Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dlaczego? 90 91 Na szczęście My mieliśmy szczęście. My mieliśmy to szczęście, że nasi najbliżsi — rodzina i przyjaciele — z taką radością przyjęli wiadomość, że Piotruś będzie z nami. To moja mama, kiedy poszła ze mną do domu dziecka, pierwsza powiedziała: — Wiesz, jego można pokochać. Ja już zaczynam go kochać. Ja jeszcze wtedy nie wiedziałam, że można. Moja mama dodawała mi odwagi. Potem oboje z ojcem konsekwentnie się nim zachwycali. Nawet wtedy, kiedy siał spustoszenie w ich mieszkaniu. Także moja teściowa, kiedy przyjechała pierwszy raz zobaczyć Piotrusia, obładowana prezentami od siebie i jej przyjaciół, natychmiast dołączyła do grona zachwyconych. — Aleście go rozpuścili! — mawia do nas, rodziców i dziadków, mój brat. Mówi z dezaprobatą, ale pozwala sobie skakać po głowie. No, może tylko pilnuje, żeby Piotruś najpierw zdjął buciki. Wtedy, na początku, kiedy nic nie było oczywiste ani łatwe, najważniejsi dla nas ludzie wspierali nas. Oni kochają Piotrka. Oni umieli w obcym człowieku zobaczyć nasze dziecko. Nie wiem, czy im było łatwo. Ale wtedy to oni dodawali nam sił. 93 i Z oddali Wypłynęła mi teraz z pamięci taka scenka z dawnych czasów. Właśnie zdałam maturę i zaczęłam palić papierosy. Tak mi wtedy pasował papieros do mojej niezmiernej, potwierdzonej egzaminem, dojrzałości. Siedziałam w pokoju, dymiłam i syciłam się swoją dorosłością. Wtedy wszedł mój ojciec. Najpierw się zdziwił. Potem mnie obtańcował. Potem długo tłumaczył, jak głupio postępuję. On wiedział. Zaczął palić w obozie jenieckim. A po latach przestał. — Zabraniam ci! — powiedział. Ale ja wtedy byłam od niego mądrzejsza. — Jestem dorosła! Nie jestem już dzieckiem. Nie masz żadnego prawa mi zabraniać! Uśmiechnął się, trochę kpiąco. — I tak jesteś moją córką! — Tato, napompuj mi rower! Teraz już śmiał się naprawdę. — Jesteś dorosła, to sobie radź! Przed chwilą sama mówiłaś, że nie jesteś już dzieckiem. Wytrzymał do końca moich męczarni. Patrzył, jak nie mogę docisnąć pompki, jak sapię i jak mizerne są efekty moich wysiłków. Ograniczył się do rad. Na szczęście nie zlitował się i mnie nie wyręczył. Może właśnie dlatego zapamiętałam tamtą scenkę sprzed lat? Może dzięki temu ja też będę umiała się zaśmiać i powiedzieć kiedyś Piotrkowi, gdy wymówi mi posłuszeństwo: — I tak jesteś moim synem! Może powiedzenia „nie masz żadnego prawa" nie potraktuję jako ataku na moją wątłą pozycję matki adopcyjnej, tylko przejaw normy rozwojowej? Może ta nasza rozmowa sprzed lat na coś jeszcze się nam przyda? Jak myślisz, tato? * * * Jeżeli tam, gdzie teraz jesteś, istnieje śmiech, czy będziesz wtedy śmiał się razem ze mną? Tato?... 95 94 *» **.* *«n Zaklęcia Teraz wszystko jest proste. Nasz syn ma cztery lata. Jest piękny i mądry. Rozpiera go radość i energia. Myślę, że jest szczęśliwy. Wcale nie choruje. Jeszcze jestem wszechmogąca. Jeszcze mogę mu pomóc w każdym jego nieszczęściu. On wierzy, że znam zaklęcia — umiem przylepić plaster na skaleczoną nogę, wyjąć drzazgę z palca, pocałować, żeby mniej bolało. Obronić przed burzą. Przepędzić strachy. Wygonić złe sny. To on włożył mi w ręce tę moc, kiedy wreszcie nauczył się przyjmowania pomocy. Jeszcze wierzy, że mam tę moc. Nie na zawsze. Kiedyś będzie na tyle duży, że zapyta, dlaczego tamci ludzie go nie chcieli. Sam będzie musiał się z tym uporać, bo wtedy nie będą miały mocy moje zaklęcia. Jak mu wtedy pomogę? 96 Przed obliczem Czytam i słyszę o przypadkach sądowego rozwiązania adopcji. Nie rozumiem. Przed obliczem sądu daliśmy naszemu synowi słowo, że będziemy jego rodzicami. Dotrzymanie słowa jest kwestią sumienia i odpowiedzialności. Dałam słowo mojemu dziecku. Czy jakikolwiek sąd może mnie z niego zwolnić? Czytam: W polskim prawie są trzy rodzaje adopcji: — adopcja pelna nierozwiązywalna: rodzice biologiczni zrzekają się swoich praw do dziecka na rzecz nieznanych rodziców, — adopcja pelna rozwiązywalna: rodzice biologiczni zostali pozbawieni praw rodzicielskich, — adopcja niepełna rozwiązywalna. A więc nasze prawo tworzy dwie kategorie niechcianych dzieci. Od tego, w jaki sposób wyrażą swoje NIECHCENIE ich biologiczni rodzice, zależy dalszy los dzieci. Pierwsza kategoria to dzieci niechciane MYŚLĄ i MOWĄ, bo rodzice biologiczni się ich zrzekli. Jeśli ktoś potem takie dziecko zechce i je adoptuje, to ten związek jest prawnie chroniony i nie może być rozwiązany. Do drugiej kategorii należą dzieci niechciane UCZYNKIEM i ZANIEDBANIEM. To niechcenie musiało być kiedyś tak bardzo widoczne, na kimś musiało zrobić aż takie wrażenie, że ten ktoś podał biologicznych rodziców do sądu i odebrano im prawa rodzicielskie. Te drugie dzieci, zgodnie z naszym prawem, pozostają już na zawsze dziećmi bardziej niechcianymi — sąd może pozwolić rodzicom adopcyjnym też ich nie chcieć i może rozwiązać adopcję. No, ładnie! Czytam: Adopcję można rozwiązać tylko wtedy, kiedy wymaga tego dobro dziecka*. Rozumiem, że nie da się zadekretować miłości. Ale dlaczego sąd może zwolnić z obowiązków wobec dziecka? Rodzice adopcyjni muszą być przecież co najmniej nieźle sytuowani. Inaczej nie dostaną dziecka. A po rozwiązaniu adopcji dziecko już nie jest ich i nie muszą go alimentować. Dla jego dobra. Dlaczego mamy takie prawo? Dlaczego my wszyscy się na to godzimy? * cytaty z: „Twoje dziecko", kwiecień 1999 99 Wieczorem Pingwiny Razem z Piotrusiem obejrzeliśmy w telewizji film o pingwinach