Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
No, więc i to byśmy już mieli za sobą. Teraz w dół. Serpentyna ślizga się wśród olbrzymich stoków, stacza się niżej i niżej, toczy przez wioski ghurków, osady tybetańskich uchodźców. Uchodzimy z miejsc, do których nie przyszło nam dotrzeć. Sikkim, Bhutan... Zostały tam, w górze. Prim jest półprzytomny. On dotarł! Był w Darjilingu. Poznał Tenzinga. Przed godziną ściskał mu rękę sam Norkay Bhotia Tenzing! Zdobywca Mount Everestu– człowiek, który wspiął się najbliżej Boga! – Jaki on skromny! Jaki skromny, zwyczajny... – Ależ będzie temat na najbliższe kazania! Pastor ma rozszerzone źrenice i terkocze jak buddyjski modlitewny kołowrotek. – Jaki ten Tenzing skromny! Przyjmował, gościł. I pozwolił się sfotografować. Dwa razy. I to z kim – ze zwykłym sługą bożym! A kiedy Staszek klękając przy robieniu zdjęć ubabrał się psim łajnem, to mu osobiście oczyścił nogawkę, osobiście! A te psy... Prim nigdy nie widział takich psów. Dog tybetański... Potęga! Co za włosy! Na cztery, nie – chyba na pięć cali. Nie każdy może mieć sforę takich psów, nie każdy. A słyszeliście? – orchidee, które hoduje w ogrodzie, co rok wysyła angielskiej królowej. Cały bukiet – królowej... – Jacku – Prim nie może się oprzeć – Jacku, puść to jeszcze raz, no puść... Magnetofon cierpliwie powtarza nagrany wywiad. Cóż, rzeczywiście miły był ten górołaz. Może trochę zanadto „uprzejmy. Jak jego strój – nadto na dzień powszedni purpuratowy. Choć wszystko to z całkiem smacznego landszaftu – ten pełen godności paradny przyodziewek szerpy przechadzającego się po swych ogrodach z żoną w powłóczystych nepalskich szatach, ta gromada psów wyprzedzających pana i panorama Himalajów na ostatnim tle kwietnego ogrodu. A potem ta herbatka na trawie, prezentacja obu dorosłych córek z pierwszego małżeństwa i czwórki maluchów z obecnego stadła. Tak, właśnie z panią Daku. Tu uśmiech. – Na dziewiętnaście tysięcy stóp – Prim powtarza z podziwem i dalej wsłuchuje się w magnetofon – na dziewiętnaście wchodził już ze starszym, dwunastoletnim, a z malcem, tym sześciolatkiem, na siedem tysięcy... – Widzisz – pastor przerywa słuchanie– widzisz, dwanaście lat, potem osiem, sześć... Co drugi rok prorok. To się nazywa rodzina! – Buddyjska. Prim puszcza mimo uszu zgryźliwość. Głos Tenzinga słychać z taśmy wyraźnie. Odpowiedzi są zwięzłe, zdania wypolerowane w setkach wcześniejszych wywiadów. Owszem, podróżował. Szwajcaria, Francja, Związek Radziecki, Stany. Wolno, niby to zastanawiając się, wylicza na palcach. Potężne, piękne chłopisko o gibkich ruchach mimo sześćdziesiątki z okładem na karku. Jakby zbyt wielki na ten salonik, i tak pękający od zdjęć, proporców, dyplomów. Dalej: Niemcy, Austria, Japonia. Nie – ogorzała skośnooka twarz uśmiecha się z uprzejmym zażenowaniem – jesteśmy pierwszymi Polakami, jakich ma przyjemność spotkać. Wellcome. Magnetofon kręci się, droga także. Musieliśmy już nieźle odbić od Darjilingu. Trakt biegnie teraz brzegiem kilkudziesięciometrowego kanionu. Głęboko w dole, raz po raz prześlizgując się w przełomach, sączy się rzeka, Tista. Trudno uwierzyć, że wiosną, kiedy bardziej popuszczą sikkimskie lodowce, runie tędy groźnym żywiołem. Wyleje, porwie wsie, gdzieś tam na południu na równinach Bangladeszu zaleje całe połacie ziemi, 163 Wysoką weźmie zapłatę za żyzny muł, który po wiosennym paroksyzmie pozostawi polom. Samochód skacze na roztłuczonej drodze. To Tista tak załatwiła szosę. I wąziutka, potulna, od przełomu do przełomu kręci się teraz w głębi kanionu. Magnetofon się kręci. Prim wyjął notes i spisuje cytaty do przyszłych kazań: Syn prostego hodowcy yaków; jako piętnastolatek zwiał z Nepalu do Darjilingu, by uprawiać tu wspinaczkę. Do dwudziestu tysięcy stóp to nie wspinaczka – to dalszy spacer, na jakie wybiera się razem z córkami. Całe lata prób – zdobycie Mount Everestu dopiero podczas siódmej próby podejścia. – Słyszysz? To się nazywa hart, co? – Prim podnosi palec – teraz słuchaj uważnie. Słyszę swój głos: – Co w pańskim życiu zmienił dzień 29 maja 1953 roku? – Byłem i jestem tym samym Tenzingiem. Cieszę się najbardziej z tego, że dzięki mojemu sukcesowi powstał w Darjilingu Instytut Górski. To Nehru powiedział mi: przygotuj tysiąc nowych Tenzingów. Staram się. Kursy trwają po sześć tygodni. A kandydatów jest tylu, że przyjmujemy zgłoszenia z dwu–, trzyletnim wyprzedzeniem