Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Możemy stąd odejść bez waszej pomocy! = zawołał Baltis i sam chwycił za liny, aby zachęcić swoich zmęczonych ludzi. Ruszyli powoli w drogę, a mieszkańcy miasteczka spoglądali za nimi, rozmawiając z ożywieniem i pokazując sobie olbrzymie, brązowe cielsko za kratami klatki. Za miastem droga zaczęła opadać. Wkrótce nie musieli już ciągnąć wozu, lecz tylko przytrzymywać go i dbać o właściwy kierunek: Kiedy dotarli do rozległego, płaskiego miejsca nad długim zboczem, obrócili wóz i chwycili za 4'. . liny z tyłu. Sucha, pokryta żwirem droga dawała dobre oparcie stopom i przez jakiś czas posuwali się o wiele szybciej niż przez cały poranek. Po dwu milach droga zwęziła się jednak i zaczęła wić wokół skalistej ściany, opadającej dalej w przepaść; teraz musieli zapierać się z całej siły, opuszczając wóz w dół krok za krokiem, a Senkred z kilkoma ludźmi kierowali przednimi kołami za pomocą drągów. W jednym miejscu, gdzie zakręt był za ostry, trzeba było `"' poszerzyć trakt, krusząc skałę młotami; żelaznymi sztabami i drągami, co komu wpadło w ręce, aż w końcu udało im się odłupać i dźwignąć potężny blok skalny i zepchnąć go w przepaść. Nieco dalej dwóch ludzi pośliznęło się; a resztę, przeklinającą głośno i przerażoną, liny pociągnęły w dół, prawie zwalając z nóg. Niedługo po tym Kelderek spostrzegł, że luz w kołach _ powiększył się niebezpiecznie, a cała konstrukcja uniosła się nieco i nie- spoczywa już pewnie na ramie. Wezwał Bal r,.: . tisa na naradę: - Nawet nie warto zabierać się do naprawy - odrzekł kowal. - Prawda jest taka, że za godzinę lub dwie to wszystko rozwali się na kawałki. Krzywizna drogi i ciężar niedźwiedzia wygina ramię. Nawet gdybyśmy zmitrężyłi tu sporo czasu na solidną naprawę, to i tak nie na długo wystarczy. A musimy się spieszyć jak z weselem rozpustnej córki: Więc jak będzie, młodzieńcze? Ruszamy dalej? - A co nam pozostało? - odpowiedział Kelderek: Pomimo całego- trudu i wyczerpania żaden z ludzi nie uskarżał 'się lub nie próbował dowodzić; że nie dadzą rady dogonić maszerującej armii. Kiedy jednak przebyli najgorszy odcinek drogi z przepaściami i stromymi zboczami i zatrzymali się na odpoczynek w miejscu, gdzie droga rozszerzyła się przed wejściem do lasu, Kelderek po raz pierwszy zaczął się zastanawiać; czym to wszystko się skończy. Oprócz dziewcząt, które złożyły ślubowanie wierności wobec tajemnicy i w żadnym wypadku nie ośmieliłyby się sprzeciwićj czemukolwiek, czego by od nich zażądał, żaden z tych ludzi nie miał pojęcia o sile i dzikości Szardika. Jeśli niedźwiedź przebudzi się pośród ortelgańskiej armii i w napadzie wściekłości rozwali tę rozklekotaną klatkę, ile będzie ofiar? I ilu, widząc to, przestanie wierzyć, że Panu Szardikowi naprawdę zależy na zwycięstwie Ortelgi? Lecz cóż można zrobić? Gdyby powiedział Baltisowi i jego ludziom, by dla własnego bezpieczeństwa porzucili teraz Szardika; to co on sam miałby do: powiedzenia Ta-Kominionowi, który przesłał mu wiadomość, by za wszelką cenę doprowadzić Szardika do armii? Postanowił, że spróbują zbliżyć się do armii na tyle, by nawiązać z nią kontakt, a wówczas, jeśli Szardik wciąż będzie spał, on sam pójdzie do Ta-Kominiona; przedstawi mu sytuację i poczeka na jego rozkazy. Teraz pojawił się nowy problem: skąd wziąć ludzi dostatecznie silnych, by pociągnęli klatkę. Po ostatnich dwunastu godzinach niektórzy z ludzi Baltisa ledwo byli w stanie się poruszać. Okazało się jednak, że żarliwa wiara w przeznaczenie, jakie niósł im Szardik, dźwignęła ich na nogi. Uczepili się lin i słaniając się, potykając i zataczając pociągnęli rozchybotaną klatkę. Niektórzy padali i przetaczali się szybko na bok, aby nie wpaść pod koła, ochrypłym głosem wołayąc na towarzyszy, by podali im rękę, inni pchali z tyłu, lecz wkrótce; gdy wóz nabrał szybkości, i oni padli na drogę. Wlekli się jak starcy, przygarbieni i z wysiłkiem stawiający kroki, ale posuwali się uparcie naprzód - jak przypływ zalewający piasek spazmatycznymi ruchami, jak odwilż obejmująca coraz wyższe części doliny. Wielu, tak jak Zilthe, raz po raz wsuwało ręce przez kratę, by dotknąć Pana Szardika, wierząc, że jego wcielona moc udzieli im siły - i w istocie czuli się silniejsi. W ten koszmar wdarł się nagle deszcz, mieszając się z potem, ściekając słonymi strużkami po wargach, kąsając grubymi kroplami popękane pęcherze na dłoniach, szumiąc wśród liści i oczyszczając powietrze z pyłu. Baltis uniósł głowę ku niebu; potknął się i zatoczył na Keldereka. - Deszcz - wybełkotał ochrypłym głosem. - Deszcz, chłopie! Co teraz zrobimy? - Co? - wymamrotał Kelderek, jakby kowal wyrwał go ze snu. - Deszcz, mówię, deszcz! Co teraz z nami będzie? - Bóg jeden wie - odrzekł Kelderek. - Naprzód... Po prostu naprzód. - Przecież nie przebiją się do Bekli w deszczu. Nie lepiej wrócić, kiedy jeszcze można.:. i uratować życie? - Nie! - krzyknął nieprzytomnie Kelderek. - Nie! Baltis odchrząknął, lecz nic już nie powiedział. Wiele razy zatrzymywali się, padając na ziemię, i znowu się podnosili, aby ruszyć dalej. Kelderek próbował co pewien czas liczyć ludzi, ale wkrótce wszystko mu się pomieszało. Senkfed gdzieś przepadł. Z dziewcząt brakowało Nito, Muni i dwu lub trzech innych. Te, które pozostały, wlokły się obok klatki, oblepione od stóp do głów błotem tryskającym spod kół. Robiło się coraz ciemniej. Nie było ani śladu armii i Kelderek uświadomił sobie z rozpaczą, że najprawdopodobniej przyjdzie im spędzić noc na tym pustkowiu. Nie będzie w stanie ich utrzymać. Zanim nastanie świt, staną się żałosną grupką drżących,. chorych, zbuntowanych ofiar panicznego strachu. A jeśli Zilthe miała rację; Szardik przebudzi się, zanim nastanie świt. Baltis znowu do niego podszedł. - Źle to wygląda, chłopie - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Niedługo trzeba będzie się zatrzymać, zrobi się ciemno. I co wtedy? Lepiej chodźmy sami we dwóch, odnajdźmy młodego barona i poprośmy go, by przysłał tu jakąś pomoc. A jak chcesz poznać moje zdanie, to myślę, że będzie musiał się z tego wszystkiego wycofać, jeśli mu życie miłe. Deszcze to deszcze, dobrze o tym wiesz. Za dwa dni nawet szczur nie wytknie nosa z dziury, co dopiero ludzie. - Posłuchaj! - przerwał mu Kelderek. - Co to za hałas? Byli na szczycie długiego wzgórza, gdzie droga zakręcała, aby -zniknąć w gęstym lesie na zboczu