Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Znajdowali się teraz na jednej z mniejszych szprych. Głos Marii rozbrzmiewał echem w metalowej rurze transportera. - Mam nadzieję, że Maxim daje sobie radę. Gliny nie mogą go złapać. We wnętrzu tuby obłaziła farba namalowanych numerów. Kilkakrotnie rozległ się trzask metalu pod wpływem cieplnych naprężeń. Kit stał na malej platformie tuż za Marią i obejmował ją od tyłu. - Na pewno. Ma jedzenie i wodę. - Mogą wydać wyrok na statek i rozerwać go na kawałki. - Musimy tylko poprosić odpowiednią osobę. Minęli piąty poziom, potem czwarty. „Uciekinier" znajdo- wał się na trzecim poziomie. Zeszli z chodnika, podryfowali powoli ku metalowej platformie, wylądowali. Wokół słyszeli odgłosy doków, młotów, syren. Maria spojrzała na „Uciekiniera": wielkie matowe czarne drzwi ładowni przekreślono krzyżem żółtej plastikowej taśmy - to policja zapieczętowała statek. Jaskrawe wstęgi wyglądały tak, jakby pomyłkowo przyniesiono je z czyjegoś przyjęcia urodzinowego. Luk pasażerski też był zapieczętowany. Przed wejściem siedziała na składanym krzesełku patykowata kobie- ta i przerzucała plastikowe odbitki magazynu ilustrowanego. W sercu Marii zapulsował nieoczekiwany smutek. Za tymi zamkami czekał unieruchomiony „Uciekinier"; światła sterow- ni miał zgaszone, systemy życiowe nieczynne, wirówkę wyłą- czoną. Maria wyobraziła sobie, jak Maxim stąpa po pustych ko- rytarzach, a obok niego przechadza się ponury duch Pasca. Bzdura, pomyślała, na pewno wyłączyli również komputer. I zrobiło jej się jeszcze smutniej. Do oczu napłynęły łzy. Kit dotknął jej ramienia. - Dobrze się czujesz? Potrząsnęła głową i odgoniła smutek. - Cholera. - Wskazała na strażniczkę. - Już ją spotkałam. Nie wpuściła mnie wczoraj - skłamała. - Ja ją poproszę. - To nic nie da. - Nachmurzyła się. - Gdybym miała do- stęp do skafandra, mogłabym wejść do środka przez zewnę- trzną śluzę. - Nie zmienili kodów? - W naszym systemie są ekstra wejścia. Z łatwością obejdę wszelkie nowe kody. - Rozumiem. - Nagle zmienił ton. - O, tu jest Marco. Maria odwróciła się i zobaczyła Marca i jednego z młod- szych de Suarezów, opuszczających Bahia i zmierzających w kierunku transportera. Żółte oczy Marca patrzyły na Marię i Kita. Odbił się, wylądował, zatrzymał przed Marią. Za nim podążył drugi de Suarez, naprężając mięśnie ramion. Dziew- czyna wyczuła napięcie w ciele Kita, zauważyła, że jego twarz przypomina maskę. - Bossrajderze - powiedziała Piękna Maria. - Strzelcze. - Bossrajderze, Starszy Bracie - powitał ich Kit. Zwrócił się do Marii. - To Ridge, mój kuzyn. - Jaka miła - odparł Ridge, patrząc na nią. Maria pomyśla- ła, że nie miało to znaczyć „jaka miła przechadzka". - Słyszałem o waszych kłopotach - zaczął Marco, nie ba- wiąc się w uprzejmości. - Przykro, że musicie płacić za błędy swojego ojca. Maria, patrząc na niższego mężczyznę, bawiła się bransoletką. - Każdy to robi - stwierdziła. Wzrok Marca stał się teraz twardszy. - Niektórzy ludzie radzą sobie z tym. Inni uczą się, jak prze- grywać. - Marco zwrócił się do Kita i wycelował w niego ko- ścisty palec. - Widzę cię punktualnie o osiemnastej. - Nie wiedziałem, że mam służbę - odparł Kit. Marco warknął na niego: - Teraz wiesz. To lepsze niż wałęsać się z przegranymi. - Bossrajderze - powiedział Kit. Marco odbił się w kierunku chodnika. Ridge spojrzał znowu na Marię, potem na Kita. - Mam nadzieję, że nie przepłacasz - powiedział. - Człon- kowie tej rodziny powinni być teraz tani. Kit spojrzał na niego. - W ogóle nie płacę - odrzekł. Ridge zaśmiał się i klepnął go po ramieniu, aż Kit się zatoczył. - Dobry chłopiec - kpił Ridge. - Musisz mi potem wszyst- ko opowiedzieć. Odwrócił się do Marii, ponownie się zaśmiał, skoczył ponad jej głową na transporter. Kit stał nieruchomo. Szczęka mu chodziła. - Przepraszam - powiedział do Marii. - Czy on zawsze jest taki? - Wzięła go za rękę. - Mniej więcej. Odkąd bierze hormony. - Nachmurzył się. - Jest ulubieńcem Marca. Przyswoił sobie wszystkie jego nauki. - Kit zamilkł na chwilę. - Nawiasem mówiąc, to ostatnie to też była lekcja. Właściwy sposób postępowania z przegranymi. - Chyba muszę się do tego przyzwyczaić. Kit zaczerpnął tchu. Maria wyczuła, że podjął decyzję. - Pomogę ci - powiedział. -W jaki sposób? - Pomogę ci dostać się na „Uciekiniera". Jeśli chcesz, zabio- rę cię tam na trzeciej zmianie. Piękna Maria odchyliła się i pocałowała go w policzek. - Dziękuję. - Zapomniała, że sama doprowadziła go do tej decyzji. Była zadowolona, że Kit nie robi tego wyłącznie ze wzglę- du na nią, że w jego nieposłuszeństwie są motywy osobiste. Te- raz już jej manipulacja nie wyglądała na wyrachowane wyko- rzystywanie. Para żołnierzy uprawiała miłość; za oknami ich pokoju cały świat umierał w wybuchach czerwonego i żółtego ognia. Ten ekscyt mógłby być erotyczny, poetycki, ale nie był: zro- biono go niefachowo, drętwo. Ubu to nie przeszkadzało - prag- nął odrętwienia. Oglądał ekscyt przez kilka godzin. Do ludzi strzelano, zabi- jano ich nożami, wysadzano przez śluzy. Statki eksplodowały, były bombardowane lub ulegały dekompresji - w tej scenerii odbywał się pośpieszny seks. Co piętnaście minut następowała apokalipsa, całe galaktyki znikały w płomieniach. Miał to wszystko przed oczyma, ale nie robiło to na nim wrażenia