Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Cesarze mogą umrzeć w wyniku wypadku, choroby lub ze starości. Państwo trwa nadal, a wraz z nim klątwa. Każdy człowiek może zostać cesarzem, byleby tylko zapewniał w ten sposób przetrwanie cesarstwu. Aleksander gwizdnął z podziwem i ukłonił się w siodle przed starszym mężczyzną. – Twe obycie na forum dobrze nam się przysłuży. Gajusz Juliusz przyjął komplement. Rozmyślał o wolności już od dłuższego czasu. Przybywaj ognisty wierzchowcu. Leć ponad światem, niesiony wiatrem, przybywaj do mnie! Maksjan stał w ciemnościach na szczycie góry. Wiatr szarpał połami jego płaszcza, a dłoń podniesionej ręki otaczał wieniec błękitnych iskier. Daleko w dole rozpościerała się płachta morza i ciemny kształt lądu upstrzony iskrami światła. W górze, na bezksiężycowym niebie, migotały miriady gwiazd. Przybywaj Pegazie, odszukaj mnie w dali, pędź przez rozgwieżdżone niebo! Pośród gwiazd pojawiła się nagle ruchoma czerwona iskra. Maksjan dojrzał ją i rozłożył szeroko ręce obwiedzione niebieskim światłem. Przybywaj, podniebny rumaku, mknij ku mnie na skrzydłach ze stali! Wiatr przybrał na moment na sile, zakołysał drzewami, a potem ucichł. Maksjan stał na skraju krateru, wpatrzony w niebo. Opuścił ręce i pozwolił, by jego głos ucichł w oddali. Czerwona iskra była coraz bliżej, zamieniła się w rozciągnięty pędem powietrza płomień, a potem opadła ku ziemi, przybierając kształt Machiny. Zakryła gwiazdy swymi ciemnymi skrzydłami i wypluła z żelaznych nozdrzy obłok dymu. Potem osiadła na ziemi, wbijając żelazne pazury w piaszczysty grunt. Gdy tylko wylądowała, żelazne skrzydła złożyły się z piskiem. Blask ognia oblał czerwienią pobliskie kamienie i drzewa. Maksjan zmrużył oczy, czekając, aż światło w ślepiach Machiny przygaśnie. Z tyłu dobiegł trzask łamanego drzewa, gdy długi ogon Machiny zwinął się i wyprężył, osadzając jej tylną część na ziemi. Maksjan podszedł bliżej i spojrzał z czułością w gasnące ślepia Machiny. Była to pierwsza rzecz, którą wymyślił i zbudował niemal od podstaw, własnymi rękami. Wszystko zaczęło się od stronic starej, niemal całkiem zniszczonej księgi, a właściwie od rysunków rzeczy, która mogła zaistnieć tylko w czyichś snach. Książę potrzebował jednak wiedzy i umiejętności swego przyjaciela, by sen ten urzeczywistnić i przelać weń swą moc. Maksjan oparł się o ciepłe łuski Machiny i zadrżał, przejęty bólem i poczuciem straty po śmierci Abdmachusa. Nie chciałem, żeby tak się to skończyło! Zacisnął mocno powieki, nie zdołał jednak powstrzymać łez, które pociekły strumieniami po jego policzkach. Wiedział, że zabił człowieka, od którego doznał jedynie dobroci, wykorzystał go, a potem wyrzucił jak niepotrzebny już przedmiot. Zawsze, gdy wracał myślami do osoby starego czarownika, dręczyły go straszliwe wyrzuty sumienia. Wyprostował się i podszedł do włazu. Dla postronnego człowieka właz był zupełnie niewidoczny, ukryty między srebrnymi łuskami na ciele Machiny, Maksjan podniósł jednak rękę i wypowiedział zaklęcie otwarcia. Fragment srebrnego poszycia wsunął się do wnętrza urządzenia, z którego wypłynęła smuga czerwonego światła. Książę wszedł do środka, stukając butami o żelazny pokład. Nieco niżej, na zboczu okrytym całunem ciemności, stał wóz, obok niego zaś homunkulus Chiron. – Chodź, Chironie. Rozładuj wóz i ułóż księgi w ładowni. To powiedziawszy, książę odwrócił się i zniknął we wnętrzu Machiny. Chiron drgnął, wyrwany słowami księcia z bezruchu, i zabrał się do pracy. Podniósł skrzynię wypełnioną księgami i zwojami z biblioteki. Na wozie stało jeszcze kilka podobnych skrzyń. Bose stopy Chirona, zakończone długimi szponiastymi paznokciami, jeszcze długo w nocy stukały o pokład ładowni. PAŁAC BUKOLEON, KONSTANTYNOPOL Herakliusz wbił zęby w poznaczoną bliznami dłoń, starając się stłumić okrzyk bólu. Siedział w toalecie, z ciężką deską na kolanach. Przez okrągłe okna umieszczone pod sufitem małego pomieszczenia wpadał zimny wiatr, od którego cesarz drżał. Nie radził sobie już nawet z najprostszymi czynnościami. Oparł się o deskę, zmęczony podtrzymywaniem swego chorego ciała w pionie. Zza drzwi, gdzie czekali jego gwardziści, dobiegły jakieś szelesty. – Rufio? – zawołał płaczliwym tonem. – Pomóż mi. Kapitan gwardzistów wszedł do toalety i z beznamiętną miną wsunął ramię pod ręce Herakliusza. Po chwili dołączył do niego inny gwardzista. Herakliusz odwrócił wzrok; nie mógł znieść litości widocznej w oczach żołnierza. Rufio stęknął z wysiłku, w końcu jednak cesarz wstał i wygładził szaty drżącymi rękami. – Zaprowadź mnie na balkon. Mamy dzisiaj trochę pracy. Ciemnowłosy kapitan gwardii skinął na swych ludzi, ci zaś ruszyli w głąb korytarza. Z pomocą jednego ze Skandynawów Rufio posadził Herakliusza na krześle dostosowanym do jego potrzeb. Specjalne pasy podtrzymywały ciało cesarza pod pachami i w talii, a jego nogi spoczywały na jedwabnych poduszkach. Czterech gwardzistów podniosło krzesło, chwytając za drewniane uchwyty. Kiedy cesarz poruszał się po pałacu, wszyscy jego lokatorzy odsyłani byli do innych pomieszczeń. Tylko Rufio, kilku oddanych gwardzistów i brat cesarza mogli na niego patrzeć. Ogromny labirynt Bukoleonu pustoszał, zamieniał się w martwe, zimne miejsce, co przerażało nawet samego Herakliusza. Kiedy gwardziści wynieśli go na balkon, przekonał się, że dzień jest chłodny i pochmurny. Było to jedyne miejsce w pałacu, z którego mógł patrzeć na niebo; taras na trzecim piętrze, z widokiem na dach świątyni Zeusa Pankratorą