Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Tym razem naprawdę. - Co się stało, Ciociu Józefino? - spytała znudzonym głosem Wioletka. Żaglówka dopływała właśnie do środka jeziora. Woda wciąż była względnie spokojna, a latarnia morska dawała o sobie znać punkcikiem bladofioletowego światła. - Zaraz wpłyniemy w strefę Pijawek Łzawych - oznajmiła Ciotka Józefina. - I na pewno bezpiecznie ją miniemy - dokończył Klaus, sprawdzając przez lunetę, czy przypadkiem nie widać jeszcze Doku Damoklesa. - Sama nam ciocia mówiła, że te pijawki są nieszkodliwe, gdyż żywią się wyłącznie drobnymi rybkami. - O ile nie wyczują kogoś, kto niedawno coś jadł - zaznaczyła Ciotka Józefina. - My nie jedliśmy nic od wielu godzin - uspokoiła ją Wioletka. - Ostatnim naszym posiłkiem były miętówki w Smutnym Klaunie. To było po południu, a teraz mamy środek nocy. Ciotka Józefina wyjrzała przez burtę i cofnęła się do środka łodzi. - Ale ja zjadłam banana! - szepnęła. - Tuż przed waszym przybyciem. - Och, nie! - jęknęła Wioletka. Słoneczko przestało kręcić rumplem i z niepokojem spojrzało w wodę. - Na pewno nie ma się czym martwić - powiedział Klaus. - Pijawki to małe stworzonka. Gdybyśmy przeprawiali się wpław, być może mielibyśmy się czego obawiać, ale nie sądzę, aby zaatakowały żaglówkę. A poza tym, huragan Herman mógł je wypłoszyć z tej strefy. Założę się, że nie zobaczymy ani jednej Pijawki Łzawej. Klaus chciał zakończyć na tym swoją wypowiedź, ale natychmiast musiał dodać jeszcze pół zdania. Te pół zdania brzmiało: „O wilku mowa...”. Wyrażenia „o wilku mowa” używamy, gdy zdarza się coś, o czym właśnie przed chwilą mówiliśmy. Wyobraź sobie, na przykład, że jesteś na pikniku i mówisz: „Mam nadzieję, że nie spadnie śnieg” - a w chwilę potem rozpętuje się zamieć. Zanim pozbierasz koc i jaja na twardo, aby odjechać na obiad do dobrej restauracji, mógłbyś wtedy powiedzieć: „o wilku mowa”. Jeśli chodzi o sieroty Baudelaire, to na pewno domyślacie się, co skłoniło Klausa do użycia wyrażenia „o wilku mowa”. - O wilku mowa - powiedział Klaus, patrząc w toń jeziora. Z pełnej wirów czerni wyłaniały się cienkie kształty, ledwo widoczne w blasku księżyca. Były niewiele większe od palca, więc w pierwszej chwili wyglądało to tak, jakby ktoś pływał w jeziorze, bębniąc palcami po powierzchni wody. Jednak większość ludzi ma tylko dziesięć palców, a żaglówkę w ciągu paru chwil otoczyły setki wijących się, żarłocznych stworzonek. Woda zmącona przez Pijawki Łzawe wydawała cichy, szemrzący odgłos - jakby wokół sierot Baudelaire zebrał się tłum ludzi szepczących straszliwe sekrety. Dzieci w milczeniu obserwowały, jak ławica Pijawek Łzawych oblega żaglówkę, a każda pijawka stuka leciutko w burtę, po czym wydyma gniewnie otworek gębowy, rozczarowana, że nie udało jej się nadgryźć łodzi. Pijawki są ślepe, ale nie głupie. Pijawki Łzawe natychmiast zorientowały się, że to, co próbują jeść, nie jest bananem. - No i widzicie? - odezwał się nerwowo Klaus, podczas gdy pyszczki pijawek nie przestawały stukać o burtę. - Jesteśmy całkowicie bezpieczni. - Właśnie - przytaknęła mu Wioletka. Wcale nie była pewna, czy są całkowicie bezpieczni, ale z uwagi na Ciotkę Józefinę lepiej było utrzymywać, że tak właśnie jest. - Jesteśmy całkowicie bezpieczni. Stukot nie ustawał, a nawet zaczął się nasilać. Frustracja to ciekawy stan emocjonalny, gdyż ujawnia często najgorsze cechy osoby sfrustrowanej. Sfrustrowane niemowlę pluje jedzeniem i rozmazuje je po stole. Sfrustrowani obywatele ścinają głowy królom i królowym, po czym zaprowadzają demokrację. A sfrustrowane ćmy tłuką się o żarówki, zostawiając na nich pył ze skrzydeł. Jednak w przeciwieństwie do niemowląt, obywateli i ciem pijawki są w ogóle raczej nieprzyjemne. Dlatego widząc, że Pijawki Łzawe ulegają frustracji, wszyscy obecni na pokładzie żaglówki z niecierpliwością czekali, co to będzie, gdy frustracja wydobędzie z pijawek najgorsze cechy charakteru. Przez pewien czas stworzonka uporczywie próbowały nadgryźć burtę, ale nic nie wskórały małymi ząbkami: powodowały tylko niemiły stukot. I nagle, jak na komendę, wszystkie pijawki przestały stukać i wijąc się odpłynęły od żaglówki. Baudelaire’owie odprowadzili je wzrokiem. - Zniechęciły się - stwierdził z nadzieją Klaus. Ale pijawki wcale się nie zniechęciły. Odpłynęły tylko na dość znaczną odległość, a tam ich małe ciałka wykonały gwałtowny w tył zwrot i ruszyły z impetem na żaglówkę. Z głośnym TRACH! zaatakowały niemal równocześnie, aż łódka zachybotała się niepokojąco, grożąc wyrzuceniem Ciotki Józefiny i Baudelaire’ów na pewną zgubę. Czwórka pasażerów rozbujanej żaglówki omal nie wyleciała za burtę, skąd pijawki właśnie znów się wycofywały, aby przypuścić następny atak. - Jadek! - pisnęło Słoneczko, wskazując paluszkiem burtę łodzi. Jadek nie jest, oczywiście, poprawnym słowem, ale nawet Ciotka Józefina zrozumiała, że najmłodsze z Baudelaire’ów oznajmia: „Spójrzcie na tę szczelinę w burcie, którą zrobiły pijawki!”. Szczelina była niewielka - długości mniej więcej ołówka, a szerokości ludzkiego włosa - i wygięta w dół, jakby żaglówka gniewała się na dzieci. Ten gniewny grymas mógł się jednak powiększyć, gdyby pijawki dalej atakowały tę samą burtę. - Musimy nabrać prędkości - powiedział Klaus - bo jeszcze trochę, a łódź rozpadnie się w drzazgi. - Przecież żeglowanie zależy od wiatru - przypomniała mu Wioletka. - Nie możemy sprawić, żeby wiał szybciej. - Ja się boję! - krzyknęła Ciotka Józefina