albo niemądry, chyba że dobrowolnie się poddajesz i znajdujesz upodobanie w cierpieniach. Jak możesz tak długo siedzieć na tej wyspie i nie szukać wyjścia, gdy w twojej drużynie serce upada!" Tak mówiła, ja zaś odparłem: "Zaraz ci powiem, nieznajoma bogini: nie z własnej woli tu siedzę, pewnie uchybiłem nieśmiertelnym panom niebios szerokich. Lecz ty mi powiedz - bogowie wszak wiedzą wszystko - który to z nieśmiertelnych mię spętał i zawiązał mi drogę powrotną na rybnym morzu." Tak mówiłem, arcyboska rzekła natychmiast: "Na to, cudzoziemcze, odpowiem ci szczerze. Zachodzi tu często starzec morski, nieomylny, nieśmiertelny Proteus egipski, który zna wszystkie czeluści morza, Posejdona poddany. Mówią, że jest moim ojcem, że mnie spłodził. On to, gdybyś go jakimś sposobem mógł złapać z zasadzki, powiedziałby ci drogę i każdą odległość, i jak wrócić żeglując po szerokim grzbiecie morza. A jeśli zechcesz, powie ci, szczepie dzeusowy, cokolwiek złego lub dobrego zdarzyło się w twoim domu, odkąd odszedłeś w tę długą i ciężką drogę." Tak mówiła, ja zaś jej odpowiedziałem: "Sama teraz wymyśl zasadzkę na starca morskiego, by mi się nie wymknął, gdy mnie na wskroś przejrzy i odgadnie. Ciężko człowiekowi śmiertelnemu usidlić boga". W lot mi odparła arcyboska: "Na to, cudzoziemcze, odpowiem ci niezawodnie. Kiedy słońce obejdzie nieba połowę, wtedy ze słonej toni wychodzi nieomylny dziad morski, ukrywając się pod czarną grzywą fal wzburzonych Zefirem - idzie spać w głębokich pieczarach. Dokoła niego śpi stado fok, potomstwo pięknej córy mórz: wyłoniwszy się z sinej topieli tchną cierpką wonią głębiny. Tam ciebie zaprowadzę skoro świt i ułożę rzędem z trzema towarzyszami, których sam sobie dobrze wybierzesz, najlepszych, jakich masz na wiosłownych okrętach. A takie są przewrotne obyczaje starucha. Najpierw będzie chodził między fokami i liczył, kiedy zaś zobaczy, że wszystkie piątki się zgadzają, położy się w środku, jak pastuch wśród trzody owiec. Zważajcie na pierwszy jego sen: wtedy potrzeba wam nie lada sił, by go utrzymać przeciw wszelkim próbom ucieczki. Będzie się zmieniał we wszystko, co pełza po ziemi, a nawet w wodę i w pożerczy ogień. Trzymajcie go mocno w twardym uścisku. Dopiero kiedy sam do ciebie przemówi i będzie taki, jakim go widzieliście, gdy zasypiał, wtedy zaniechajcie gwałtu, bohaterze, i puśćcie starca, niech powie, który z bogów na ciebie się gniewa i jak masz wrócić żeglując po rybnym morzu." To rzekłszy znikła w falach, ja zaś wróciłem do okrętów stojących na piaskach. Kotłowało się w mym sercu, gdy szedłem. Stanąwszy nad morzem, przy okręcie, zarządziłem wieczerzę, potem zeszła noc ambrozyjska. Spaliśmy na wysokim brzegu, o który łamią się fale. Skoro zaś ukazała się z mgieł zrodzona różanopalca Jutrzenka, szedłem brzegiem morza o drogach szerokich i gorąco modliłem się do bogów. Prowadziłem ze sobą trzech towarzyszy, którym najbardziej mogłem zaufać w każdym przedsięwzięciu. Tymczasem z szerokiego łona wód wynurzyła się Ejdotea, niosąc nam cztery skóry fok, wszystkie świeżo zdarte. Uknuła na ojca podstęp. W piaskach nadmorskich wykopała legowisko, usiadła i czekała, aż przyszliśmy do niej. Wtedy ułożyła nas rzędem i każdego przykryła skórą. Była to najobrzydliwsza zasadzka: okrutnie doskwierał zabójczy odór fok, tych płodów słonej topieli. Któż zdoła spać przy morskim potworze? Lecz i z tego nas wybawiła Ejdotea, obmyśliwszy środek znakomity: każdemu pod nos podłożyła ambrozję, której woń najsłodsza zabiła odór potworów. Trwaliśmy tak cały ranek: serce było cierpliwe. Nareszcie wyszło ze słonych wód stado fok, wszystkie ułożyły się rzędem na brzegu. W południe wychynął z morza starzec, znalazł swoje tłuste foki, obszedł, przeliczył. Nas pierwszych zaliczył do potworów, nie domyślając się podstępu. Potem i sam się położył