Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
O młodym Dieterze, który twierdził, że w okolicy nie ma takich ruin i że Tancred z pewnością ujrzał Stare Askinge i czarownicę Salinę. Opowiedział o wizycie w Nowym Askinge, gdzie Holzenstern potwierdził, że ze starego zamku nic nie pozostało, i o tym, jak opisał Salinę pewien historyk... Z ust Tancreda wylewał się potok słów. Molly przez cały czas przyglądała mu się oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia. Chwilami starała się wtrącić jakieś słówko, ale okazywało się to zupełnie niemożliwe. Alexander był rozgniewany. - W jaki sposób zabrałeś się do wyjaśnienia tej sprawy, chłopcze? Przede wszystkim powinieneś odnaleźć tego historyka. - Wybaczcie - powiedziała Molly drżącym głosem - ale tu w okolicy nie ma żadnego historyka, mogę przysiąc. Są tylko zwykli chłopi. I pastor, ale on w ogóle nie zajmuje się takimi sprawami. - Jak to? - wykrzyknął Tancred. - Holzenstern powiedział przecież... - To interesujące - stwierdził Alexander, siadając wygodniej. Na policzkach Molly wystąpiły ciemnoczerwone plamy. - Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś, Tancredzie? Chłopiec spuścił wzrok. - Uważałem, że to niemądre, trochę się wstydziłem. - Gdyby tylko mnie zapytał, powiedziałabym mu, że ruiny Starego Askinge istnieją naprawdę! - Co? - Tancredowi aż zaparło dech. - Oczywiście. W prastarym lesie tuż za Nowym Askinge. Byłam tam kilka razy, ale zawsze czułam się bardzo nieswojo. Rozumiem, że Tancred mógł się przestraszyć. A w dodatku w świetle księżyca... - Dlaczego mnie okłamali? Alexander odpowiedział łagodnie: - Miałeś tu zostać tylko przez kilka dni. Ursula wyjechała, służba jest nowa. Łatwo cię było zwieść, nie miałeś, kogo zapytać. - Ale dlaczego? A czarownica, którą spotkałem? - Tego nie rozumiem - powiedziała Molly zaskoczona. Kiedy tak siedziała po uszy otulona w koc, wydawała się Tancredowi ogromnie pociągająca. Owładnęła nim gwałtowna ochota, by podejść i uściskać ją, powiedzieć, że nie musi się niczego bać, dopóki on jest w pobliżu. Czuł jednak, że do tej pory zachowywał się niezdarnie, żeby nie powiedzieć śmiesznie. Pozostał, więc na swoim miejscu. Alexander raptownie wstał. - Jak bardzo jesteście chore, dzieci? Czy można was zabrać do lasu? Co o tym sądzisz, Cecylio? Żona odpowiedziała z wahaniem: - Najgorsze już chyba za nimi. Jeżeli ubiorą się ciepło... - Oczywiście, że mam dość sił - stwierdził Tancred, podrywając się tak gwałtownie, że koce opadły na podłogę, a on ukazał się w samej tylko bieliźnie. Ponieważ podniósł się zbyt raptownie, pociemniało mu w oczach i Alexander musiał znów posadzić go na sofie. Tancred nie śmiał spojrzeć na Molly. Wszystko szło tutaj na opak. Na dworze znany był jako elegancki i bystry kawaler, tu okazywał się tylko niezdarą. I to właśnie teraz, kiedy tak bardzo chciał zrobić dobre wrażenie i pokazać się z jak najlepszej strony! A może nic mu nie wychodziło właśnie, dlatego, że tak ogromnie się starał? Alexander zadzwonił, a kiedy wszedł służący, wydał mu następujące polecenia: - Wyślijcie natychmiast kogoś do wójta z prośbą, by przybył tu jak najszybciej. I przygotuj konie dla nas wszystkich! - Oczywiście, wasza wysokość. Oczy Molly pociemniały ze smutku. Doskonale zdawała sobie sprawę, że do zwykłego szlachcica czy barona zwracano się "jaśnie panie". Ktoś, kogo tytułowano "wasza wysokość", musiał stać dużo wyżej. Tancred uśmiechnął się do niej z dumą, nieco przekornie. Zrozumiał, że tego się nie spodziewała. - Jaki jest tutejszy wójt? - zapytał dziewczynę Alexander. Zamyśliła się. - Sądzę, że nie jest najgorszy. Ale nie jest... Nigdy go nie widziałam, ale... Choć nie dokończyła zdania, i tak zrozumieli, co miała na myśli. Nieszczególnie przyjemny? Wkrótce przybył wójt i w krótkich słowach wprowadzono go w całą sprawę. Młodzi byli już przebrani i wszyscy dosiedli koni. - Molly, ty wskażesz drogę do Starego Askinge - rozkazał Alexander. Zapytał wójta, czy coś mu wiadomo o ruinach. - Nigdy tam nie byłem - orzekł wójt. - Znajdują się na prywatnym terenie, niedaleko nowego dworu. Ale słyszałem o nich. Miał groźny wyraz twarzy, co było charakterystyczne dla większości przedstawicieli królewskiej władzy, pragnących w ten sposób wzbudzić respekt. Ale potwierdziły się słowa Molly, spotkali już gorszych wójtów. Molly wahała się. - Najprostsza droga wiedzie przez Nawe Askinge. Ale sądzę, że... - Tego powinniśmy uniknąć - stwierdziła szybko Cecylia. - Czy możesz spróbować pokazać nam mniej więcej tę drogę, którą szedł Tancred? - Tak, chciałbym ujrzeć księżycową ścieżkę w dziennym świetle. Może w ten sposób przynajmniej częściowa wymażę z pamięci ten koszmar. - Las i w dzień sprawia wrażenie zaczarowanego - powiedziała Molly, zachrypnięta. Nie była jeszcze całkiem zdrowa. - Spróbuję, chociaż on chyba trochę błądził. - Trochę? - oburzył się Tancred. - Biegałem w kółko jak przestraszony zając w nieskończenie głębokim lesie. Jeśli ma być traktowany jak niezdara, to równie dobrze sam może się w takim świetle przedstawić. Molly i tak na pewno straciła już do niego szacunek. Odnalazła ścieżkę; pojechali nią. Tamtej nocy Tancred nie widział żadnej ścieżki, ale być może w tym miejscu w ogóle nie był. Posuwali się w milczeniu. Tancred, otrzymawszy dodatkowe wyjaśnienia, ponownie analizował minione wydarzenia. Nie zdołał jednak zebrać myśli, był chyba nadal zbyt słaby. Uporczywie powracało jedno pytanie: dlaczego Holzenstern i Dieter kłamali, mówiąc o Starym Askinge? Alexander i wójt zgodzili się, że tę właśnie zagadkę trzeba rozwiązać przede wszystkim. Potem będą mogli myśleć o Jessice Cross. Chwilami Molly miała wątpliwości, czy wybrali dobrą drogę. Nie była to wcale dziwne; Tancred nie mógł pojąć, jak w ogóle zachowywała orientację w tym bezkresnym lesie. Nagle wykrzyknął: - Tu zaczynają się stare drzewa! Spójrzcie na porosty, są takie, jak mówiłem! - Masz rację - odpowiedziała Molly. - Jesteśmy już niedaleko. Chwilę później Cecylia stwierdziła: - To musi być twoja zaczarowana ścieżka, Tancredzie. Przystanęli. - Ależ tak, to ona! - Pojmuję, jak się musiałeś czuć. - Alexander aż się wzdrygnął. Pozostali pokiwali głowami. Ścieżki nie oświetlał teraz blask księżyca, a i tak przejmowała strachem. Stare, pochylone drzewa rosły gęsto obok siebie, porosty zwieszały się nad ich głowami