Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Lecz Daudenaerde stanowczo się nie zgadzał. Trudno było za bardzo nalegać,choćby ze względu na tę drażliwą kwestię podziałuhonorarium z chirurgiem. Gdy internistana operacji zarabia, 391. jego rady są zwykle trochę podejrzane. Zresztą jakimścudem Daudenaerde wyszedł z tego sam. W kilkatygodnipóźniej Michał spotkał go, w najlepszej formie, u grubejsklepikarki Gaby van Houtten. No, jak tam, w porządku? Jeszczejak! zawołał Daudenaerde na całygłos. Widzi pan, jak się wygrzebałem! Miał pan szczęście! Szczęście? Jakie tam szczęście! Wie pan doktor, cozrobiłem? Poszedłem do Breuila, tego starego Breuila, znachora z Laneuville. Dał mi olejurycynowego i jakiś proszek do wypicia w jajku. I już po wszystkim! Może mupan posyłać swoich pacjentów, panie doktorze, od razustaną na nogi! Dać panu adres? Obecni wybuchnę! śmiechem. Zaś Guffroy, odkąd dowiedział się o tej historii, niemógł odżałować sześciu tysięcy frankówza swoją operację. Daudenaerde tak zaczął wysławiać Breuila, że na skutekjego namów biedaczysko Toutelong, cierpiący na ostrąkolkę, wyruszył do słynnego znachora. Wrócił zaopatrzony w olbrzymią dawkę środkaprzeczyszczającego, łyknąłto. O czwartej rano zbudziło Michała łomotanie do drzwi. Przybiegłszy na miejsce stwierdził stan bardzogroźny. "Natychmiastoperacja! " Trochę się to wydawało dziwne,żeby tak na gwałt operować, taknagle, od razu, z powoduzwyczajnejkolki. Pani Toutelong, poczciwa, nieco naiwnakobiecina,zabrała córkę i poszła się poradzić do mężowskiego chlebodawcy,Hesdelota. Hesdelot orzekł, żemoże doktor Jacquinet. Jacquinet, największa miejscowasława, przyszedł o dziewiątej. Wielki profesor przypominał Michałowi ojca: wyraźnie utykał. Przed kilku laty amputowanomu nogę. Porządny człowiek, może zbyt pyszniącysię swoim autorytetem. Dyskutował z Michałem,nie godził się z jego diagnozą. Jego zdaniemnie było to nic poważnego i należałozaczekać. Operacja natomiast byłaby trochę ryzykowna, boToutelong miał otłuszczenie serca i białko w moczu. Niebyło to pozbawione słuszności. Michał ustąpił, postanowiliczekać. A Toutelong umarł. W następnym tygodniu Michał spotkał profesora i powiedział muo tym. Jacquinet się zasępił: Bardzo miprzykro mruknął. - Powinienem byłkolegi posłuchać. Robił wrażenie ogromnie zafrasowa392 nego. Rozmyślał, przypominał sobie, wreszcie znalazłusprawiedliwienie: Jednakże ta operacja była ryzykowna. Przy takimstanie nerek! Widział pan przecież analizy! Mimo wszystko nadal był przecież zgnębiony, dręczyłogo coś, co trochę wyglądało na wyrzuty sumienia. Należało operować czy nie? Czy po zbadaniu Toutelonga byłzupełnie pewien, że nie? Takzupełnie, zupełnie pewien? Czy nie dał się ponieść odrobinie próżności, pychy, leciutkiejpokusie, żeby okazaćswój autorytet profesorskiwobec tego młodego kolegii zebranych tam ludzi, żebyim dowieść, że nie wzywali go na próżno? Jacquinet miałwrażliwesumienie. Zdawał sobie sprawę, że jest o swojąsławę trochę zazdrosny. Zdarzało mu się co potem sobiewyrzucał że ulegał czasem chęci daniamałejnauczkijakiemuś lekarzynie z przedmieścia. Czy i w tymwypadkunie o to chodziło? Choć Michał, który dobrze to wszystkowyczuwał, starał siębyć jak najserdeczniejszy i dodać muotuchy,Jacquinet rozstałsię z nim i pokusztykał dosamochodu smutny izamyślony. Nogę stracił na stacji w Leuze. Byłwłaśnie w bufecie,gdy się zdarzyła owa katastrofa,słynna przed paru laty: kurier z Brukseli, pędzący 70km na godzinę, wpadł nastojący pociągmiejscowy. Jacquinet wraz z innymi pospieszył na ratunek. Maszynista ekspresu dostał się podlokomotywę, pod pięćdziesiąt ton stali i węgla. Zmiażdżyłogoprzez pół i cały był poparzony. Nie było już ratunku,alejeszcze żył i błagał,żebygo ktoś dobił. Niewiarygodnymwysiłkiem, poprzez rozpalone, zdruzgotane żelastwo profesor dotarł do niego z zastrzykiem morfiny. I leżał przynim przeszłogodzinę,rozpłaszczony na brzuchu, półżywyz gorącai czadu, pod szczątkami rozbitego pociągu. Gdymękamaszynisty stawała się nie do zaiiesienia, robił muzastrzykw jedynedostępne miejsce, w napięstek. Cochwila osuwał się jakiśnowykawał żelaza przygniatającich obu coraz bardziej. ,,Zabij mnie/" błagał nieszczęśliwy. Oszczędziłoby mu to daremnych męczarni. A Jacquinetmógłby się wydostać, ocalić własne życie. Lekarzowi jednak nie wolno zabijać człowieka. Jacquinetponawiał zastrzyki i leżał nadal, słuchając jak nad jego głową wycinają palnikami otwór w parowozie, by się do nich dostać. Gdy się to wreszcie udało, maszynista już nie żył. A wielkikawał blachy, który się obsunął w ostatniej sekundzie,obciął profesorowinogę. Człowiek jest tylko człowiekiem. Chlubi się swymi ty393. tułami. Ma swoje drobne próżnostki, swoje słabostki. Kusigo czasem, aby przy okazji dać odczuć ogrom swojej wie-1dzy młodemu początkującemu koledze. Jak toczłowiek. Ponad innych wynosigo jednak zawód,ów zawód lekarza,który nagle jemu, wcale nie bardziejwartościowemu odinnych, pewnego pięknego poranka, niespodziewanie, bezapelacyjnie i brutalnie narzuca kategoryczny obowiązekzmusza go bez dyskusji, aby stał się bohaterem. W niedzielęcieszyła się Ewelina przez całytydzień pójdziemy nadaleki, daleki spacer, w stronę granicy belgijskiej, naprawdziwąwieś. Ten polny kwiat to jednonaprawdęlubił:otwartą przestrzeń i wiatr, wąskie wyboiste dróżki wiodące do starychopuszczonych ferm