Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tłumaczono mu: taka bliska rodzina, czyżby naprawdę pan nie wiedział? Wrócił do domu załamany, stary człowiek. A Juliszka była wtedy na prywatce. Imieniny koleżanki. Starano się ją oszczędzić. Matka Mirona wzięła na siebie ten obowiązek. Wyjaśniła małej, że wyjazd był konieczny, że to tylko trzy miesiące. Słuchała, nie podnosząc oczu, nie objawiając najmniejszego wzruszenia. W następnych tygodniach była pełna werwy, umykała przed ciotczynymi pieszczotami, uciekała przed ojcem i Flórkiem. Zrobiła się niedobra. Jakaś szydercza i oschła. Zdarzało jej się dokuczyć lubianej przecież ciotce. Kiedyś przebrała miarę. Żart był podły. Dotyczył okoliczności, w jakich zginął ojciec Mirona. Żart z ulicy Że głupi, po co się pchał. Ciężki frajer. Mirona przy tym nie było, matkę zastał zapłakaną, ale nie chciała mu powiedzieć, o co chodzi. Przydybał więc Juliszkę i zapytał ją wprost.. Powtórzyła. Z drwiną i przechwałką. Że nawet chodziła włożyć pałce w te przestrzelmy i niby co takiego Miron do tej pory czerwieniał ze wstydu na samo wspomnienie. Zapomniał o tym, że ma do czynienia z dziewczynką, dużo młodszą i słabszą od siebie. Ział ją na kwaśne jabłko, chociaż się wyrywała, wrzeszczała i obiecywała, że się poskarży. Siedzieii przecież u wuja na łaskawym chlebie. Po nagłej śmierci ojca matka Mirona pochorowała się ciężko, musiała porzucić pracę, nie miałaby z czego utrzymać syna i siebie, zwłaszcza że dążyła do tego, aby chłopak pomimo wszystko kształcił się, rozwijał, aby sobie życia nie /.marnował. Wujek wtedy przyjął ich do siebie, dal matce kąt i opiekę, a Mironowi pomagał przez cały czas nauki w szkole i na studiach. O takich rzeczach się nie zapomina. 167 Szanował wuja i serdecznie zaprzyjaźnił się z jego dszieonk Teraz jednak było mu wszystko jedno. Postanowił, że j;eże-li to konieczne, rzuci studia, zabierze matkę, pójdzie do. pracy fizycznej. Był na trzecim roku weterynarii, lubił swój kierunek, gdyby musiał to przekreślić, byłoby mu ciężko. Są jednak chwile, kiedy człowiek nie liczy kosztów własnych. Ojciec był dla Mirona autorytetem najwyższym. Ktokolwiek pluł w tę stronę, ciężko odpokutuje. Juliszka nie naskarżyła. Przemyślała, przegryzła, przyszła przeprosić. Nie płakała, twarzyczkę miała aż siną^ skurczoną, zmarszczkę na czole, głos jej się rwał, powiedziała, że ona dopiero teraz zrozumiała, co uczyniła, i że już nigdy, przenigdy. Matka Mirona wybaczyła, chociaż kłopoty z sercem ciągnęły się później długo i dla chłopaka było jasne, że wciąż wspomina ten wstrząs. On sam, jakkolwiek pogodził się z Juliszka, to jednak jeszcze długo potem czul do niej żal i właściwie nigdy już nie powróciła ich dawna beztroska i przyjazna zażyłość. Wprawdzie za głupotę trudno się na kogokolwiek gniewać, ale pamięć, i to ta niedobra, jątrząca, zostaje. Później przyszły inne kłopoty. Florian nie dostał się na wymarzoną medycynę. Zamiast uprzeć się i startować w drugim podejściu, załamał się. Ktoś życzliwy doniósł, że decyzja Gerdy zaważyła na tej sprawie. Minęły przecież trzy miesiące, później dalsze trzy, a potem stało się już jasne, że Gerda nie zamierza wracać. Pisywała do dzieci błagalne listy, Florian rzucał je w ogień, nie czytając. Juliszka się nie zwierzała, ale wiadomo było, że koresponduje z matką. Stale przychodziły paki, matka prosiła,, namawiała,, kusiła, aby dzieci zdecydowały się na przyjazd. Obiecywała złote góry. Również i studia medyczne dla Fiorka. Florian jednak unikał tego tematu w rozmowach z ciotecznym bratem, więc i Miron milczał. Dzieci zdawałysię wyczekiwać na jakąś decyzję ojca, słowo zachęty czy nagany. On %. kolei pozostawił to ich wyborowi, woli, sumieniu. Kiedy " otrzymywał list od Gerdy, bo i do niego pisywała,, zamykał 168 się w pokoju na długie godziny, a potem pii dzień, dwa, do utraty przytomności. Nie wiadomo, czy odpisywał. Gdyby żył mój ojciec, westchnął Miron, znalazłby może potrzebne słowo czy radę dia tego nieszczęśnika. Na początku znajdował przynajmniej zapomnienie w pracy. Codzienna rutyna, do której nawykł, fakt, że czekali na niego ludzie cierpiący, oczekujący pomocy, to mogłoby ocalić doktora. Ale te plotki: Całe miasto się trzęsło. Taka sensacja! Żona go rzuciła! Bił ją? Może i nie bił, moja pani, ale mężczyzna w tym wieku, pani rozumie, poszukała sobie zastępcy. A ja mówię, że ona zgarnie majątek i wróci... Część tych plotek musiała do niego docierać, wiedział, że stał się obiektem zainteresowania. W miasteczku nie brakowało kobiet, które z braku głębszego życia wewnętrznego zajmowały się obserwacją i obmawianiem bliźnich. Pucowały mieszkanie i biegły do kolejek. To był ich salon, świątynia T giełda. Tutaj zasięgały wiadomości, rozpracowywały znajomych, powtarzały najwierutniejsze bzdury, których nową wersję natychmiast ubarwiały na swój sposób kolejne słuchaczki. Fama rosła. Już wiedziano, że doktor się stoczył. Deliryk. Ręce mu się trzęsą. Czy on wie, co zapisuje? Strach się u niego leczyć, ale znów ciekawe na własne oczy zobaczyć, do czego to doszło... Wracały do mieszkań, kładły na parapet poduszkę, na poduszce opierały łokcie i biust i obserwowały życie za oknem. Zbierały nowe materiały dowodowe. Zatacza się. Ludzi nie poznaje. Psychicznie chory. Wykończyły go skutecznie, chociaż w poczuciu bezbrzeżnej niewinności chciały przecież najlepiej, tak współczuły całej rodzinie, chociaż ten chłopak na pewno się zmarnuje, a dziewczyna wygląda na puszczalską, jeżeli tam nawet do niczego nie doszło, to niezadługo czegoś się dowiemy, nic ma dymu bez ognia, z oczu jej patrzy, że to ladaco