Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Którejś nocy stwierdził, że kto naprawdę kocha, z każdym dniem pięknieje. I to się sprawdza. Sam przyznasz. – Zawsze byłaś piękna. Zakochałem się przecież w tobie od pierwszego wejrzenia. – Wiem, że byłam ładna – uśmiechnęła się. – Lecz dopiero teraz jestem piękna. Wrócę chyba do teatru. Z czwartego roku kiedyś mnie wylali. Paweł Pawłowicz obiecał pomoc, on wszystko może. – Z nami koniec? – A czy to moja wina, że tak się stało? – rzuciła ze złością. –Wszystko przez ciebie. Przez ciebie zabiłam brata. Nie kwękaj. Paweł Pawłowicz nawet cię lubi. Nie jesteś święty. – Maligna. Nie daj się wciągnąć w obłęd. – Paweł Pawłowicz jest równie rzeczywisty jak ty. W dodatku dżentelmen. Jeśli pójdzie tak dalej, urodzę mu syna. Żebyś widział jego minę, kiedy mu o tym powiedziałam Był wniebowzięty. – Tanju, opamiętaj się! Paweł Pawłowicz jest autentycznym diabłem. Jeszcze nie pojęłaś? –Diabeł? Paweł Pawłowicz uprzedził, że możesz bredzić. Tylko poetom diabeł nieustannie depcze po piętach. Za jego towarzystwem tęskni. A Paweł Pawłowicz ma do ciebie zwykły sentyment. Mówił mi o tym. Wiesz dlaczego zaimponowałeś mu? Podobno z Bogiem rozmawiasz. Czy ubyłoby cię, gdyby Paweł Pawłowicz bywał w naszym domu? Pomóż mi. Sam chciałeś, abym skończyła studia. – Tanju, opamiętaj się. On jest wcieleniem zła. – Zło też może być piękne. Spójrz na mnie, czy jestem odrażająca? To jak, zgoda? – Nigdy – zaprzeczyłem. – Nie chcę żadnych konszachtów z Pawłem Pawłowiczem. – Więc nie jęcz i nie wyciągaj rąk. Sprzedajesz mnie. Za to, że zabiłam brata, który czyhał na twoje życie. Taka odpłata. – Kocham cię, Tanju, dlatego... – On mnie kocha – przerwała w pół słowa – a Paweł Pawłowicz sypia ze mną. I on to miłością nazywa. Z miłości to robisz, prawda? Zachowujesz się jak sutener. Stręczyciel, nie poeta. – Chcę cię ratować, zrozum, to nie tak, plączesz wszystko, posłuchaj. – Co ty jeszcze możesz mi powiedzieć. Z ciebie taki poeta, jak z raka ogier. A ja, głupia, wokół niego niczym pszczółka latałam, ręce do krwi zdzierałam. I proszę. Gdy pętla na szyi się zaciska, odmawia pomocy – i roześmiała się drwiąco. Jeszcze jedną odmianę swojego piękna pokazała, aż dreszcz przeszedł po plecach; jeszcze mocniej wciągnęła w siebie. Czy mogłem się odwrócić? Musiałem pomóc, wyrwać biedaczkę z rąk Pawła Pawłowicza. Straszna myśl we mnie zapłonęła, okrutna, najstraszliwsza z myśli. Postanowiłem podnieść rękę na Pawła Pawłowicza, zabić samego diabła, jak Tanja brata. – Dobrze, Tanju – szepnąłem, przejęty już nową rolą. – Niechaj przychodzi. W końcu niewiele w tym zdrożnego, prawda? 25 – Wiedziałam, że się zgodzisz – krzyknęła i z radością objęła mnie za szyję. – Znów będziemy mężem i żoną. Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Może już nie będę musiała sypiać z Pawłem Pawłowiczem – szepnęła po chwili. – Dziękuję ci. Wyjedziemy stąd. Mam powyżej uszu prowincji. Jak ludzie zaczniemy żyć, dość wegetacji. – Paweł Pawłowicz nam pomoże – podpowiedziałem domyślnie, kryjąc sarkazm. – Oczywiście, będzie zobowiązany. To już członek rodziny, mój impresario, a twój literacki agent. On zna się na rzeczy. Po paru dniach przywykniesz, a po miesiącu będziesz go kochał, jak ja. Jak on się ucieszy z twojej decyzji. Może pobiegnę po niego? – A wiesz dokąd? – Tak, na cmentarz – zatarła ręce niecierpliwie – w kostnicy, dokładniej pod kostnicą. Istny pałac. – Ze służbą pewnie? – Bogato tam jak u szejka, ale służby nie widziałam. Zadzwonię. Jednak nie trzeba było telefonować. Paweł Pawłowicz w tym momencie zapukał do drzwi, jakby czekając na przyzwolenie. Wszedł rozanielony, kwitnący i dziarski. – Pozwól, że cię uściskam. Ogromnie się cieszę, że wreszcie zmądrzałeś – ucałował i przekrzywiając głowę przyjrzał się badawczo. – Jestem wręcz zachwycony. Pomyśleć, poeta w mojej rodzime. Tego jeszcze nie było. Stało się, dopiąłem swego. A teraz w świat. Wyjeżdżamy do stolicy – zatarł ręce i spojrzał na Tanję. – Jego książka jest już w druku, a ty masz zaliczony semestr. Cieszycie się? – Daruj sobie – mimo woli rzuciłem przez zaciśnięte zęby. – Nie słuchaj – rzuciła szybko Tanja, chwytając Pawła Pawłowicza za rękę. – Wybacz przekornemu poecie. Musisz do tego przywyknąć. On już inny nie będzie. – Nie razi mnie to – mrugnął filuternie. – Rozumiemy się chyba bez słów. Tymczasem bywajcie, mam jeszcze do załatwienia parę spraw. Nikt was nie będzie niepokoił. Już się tu żaden Rasputin nie pokaże. A to na drobne wydatki – i rzucił na stół plik banknotów. – Ubierz go, niech wygląda na burzyciela, a ty masz zaćmić księżnę Monaco – uśmiechnął się i... znikł. 26 ROZDZIAŁ VIII Najstraszniejsza z moich myśli już się zakorzeniła we mnie na dobre. Rdza gryzła już żelazo. Zniszczyć zło, przegnać ciemne moce z tego świata. Diabeł przecież bmdzi podstawę naszego życia, naszą miłość. Wszędzie wciska swoje lichwiarskie trzy grosze. Szantażuje, grozi i zwodzi. Zwiódł Tanję. Czyli zabić, jak najszybciej, nie wdając się w subtelności, nie zamydlając sobie oczu etyką. Uwolnić Tanję z sideł szatańskich. Wszak nadal jest jego kochanką. Koniecznie postawić kropkę nad i. Rozprawię się z Pawłem Pawłowiczem, zastrzelę jak psa. Już pokątnie kupiłem parabellum. Niezawodny pistolet. Noszę go nieustannie przy sobie. Już nie nękają skrupuły. Nigdy nie przypuszczałem, że można cieszyć się na myśl o morderstwie