Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. przed resztą waszego stada. – Nie. Niemożliwe. Nie. Musicie zaczekać. Zaczekać. Bhederin nie lubią, jak je rozdzielać. Robią się nerwowe. Niezadowolone. Chcemy, żeby podczas przeprawy były spokojne. Chyba to rozumiesz? Nie, musicie zaczekać. – A jak długo to potrwa? Rhivijczyk wzruszył ramionami. – Jak skończymy, to skończymy. Drugie złożone z trzystu sztuk stado bhederin weszło ze stukotem kopyt na drogę. Pasterze ruszyli mu na spotkanie. Nagle rozległ się głuchy odgłos. Wszyscy Rhivijczycy zawrócili z głośnym wrzaskiem. Daru odwrócił się akurat na czas, by zobaczyć, jak wielki marszałek Chlewik, dźwigający owiniętą w koszulę wielką bryłę gnoju, wbiega po rampie na barkę. Rhivijski pasterz, któremu najwyraźniej zlecono pilnowanie sterty, leżał nieprzytomny obok niej. Na szczęce miał odciśnięty czerwony ślad wielkiej, kościstej pięści. Zrzęda uśmiechnął się do starego pasterza, który biegał w koło, prychając z wściekłości. Itkovian podszedł do Daru. – Widziałeś to? – Niestety, nie. Tylko jak uciekał. – Ten cios padł zupełnie znikąd. Nawet nie zauważyłem, jak do niego podszedł. Biedny Rhivijczyk zwalił się jak worek... worek... – Gnoju? Po długiej chwili – tak długiej, że Zrzęda sądził już, iż się tego nie doczeka – Itkovian się uśmiechnął. Znad morza nadciągały chmury. Krople niesionej gwałtownym wiatrem ulewy uderzały w żelazne hełmy, tarcze i skórzane płaszcze przeciwdeszczowe z taką siłą, że przeradzały się w wodny pył. Opuszczone gospodarstwa, które mijali, zniknęły za szarą zasłoną. Trakt kupiecki pokryło błoto przylegające do kopyt, kół wozów i butów. Woda spływała po zasłonie hełmu Sójeczki. Opuścił ją w tylko częściowo udanej próbie osłonięcia oczu przed deszczem i teraz trudno było mu cokolwiek zobaczyć. Konny posłaniec odwołał go od straży przedniej, wykrzykując ledwie zrozumiałe słowa o tym, że złamała się oś, konwój ogarnął chaos, a zwierzęta odniosły rany. Sójeczka widział tylko tłum ubłoconych żołnierzy, którzy biegali po śliskim błocie, wiązali sznury i nadaremnie usiłowali przekrzyczeć szum deszczu, a także przynajmniej trzy wozy, które zapadły się po osie w rzece błota, w jaką przerodził się trakt. Głośno ryczące woły odciągano na bok. Siedział na koniu, przyglądając się temu ze spokojem. Nie było sensu przeklinać nieobliczalnych kaprysów natury ani przeciążonych wozów, czy nawet tempa, które byli zmuszeni narzucić. Mimo pozornego chaosu jego piechota morska panowała nad sytuacją. O tej porze roku szkwały nigdy nie trwały długo, a słońce miało nienasycone pragnienie. Mimo to zastanawiał się, którzy bogowie sprzysięgli się przeciwko niemu. Od chwili przeprawy przez rzekę, żaden dzień opętańczego marszu nie obył się bez incydentów, które z pewnością nie pomagały w zrealizowaniu ich pragnień. Miną jeszcze co najmniej dwa dni, nim dotrą do Koralu. Ostatnią wiadomość od Szybkiego Bena Sójeczka otrzymał jeszcze przed dotarciem do Mauriku. Czarodzieja, Parana i Podpalaczy Mostów dzieliło wówczas od okolic Koralu około połowy nocy drogi. Był pewien, że już dotarli do miasta, a również tego, że Dujek i jego kompanie właśnie się zbliżają do miejsca umówionego spotkania. Jeśli dojdzie do bitwy, odbędzie się ona wkrótce. Sójeczka zawrócił konia i skierował znużone zwierzę z powrotem ku przedniej straży. Szybko zbliżała się noc. Będą musieli urządzić postój, przynajmniej na kilka dzwonów. Da mu to szansę spędzenia paru cennych chwil z Korlat. Wymogi forsownego marszu pozwalały im jedynie na rzadkie spotkania. Choć oboje byli przekonani, że jej władcy, Anomandera Rake’a, nie należy jeszcze spisywać na straty, Korlat przejęła w praktyce funkcję dowódcy Tiste Andii. Zimna i odległa, skupiła się wyłącznie na kierowaniu poczynaniami swych braci i sióstr. Pod jej przewodnictwem eksplorowali Kurald Galain swą Grotę Ciemności, czerpiąc jej moc, by oczyścić ją z infekcji spowodowanej przez Okaleczonego Boga. Podczas ich krótkich, nieczęstych spotkań Sójeczka wyraźnie dostrzegał, jaką cenę płacili za to Orfantal i pozostali Tiste Andii. Korlat chciała jednak mieć dostęp do wolnej od skażenia mocy Kurald Galain, by móc jej użyć podczas bitwy pod Koralem. Wyczuwał zmianę, która w niej zaszła. Utwardziła ją jakaś złowroga determinacja. Być może to prawdopodobieństwo śmierci Anomandera Rake’a zmuszało ją do okazywania zwiększonego hartu. Albo też była to reakcja na to, że tak naiwnie chcieli spleść ze sobą swe przyszłe ścieżki, nie zważając na brutalne wymogi rzeczywistego świata. Oboje nigdy nie uwolnią się od przeszłości. Sójeczka w głębi serca był pewien, że Anomander Rake nie zginął. Ani nawet się nie zgubił. Spędził kilka nocy na rozmowach z władcą Odprysku Księżyca i poznał go dość dobrze. Wyczuwał, że mimo zawieranych sojuszy, w tym również długotrwałego aliansu z Caladanem Broodem, Anomander Rake jest z natury samotnikiem, cechującym się niemal patologiczną niezależnością. Nic go nie obchodziły pragnienia innych. Nie dbał o to, czy oczekują bądź domagają się od niego zapewnień albo pocieszenia. Powiedział, że przybędzie pod Koral, by wziąć udział w szturmie, i dotrzyma słowa. W szarym półmroku widać już było straż przednią, zbitą grupkę dosiadających koni oficerów, skupionych wokół pięciu postaci: Humbralla Taura, Hetan, Cafala, Kruppego i Korlat. Sójeczka zauważył, że niebo za ich plecami jest już jaśniejsze. Będą musieli przebić się przez burzę. Jeśli uśmiechnie się do nich szczęście Oponn, będą mieli czas, by urządzić postój i przygotować ciepły posiłek w blasku popołudniowego słońca, zanim ruszą w dalszą drogę. Zmuszał cztery tysiące swych żołnierzy do zbyt wielkiego wysiłku. To byli najlepsi ludzie, jakimi w życiu dowodził, ale żądał od nich niemożliwego. Choć rozumiał Caladana Brooda, jego nagła utrata wiary wstrząsnęła Malazańczykiem głęboko. Nie chciał jednak przyznać się do tego przed nikim, nawet przed Korlat. Szybki marsz połączonych sił mógłby przestraszyć jasnowidza. Widok kolejnych legionów zapewne skłoniłby nieprzyjacielskiego dowódcę do wycofania się ze starcia z Dujekiem. Sama liczebność często wystarczała, by odebrać odwagę wrogowi, nawet jeśli żołnierze byli wyczerpani