Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Niebo różowiło się na wschodzie. Świtało. Śmiały Sokół wyciągnął rękę ku zachodowi, wskazał czarne pasmo drzew rysujące się na horyzoncie. To rze- ka Missisipi już oznajmiała swą bliskość. 3 Przekleństwo złota Podwójny napad Śmiały Sokół doprowadził wyprawę do nadrzecznych zarośli; w nich przyczaił się, oczekując na przybycie zwia- dowców. W przeciwieństwie do prażonej żarem słonecznym otwar- tej prerii, tutaj, w pobliżu rzeki, powietrze było wilgotniej- sze, chłodniejsze. Wahpekute, zmęczeni nocną wędrówką, błysz- czącymi oczami spoglądali ku przeciwległemu brzegowi Missisipi. Tam wiedli nowe życie pobratymczy Teton Dakotowie, tam znaj- dowała się kraina niezliczonych stad bizonów i dzikich koni. Przez całe stulecia rzeki spływające ze stromych wschodnich zboczy Gór Skalistych do odległej o kilkaset mil potężnej Missi- sipi nanosiły ił i gruz, które w końcu utworzyły stopniowo obni- żające się z zachodu na wschód olbrzymie płaskowzgórze, wyższe od otaczającego je kraju. Tak powstały /Wielkie Równiny, rozcią- gające się od Gór Skalistych do wschodnich pobrzeży prerii i od delty rzeki Mackenzie w Kanadzie do południowego Teksasu w Stanach Zjednoczonych. Była to legendarna bezdrzewna kraina lekko falistych równin porosłych kobiercem trawy, przerywana gdzieniegdzie przez szerokie i płytkie doliny rzek wypływają- cych z Gór Skalistych, kryjąca w swym wnętrzu wyspy wieżo- wych gór oraz spieczone żarem słońca pustynie. Wahpekute odpoczywali sycąc wzrok urokliwym dla nich wi- dokiem bezkresnej krainy. Wkrótce jednak z niepokojem poczęli rozglądać się za zwiadowcami. Poszukiwania w najbliższej oko- licy nie przyniosły rezultatu. Dopiero około południa rozbrzmiało tak oczekiwane trzykrotne przeciągłe wycie kojota. Przecięta Twarz natychmiast odpowiedział na nie. Wkrótce też obydwaj zwiadowcy stanęli przed Śmiałym Sokołem. Dwie Twarze zaraz rozpoczął relację z dokonanych przeszpiegów. - Trochę na północ stąd odkryliśmy o świcie liczne ślady stóp, musieliśmy upewnić się, kto je pozostawił - rzekł. - Moi bracia postąpili bardzo roztropnie - pochwalił Śmiały Sokół. - Dobrze nam znany kształt mokasynów wskazywał, że to byli Czipewejowie - wtrącił Szare Oczy. - Jednak często za- kłada się mokasyny używane przez inne plemię w celu zmylenia wroga. Dlatego poszliśmy za śladami. - Czy udało się moim braciom wyśledzić tych ludzi? - da- lej pytał Śmiały Sokół. - Szczęście nam sprzyjało - odparł Szare Oczy. - Pode- szliśmy do nich blisko i obserwowaliśmy przez jakiś czas. To są Czipewejowie. Dołączyli do dużej grupy wojowników już obo- zujących w zakolu Ojca Wód na północ od jeziora Mille Lacs. - Może chcą urządzić większe polowanie na bizony? - za- uważył Czarny Wilk. - Nie, to nie jest wyprawa łowiecka! - zaprzeczył Dwie Twa- rze. - Nie ma wśród nich ani jednej kobiety, które podczas ło- wów pomagają zdejmować skóry, dzielą mięso i przenoszą je do obozów. Tam znajdują się sami wojownicy pomalowani w wo- jenne kolory. - Czy moi bracia ustalili, ilu ich jest? - zapytał Śmiały So- kół - Dużo, bardzo dużo! - odparł Długi Pazur i jednocześnie wykonał dwoma dłoniami gest wyrażający w mowie znaków "setki". - Skoro zebrali się tak licznie, oznacza to, że nie znajdują się na zwykłej wyprawie wojennej - odezwał się zafrasowany, Dwa Uderzenia. - Odnieśliśmy wrażenie, że ci Czipewejowie oczekują na kogoś - dodał Dwie Twarze. - Podkradliśmy się do nich bar- dzo blisko, czują się tak pewni siebie, że nawet nie rozstawili straży. Słyszeliśmy z ukrycia, jak rozmawiali, ale żaden z nas nie zna ich mowy. - Moi bracia przynieśli bardzo ważne wiadomości - rzekł 34 35 Śmiały Sokół. - Gdybyśmy mogli odgadnąć, co oni zamierzają ... Musimy zaraz odbyć naradę wojenną. Nieoczekiwane wieści poważnie zaniepokoiły Wahpekute. W zwykłych wojennych wyprawach Indian Równin, urządzanych dla zdobycia sławy, łupu, niewolników lub dla dokonania odwe- tu, uczestniczyło jednorazowo zaledwie po kilku a najwyżej kil- kunastu wojowników. Ich taktyka wojenna polegała na nieocze- kiwanym, szybkim ataku i natychmiastowym wycofaniu się bez ponoszenia strat. W przypadku liczebnej przewagi wroga w ogóle nie podejmowano walki. Bezpośrednie pojedyncze starcia zbroj- ne przypominały europejskie średniowieczne turnieje rycerskie, ponieważ Indianinowi nie chodziło o unicestwienie wroga, lecz je- dynie o wykazanie własnej sprawności i odwagi. Zdobywanie no- wej ziemi nigdy nie było celem takich wypraw. Wojny oraz tak- tyka wojenna Indian Równin zasadniczo różniły się od wojen i sposobu ich prowadzenia przez narody europejskie. Indianie nie posiadali stałych armii ani zawodowych dowódców i nie prowa- dzili długotrwałych walk. Uczestniczenie większej części lub ca- łego plemienia w jednej wyprawie wojennej zdarzało się bardzo rzadko i miało miejsce tylko wtedy, gdy chodziło o obronę włas- nych terenów łowieckich. W takiej wyjątkowej sytuacji już od długich lat znajdowali się właśnie Santee Dakotowie, którzy opie- rali się zbrojnemu naporowi Czipewejów migrujących ze wscho- du na zachód. Nic więc dziwnego, że wieści przyniesione przez zwiadowców zatrwożyły Wahpekute. Tak liczne zgrupowanie czi- pewejskich wojowników mogło być zapowiedzią nowego groźne- go ataku na Dakotów. Śmiały Sokół długo naradzał się ze swymi wojownikami, tru- dno im jednak było podjąć jakąkolwiek decyzję. Większość była zdania, że należy zaniechać napadu na Szejenów i natychmiast wracać do osady w celu zorganizowania obrony