Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W tej samej chwili Dawid wyczuł za sobą czyjąś obecność. Ten szósty zmysł wykształcił się w nim podczas kilku minionych lat i jak do tej pory nigdy go nie zawiódł. Odwrócił się. W jego kierunku zmierzał drugi agent, ten, który kilka minut temu poszedł do jego mieszkania. Dorównywał mu wzrostem i był przynajmniej równie umięśniony. Dawid puścił swoją ofiarę, żeby jednym susem przedostać się pod przeciwną ścianę, ale nie mógł. Gestapowiec ostatkiem sił uczepił się jego ramion, uniemożliwiając mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Dawid rąbnął go z całej siły łokciem, wbijając go niemal w drewnianą ścianę, i jednocześnie kopnął na oślep w kierunku zbliżającego się przeciwnika. Wiedział jednak doskonale, że jest już za późno. Zobaczył przed twarzą potężną dłoń z rozczapierzonymi szeroko palcami. Miał wrażenie, że ogląda jakiś makabryczny film wyświetlany w zwolnionym tempie. Poczuł jej dotyk na twarzy i uświadomił sobie, że ktoś z wielką siłą pchnął jego głowę w kierunku ściany. Potwornemu bólowi towarzyszyło wrażenie, że nurkuje w jakąś głębię bez dna. Potrząsnął głową i nagle poczuł jakiś straszliwy smród. Leżał pod ścianą, skulony w pozycji embrionalnej. Był cały mokry, szczególnie na twarzy, piersiach i w okolicach krocza. Śmierdział bardzo tanią i bardzo mocną whisky. Koszula wisiała na nim w strzępach, zniknął jeden but wraz ze skarpetką, pasek miał rozpięty, a także rozporek. Jednym słowem, typowy okaz całkowitego degenerata. Usiadł i uporządkował, na ile mógł, swój wygląd, po czym spojrzał na zegarek. A raczej na miejsce, gdzie powinien być; zegarek zniknął, portfel też, podobnie jak' pieniądze i cała zawartość jego kieszeni. Podniósł się na nogi. Słońce zaszło jakiś czas temu i Avenida Parana nie była już tak zatłoczona, jak po południu. Zastanawiał się, jak długo leżał bez przytomności. Przypuszczał, że co najwyżej godzinę. Ciekawe, czy Jean jeszcze czeka, pomyślał. Pomogła mu zdjąć ubranie, przyłożyła do głowy woreczek z lodem i kazała wziąć długi, gorący prysznic. Kiedy wrócił z łazienki, przyrządziła mu drinka, a następnie usiadła przy nim na kanapie. - Henderson na pewno będzie chciał, żebyś przeprowadził się do ambasady. - Nie mogę. - Nie możesz też codziennie obrywać w ten sposób. Tylko mi nie wmawiaj, że to złodzieje. Sam nie chciałeś uwierzyć, kiedy Bobby i Henderson mówili to samo o tych na dachu! - To było zupełnie co innego. Rany boskie, Jean, przecież ukradł mi wszystko, co miałem! - Dawid robił, co mógł, żeby mu uwierzyła. Musi mu uwierzyć, a niewykluczone, że od tej pory nie będzie mógł się z nią spotykać. Na razie wolał o tym nie myśleć. - Złodzieje nie wylewają na swoją ofiarę butelki whisky! - Owszem, robią to, jeśli chcą zyskać na czasie. To stary sposób. Zanim delikwent przekona policję, że jest porządnym obywatelem, oni są już poza miastem. - Nie wierzę ci. Nie wierzę nawet w to, że chcesz, żebym uwierzyła. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Chcę, bo to prawda. Przecież nie wyrzuciłbym portfela, pieniędzy i zegarka tylko po to, żeby później opowiadać ci niestworzone historie. Daj spokój, Jean! Diabelnie chce mi się pić, a poza tym wciąż boli mnie głowa. Wzruszyła ramionami widząc, że dyskusja nie ma żadnego sensu. - Obawiam się, że właśnie skończyła ci się whisky. Wyjdę i kupię ci butelkę. Na rogu Talcahuano jest sklep z alkoholem, to niedaleko... - Nie - przerwał jej, przypominając sobie mężczyznę o wielkich dłoniach. - Ja pójdę. Tylko pożycz mi trochę forsy. - Pójdziemy razem - odparła. - Proszę cię, zaczekaj tutaj. Spodziewam się telefonu i zależy mi na tym, żeby ktoś był. - Kto ma dzwonić? - Facet nazwiskiem Kendall. Znalazłszy się na ulicy zapytał pierwszego napotkanego człowieka, gdzie może być najbliższy automat. Okazało się, że dopiero w sklepie papierniczym na Rodriguez Peńa, kilka przecznic dalej. Pobiegł tam ile sił. Boy odszukał Kendalla w jadalni. Doradca żuł coś jeszcze, kiedy podszedł do telefonu. Dawid wyobraził sobie jego zwierzęcy oddech i nieświadomie nagryzmolone, obsceniczne rysunki, ale opanował się; Walter Kendall był po prostu chory. - Lyons przylatuje za trzy dni - powiedział Kendall. - Ze swoimi niańkami. Wynająłem mu lokum w San Telmo, porządna dzielnica, spokojna uliczka. Podałem Swansonowi adres, a on przekaże go jego pielęgniarzom. Urządzą go tam, a potem skontaktują się z panem. - Wydawało mi się, że to ja mam się tym zająć. - Doszedłem do wniosku, że pan zbytnio wszystko komplikuje - odparł Kendall. - Wątpię, żeby miał pan czego żałować. Odezwą się albo ja to zrobię. Jeszcze jakiś czas tu pobędę. - Cieszę się... Gestapo też. - Co? - Przecież mówię, Gestapo. Przeliczył się pan, Kendall. Ktoś jednak próbuje panu przeszkodzić. Jeśli mam być szczery, wcale mnie to nie dziwi. - Chyba upadł pan na ten swój pieprzony łeb! - Bynajmniej. - Co się właściwie stało? Dawid opowiedział mu i odniósł wrażenie, że po raz pierwszy od chwili zetknięcia z Kendallem wyczuł u niego strach. - W siatce Rhinemanna musiało nastąpić pęknięcie, co wcale nie znaczy, że plany nie dotrą tutaj. Oznacza to tylko tyle, że będziemy mieli pewne kłopoty, oczywiście jeżeli ten Rhinemann jest rzeczywiście tak dobry, jak pan twierdzi. Na mój gust - Berlin stwierdził, że plany zostały skradzione. Przeczesują obecnie tam i z powrotem wszystkie szlaki, zwłaszcza te, którymi Rhinemann chce je wywieźć z Europy. Wydaje mi się, że Najwyższe Dowództwo zwietrzyło sprawę, ale nie chcą nadawać jej rozgłosu, tylko załatwić wszystko po cichu, najdyskretniej, jak tylko będzie można. Może pan być jednak pewien, że w Peenemunde spadnie niejedna głowa. - To nieprawdopodobne... - Głos Kendalla był tak cichy, że ledwie słyszalny. Po chwili wybąkał coś, czego Dawid nie zrozumiał. - Co pan mówi? - Ten adres w San Telmo, dla Lyonsa. Trzy pokoje, wejście od tyłu. - Kendall właściwie szeptał, starając się robić to jak najszybciej. Spanikował, pomyślał Dawid. - Prawie cię nie słyszę, Kendall. Uspokój się! Nie sądzisz, że nadeszła już pora, żeby przedstawić mnie Rhinemannowi? - Ten adres w San Telmo, Terazza Verde numer piętnaście... Bardzo spokojna uliczka... - Jak mogę skontaktować się z Rhinemannem? - Co? - Jak skontaktować się z Rhinemannem? - Nie wiem... - Do cholery, Kendall! Przecież gadałeś z nim przez pięć godzin! - Odezwę się... Dawid osłupiał, słysząc stuk odkładanej słuchawki. Kendall rozłączył się! Zastanawiał się, czy nie zadzwonić ponownie, ale doszedł do wniosku, że w tej chwili mogłoby to tylko pogorszyć sytuację