Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
*[*(³ac.) – niech spoczywa w pokoju.] – Brawo! – rzuci³ Baxter Brittle. – Wyœmienicie. Wyrecytowa³eœ to lepiej ni¿ Vincent Price. Wielkie uznanie. Zaklaska³ w d³onie. Zabrzêcza³y ³añcuchy. – ¯egnaj, Brittle – powiedzia³ Blessing. Ostatnia ceg³a zaczê³a wsuwaæ siê na miejsce. I nagle siê zatrzyma³a. Po chwili zosta³a wyci¹gniêta. W otworze znów pojawi³y siê oczy. – Aha, jeszcze jedno. Mo¿esz mieæ tam towarzystwo. – Ciao! – po¿egna³ go Baxter. Ceg³a zosta³a wciœniêta na miejsce, odcinaj¹c dop³yw œwiat³a do mrocznego, wilgotnego grobowca. Baxter natychmiast zacz¹³ gmeraæ wokó³ siebie w poszukiwaniu wspomnianych zapa³ek i œwiecy. Wreszcie j¹ znalaz³ i œcisn¹³ w d³oni. Wyczu³ palcami knot. Przez kilka chwil maca³ doko³a, szukaj¹c zapa³ek. Pocz¹tkowe próby zakoñczy³y siê niepowodzeniem, w koñcu jednak, zataczaj¹c d³oni¹ szerszy ³uk, natrafi³ koniuszkami palców na kanciaste pude³ko, które zagrzechota³o, kiedy nim potrz¹sn¹³. Chwyci³ je i przycisn¹³ do cia³a, co zwa¿ywszy na kajdany, w które zosta³ zakuty, nie by³o ³atwym zadaniem. Gdy zrobi³o siê ca³kiem ciemno, po raz pierwszy odczu³, ¿e wp³yw wypitego alkoholu zaczyna s³abn¹æ. Poczu³ równie¿ mro¿¹cy krew w ¿y³ach strach, który przeszy³ go do szpiku koœci. Baxterowi zasch³o w gardle. Jedyne, czego teraz pragn¹³, to znowu siê napiæ. Zw³aszcza ¿e pozostawiono mu tutaj kilka butelek absyntu. Tak, zapali œwiecê. Znajdzie obiecane flaszki jego wersji Amontillado. I w przeciwieñstwie do nieszczêsnego Fortunata, wydostanie siê z tego wiêzienia. Wystarczy, ¿e wyci¹gnie z kieszeni komórkê i zadzwoni do Marquette’a. A gdyby Marquette by³ nieosi¹galny...? Hmm. Co wtedy? Mo¿e powinien zadzwoniæ do któregoœ z cz³onków grupy? Tak, byæ mo¿e. W najgorszym razie po prostu wezwie policjê. „Halo. Tu mówi Baxter Brittle. Pomocy. Zamurowano mnie ¿ywcem!” Baxter ostro¿nie wyj¹³ z pude³ka zapa³kê. Przy³o¿y³ jej g³ówkê do draski i poci¹gn¹³. P³omyk, który siê pojawi³, natchn¹³ go now¹ nadziej¹, woñ siarki wyda³a mu siê cudownym aromatem. Ostro¿nie, powoli przysun¹³ p³on¹c¹ zapa³kê do knota œwiecy. Knot zaj¹³ siê ogniem. Blask œwiecy rozjaœni³ wnêtrze krypty. Baxter uniós³ œwiecê wysoko, aby œwiat³o dotar³o jak najdalej i natychmiast spostrzeg³ obiecane butelki. Tkwi³y pomiêdzy ramionami trupa, spoczywaj¹cego tu zapewne od doœæ dawna. Tkanki by³y w stanie daleko posuniêtego rozk³adu, wyziera³y przez nie nagie koœci, ale charakterystyczne w³osy i rysy twarzy pozosta³y na tyle wyraŸne, ¿e Baxter rozpozna³ postaæ, któr¹ mia³ przed sob¹. Poza tym wszelkie w¹tpliwoœci rozwia³a rêkojeœæ ceremonialnego sztyletu, wci¹¿ tkwi¹cego w piersi trupa. To ta ma³a punkowa! Rany! Kiedy Mick powiedzia³, ¿e zajmie siê cia³em, Baxter s¹dzi³, ¿e wyniesie je z baru i wrzuci do zatoki czy usunie w jakiœ inny sposób! Nie przypuszcza³, ¿e ten œwir mo¿e zamurowaæ zw³oki w nie wykoñczonej dolnej piwniczce pod jego knajp¹! Oczy stoczy³a zgnilizna, pozosta³y po nich ciemne, obsceniczne ga³ki wy³aniaj¹ce siê powy¿ej resztek czegoœ, co by³o niegdyœ nosem. Te czarne ga³ki patrzy³y przed siebie, dok³adnie na Baxtera, jakby mówi³y: „Tu jesteœmy, Baxterze. PodejdŸ i weŸ swoje butelki”. Baxter poczu³ narastaj¹c¹ panikê. Œwieca wypad³a mu z rêki. Spad³a na ziemiê i zgas³a. Wnêtrze krypty natychmiast wype³ni³a aksamitna ciemnoœæ. Otoczy³a go cisza, któr¹ zak³óca³o tylko bicie jego serca. Jak w Sercu – oskar¿ycielem Poego. Otó¿... dotkn¹³ mych uszu g³uchy, zd³awiony, czêstotliwy szmer, podobny do tego, który wytwarza zegarek owiniêty w watê. [...] Odg³os owych uderzeñ z ka¿d¹ chwil¹ [...] stawa³ siê mocniejszy i mocniejszy! [...] Oddycha³em z trudnoœci¹. – Hej, imprezowiczu – nagle wyda³o mu siê, ¿e z nieprzeniknionego mroku doszed³ go czyjœ g³os. – Zabawmy siê po gotycku! Zaraz potem da³ siê s³yszeæ odg³os t³uczonej o œcianê butelki i szelest no¿a wysuwanego spomiêdzy ¿eber... „Zostawi³em ci towarzystwo” – jak powiedzia³ Blessing. Mo¿e to zabrzmi dziwnie, ale skrzyp starych koœci i wyschniêtego na wiór cia³a sun¹cego noga za nog¹ w jego stronê przypomina³y mu trzepot skrzyde³ jakiegoœ wielkiego, drapie¿nego ptaka. DWADZIEŒCIA PIÊÆ Wszelako uczucie to rych³o ust¹pi³o miejsca rozdra¿nieniu. Po czym przy³¹czy³ siê, jak gdyby w celu ostatecznego i nieodwo³alnego mego pognêbienia, duch przewrotnoœci. Na ducha tego filozofia nie zwraca uwagi. Co do mnie – jest rzecz¹ równie pewn¹, i¿ dusza moja istnieje, jak ¿e przewrotnoœæ jest jedn¹ z pierwotnych popêdów ludzkiego serca – stanowi jedn¹ z nieod³¹cznych, pierwotnych w³aœciwoœci czy uczuæ, które nadaj¹ kierunek charakterowi ludzkiego osobnika