They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

.. Przybywają- cy zmierzali ku ruchomym pasażom, stamtąd do wind osuwają- cych się w podziemia Parshey. I McOvy powinien już się ruszyć, by nie przegapić niczego z ceremonii. Sięgnął po drinka, pocią- gnął łyk. Tłumem targnęło podniecenie. Wyjście windy zajaśniało złotym ażurem i ukazało się w nim kilku ludzi. Utworzono szpaler, aby utorować przejście komuś, kto wyszedł z windy ostatni. Pod- niecenie tłumu sięgnęło zenitu, a Ted poznał: to było to coś, co tak przypominało Sebastiana, co wiedziało tak dużo o Tedzie, co bła- gało o ratunek. Szło okryte długim, sięgającym stóp szalem, poruszało się ta- necznie, wykonując piruety, a rozświetlająca płachta w górze ryt- micznie falowała, powielając w dużym powiększeniu to coś. Forma Sebastiana tanecznym krokiem zmierzała do starego samochodu Teda. McOvy znieruchomiał ze szklaneczką przy ustach. Drzwiczki samochodu otworzyły się i forma weszła do środka, drzwiczki zasunęły się, wnętrze pojazdu tylko na moment wypeł- niło się światełkiem, a gdy zgasło, pociemniały też inne światła na parkingu. Nastrój oczekiwania, wczucia się w mistyczny sens tego zdarzenia udzielił się gapiom; niektórzy nawet płakali. McOvy wypił drinka jednym haustem. Spoglądał na tłum, czekający na dalszy ciąg akcji. Zdawało się, że jeżeli nic dalej się nie wydarzy, forma, odprowadzające ją postaci i ciżba gapiów znieruchomieją na zawsze. Zamarły podpowiadające monitory, ucichły szlochy- McOvy nie miał odwagi sięgnąć po drugiego drinka. Czas płynął, a może też znieruchomiał, czekając na czyjąś podpowiedz. I nagle drzwiczki samochodu uchyliły się i ostrożnie, wolno wy- szła z nich forma Sebastiana Curry. Wyprostowała się, próbowała obejść samochód, ale coś jej przeszkadzało - może zmęczenie, może wzruszenie. Przy rytmicznych oklaskach tłumu forma za- chwiała się, podtrzymały ją osoby towarzyszące, a ona ruszyła w stronę wind, lecz szła niepewnie, szal opadał z jej ramion, stopy osuwały się z koturnów. Zniknęła w windzie, a Ted, wciąż znieru- chomiały, skulony, bał się zapytać samego siebie, czy to możliwe, by tłum nie dostrzegł, że forma, która wyszła z samochodu, była dużo niższa od tej, która doń wsiadła. Musiał już pójść do windy. Pił drugiego drinka, obserwując ga- piów, którzy przesuwali się ku szparze tarasu, skąd można było obserwować ceremonię wyjścia. Wkrótce na parkingu nie było ni- kogo. Pojazdy - niemi, wszędobylscy tułacze - miały chwilę spoko- ju; nikt ich nie przywoływał, nie niepokoił. McOvy sączył trzecią szklaneczkę, delektując się ciszą, gdy coś zakłóciło nieruchomość parkingu. W swoim starym samochodzie zobaczył cień, który zaraz zniknął i samochód wolno, cicho ruszył. Jechał wprost na limuzy- nę Teda. Gdy ją mijał, na tylnym siedzeniu McOvy zobaczył syl- wetkę człowieka. Nagiego człowieka, który uniósł dłoń w niezro- zumiałym geście. 16 Domek świeczki ROZDZIAŁ 13 Oczy ścian - To niemal absurd - mówił Sartenir. Jego karzeł wpatrywał się w okno na obłoki wracające do wieży Maserer. - Gdybym nie wysłał po ciebie samochodu, można by sugerować, że się rozmyśliłeś, Ted. Nie wiem, jak to się skończy, ale odprowadze- nie Sebastiana przebiło wszystko, co mogłem sobie wyobrazić. Oczywiście, nie mam twojej wyobraźni. Leżeli w fotelach gabinetu Sartenira. McOvy był tu ostatni raz ponad rok temu, od tego czasu gabinet rozrósł się, jego organicz- ne ściany wzbogacone o kolejne geny pieniły się, wyrastały jedna z drugiej, spoglądały tępym wzrokiem. - Chciałbym, żeby Pete Salinger pracował nad moim scena- riuszem. - Czy nie zaakceptowałem twojej propozycji? Dysponując ta- ką sumą, decydujesz. Tylko gdzie on jest? Wydawało mi się, że bę- dzie z tobą - dziwił się Sartenir. Zaczęli penetrować Miasto w poszukiwaniu Pete'a. Półleżąc, wpatrywali się w obszary, gdzie można było odnaleźć scenarzy- stę. Ale mgliste masy ludzkich form nie rozjaśniały się - Pe- te'a nie było. Sartenir sprawdzał wnętrza; obraz co chwila nieru- chomiał, wychwytując kogoś podobnego do Pete'a, ale to wciąż nie był on. - Zauważam pewną monotonię twarzy, sylwetek. Dojdzie do tego, że podgląd nie będzie w stanie wypełniać swego zadania. Po- patrz tylko, ilu jest podobnych do Salingera. Teraz, załóżmy, po- szukamy Sebastiana Curry. Obaj wiemy, że jest już na Parshey, po miesiącu zostaną wyczyszczone jego formy zastępcze, ale formy podobne zostaną. To może nam bardzo skomplikować pracę. Po- szukajmy więc form Sebastiana - zaproponował Noel. McOvy poczuł dreszcze. Obrazy podglądu penetrowały Miasto, coraz to rozjaśniając różne postaci, zbliżając się do nich i rezygnu- jąc. Sunęli nad Miastem, opadali ku komuś, kto mógłby od biedy być Sebastianem Curry. Ta zabawa drażniła Teda. W każdej chwi- li spodziewał się, że podgląd wyłowi pośród pojazdów ten, który otrzymał od Sebastiana, prześwietli go i ukaże formę, która po- kryje się z określonymi parametrami. - O, popatrz, czyżby? - Sartenir ożywił się leciutko, czubek je- go stopy drgał. Podgląd ukazał czerwone, mechate pokoje. W jednym z nich ktoś podobny do Sebastiana zwijał się konwulsyjnie, a kilka in- nych postaci, obnażonych, wyposażonych w zaskakujące akceso- ria pochylało się nad nim. Ted patrzył z przerażeniem - to był Se- bastian, identyczny, z tatuażem na plecach, z fryzurką, którą rozpuszczał w sytuacjach intymnych. Ale to, co z nim wyprawia- no, nie miało nic wspólnego z seksem. Wprowadzano spiczaste odnogi... - Dość! - Sartenir przygasił podgląd, z satysfakcją zerkając na McOvy'ego. - To tylko kukła, Ted, tylko kukła. Przerzuciłem na kukły. Chcesz zobaczyć inne? Poszukajmy... Taka jest procedura, przez miesiąc będą jeszcze w programach... Tobie mam tłuma- czyć? Kontrolujemy je. Chcesz, mogę sprawić, że nie zgodzi się na ten rodzaj perwersji, tylko kto pokryje odszkodowania, Ted? Cie- bie na to stać, ale ja? Ledwie jakoś na tym wszystkim wychodzę na zero. To w gruncie rzeczy misja, misja... Podgląd wychwycił inną kukłę Sebastiana Curry. Płynęła pstrokatą łódką po jeziorze. Nic się nie działo. Mogli ją spokojnie oglądać, wiosłowała, zwieszała bose stopy, mocząc je w wodzie, re- cytowała wciąż tę samą kwestię - fragment "Moss Welley"