Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie było wątpliwości. Kilkadziesiąt metrów przed stodołą, tuż za wiatą, polonez się zatrzymał - o tym świadczyła mocniej wygnieciona przez opony trawa. Samochód stał tutaj dłużej - chłopcy zatrzymali się za wiatą i wyszli z samochodu. Potem, o dziwo, grzecznie wsiedli do samochodu i ruszyli prosto na stodołę. Wjechali posłusznie przez jej wrota do wnętrza. Dziwne. Domyśliliśmy się, że Chrzan zauważył ich, napadł na nich, obezwładnił i ukrył poloneza wraz z chłopcami w stodole. Poczułem na plecach zimny pot strachu. Kto wie, co tutaj się wydarzyło i co Chrzan zrobił młodym ludziom? I czyż tak postępuje człowiek uczciwy? Zbliżyliśmy się do stodoły i oparliśmy rowery o starą, szarą cegłę. Zamknięte na solidną kłódkę wrota strzegły dostępu do środka. - Indiana! - krzyknąłem. - Bażant! Jesteście tam? - To my! Osa i Paweł! Zdawało nam się, że wewnątrz coś zadudniło - metaliczny dźwięk, który na nasze nawoływania nasilał się za każdym razem. Tak, tam byli chłopcy! - Pewnie ich związano - rzekła wystraszona Osa. - Tak, jak nas w oborze Sobótki. Ku zdziwieniu dziewczyny poprosiłem ją o spinkę do włosów i zabrałem się do otwarcia kłódki z wprawą wytrawnego włamywacza - tę kontrowersyjną umiejętność nabyłem wiele lat temu w okolicznościach całkowicie szlachetnych, a mianowicie w wojsku. Czasami, gdy wymagała tego sytuacja - a teraz, wierzyłem, że nadeszła ku temu odpowiednia pora - korzystałem z nauki, jakiej udzielił mi pewien cwany żołnierz, który później został komandosem. Swego czasu posiadałem małe urządzenie, które mi podarował, wytrych pasujący do każdego prostego zamka, ale ów “klucz” zgubiłem po latach pracy w terenie. Na tyle jednak znałem mechanizm działania prostych zamków, że za pomocą spinki umiałem otworzyć każdą kłódkę. - Z czego się śmiejesz? - zapytała, obserwując uważnie moje zabiegi. - W Nowych Gutach uratowało nas wieczne pióro. Tutaj może uratować chłopców twoja spinka. Otwarte! Trzasnęła otwierana kłódka, odskoczył skobel i zdumiona Osa popatrzyła na mnie z zaskoczeniem graniczącym z podziwem. - Myślałam, że jesteś detektywem - szepnęła i otwarła wrota. W mrocznym i dusznym wnętrzu stodoły zastaliśmy stojącego poloneza, w którego wnętrzu znajdowali się chłopcy. Unieruchomiono ich, związano i rzucono niedbale na siedzenia. Indiana i Bażant mieli usta zakneblowane kawałkami worka i sznurka, spoceni tkwili wewnątrz auta w niewygodnych pozycjach. Nasze pojawienie się odebrali z wielką ulgą. - A ja was szukam nad Śniardwami - westchnąłem i zaraz sposępniałem. - Co tu się wydarzyło? Opowiedzieli. Dali się zaskoczyć Chrzanowi, który widocznie już we wsi nabrał podejrzeń, że jest obserwowany. Zwabił ich tutaj i napadł w stodole, chłopcy zostawiwszy bowiem poloneza za wiatą, podeszli bliżej stodoły zainteresowani tym, że Chrzan długo z niej nie wychodził. Zaskoczył ich tutaj i unieszkodliwił. Bażantowi nabił solidnego guza, Indiana przewrócił się na klepisku i dzięki temu uniknął bólu. Chrzan związał ich, zakneblował i potem poszedł po samochód. - To napaść - gderał Bażant. - Napaść na nieletnich... ja mu pokażę. - Drań chciał nas przetrzymać, abyśmy powiedzieli mu, co wiemy - dodał szczęśliwy z uratowania Indiana. - A co my wiemy? - uniósł wyżej brwi Bażant. - No właśnie, nie za wiele. - Co mu powiedzieliście? - spytałem poważnym tonem. - Nic ciekawego... że szukamy skarbu ariańskiego... - Ten Chrzan ciągle nas pytał i pytał. Był tu dwa razy i ciągle zadawał te same pytania. Widać chciał nas zmiękczyć. - Ale my nic nie wiemy, proszę pana. Normalnie, my nic nie wiemy. Nie wiemy, gdzie jest skarb i czym on jest? - Ale Chrzan o tym nie wiedział - weszła w słowo Osa. - On uważa, że skarb istnieje. A jeśli skarb istnieje, to znaczy, że Chrzan nie dobrał się do niego. Musicie jednak, chłopcy, wiedzieć, że zdaniem Pawła nie było żadnego skarbu ariańskiego. - Nie było? - wytrzeszczyli ze zdumienia oczy. - Nie było - kiwnąłem głową. - Był - rzekła z naciskiem Osa. - Nie było! - Zaraz, to my się narażamy dla jakiegoś skarbu, którego nie było? - zajęczał rozczarowany Indiana. - Nie tylko ty - poklepałem go po ramieniu. Opowiedziałem im w skrócie o naszej przygodzie w oborze w Nowych Gutach i o naszej ucieczce. - To drań! - wydął usta w geście pogardy Indiana. - Ten adwokat. - A kim jest ten Niemiec? - Prawdopodobnie to nasz Informator i Przeciętniak. Pogadaliśmy jeszcze trochę o całej sprawie, zapominając o grożącym nam niebezpieczeństwie, gdy usłyszeliśmy groźny warkot dochodzący od strony drogi. Traktor. Tak warczały ciągniki rolnicze. Ten hałasował przynajmniej za dwa, jakby jego kierowca jechał z zawrotną, jak na tego rodzaju pojazd prędkością. Wyskoczyliśmy ze stodoły i ujrzeliśmy jadący w naszym kierunku traktor kierowany przez Chrzana. Pojazd znajdował się na dróżce polnej kilkadziesiąt metrów przed stodołą i wzbijał za sobą tumany kurzu, warcząc jak zły pies. Domyśliłem się już, że rolnik rozpoznał mnie we wsi i postanowił rozprawić się ze mną ostatecznie. Nie mieliśmy za wiele czasu na ucieczkę. - Otwierajcie wrota! - krzyknąłem do chłopców. - I do samochodu! My z Osą odciągniemy traktor od stodoły. W tym czasie odjedziecie stąd. Spotkamy się u mnie w domu nad jeziorem! Szybko! - Panie Pawle! - wystraszył się Indiana. - Ale Chrzan zabrał nam kluczyki! Bażant pociągnął go ku sobie i kazał otwierać wrota. - Cicho! Otwieraj! Jak tylko zobaczyłem Bażanta mocującego się z kablami w samochodzie, nabrałem pewności, że ten chłopak umiał zapalać samochody bez użycia kluczyków