Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Doskonale, stary- mruknął, sprawdzając stan liny. Trzymała się mocno. Ściskając ją w dłoni, odchylił głowę i krzyknął: - Wonk! Wonk! Wołanie Quinkina-myśliwego rozległo się echem pośród ciemnych wzgórz. Alfie owinął się liną i zbiegł na dół po pionowej ścianie. Stanąwszy na ziemi, przykucnął na chwilę i zbadał trop zwierzyny. Tak jak się spodziewał, uciekający poruszali się wolno; najprawdopodobniej byli ranni. Aborygen z doświadczeniem w SAS, najlepszy tropiciel w całej jednostce, dobrze wiedział, jak wykorzystać ten fakt. - Wonk! Wonk! Anurra wyruszył na łowy. 4 3.22 Kativa i Charley przedzierali się przez gęste zarośla. W mroku stracili z oczu wąską ścieżkę i teraz orientowali się tylko według położenia wysokiego wzgórza i jaskini Anurry. Kolczaste krzewy darły ich ubrania i skórę, zatrzymując łatwe do zauważenia strzępy tkanin. Charley pomyślał, że dobrze byłoby zacierać ślady, ale nie było takiej możliwości. Mogli jedynie ewakuować się jak najszybciej, mając nadzieję, że zyskali wystarczającą przewagę na starcie i że przeciwnik jest ciężko ranny. - Wiem, że go trafiłem - mruknął do siebie Charley. -To powinno spowolnić pogoń. - Osiągnął to, czego chciał - powiedziała Kativa, nie kryjąc lęku. - Od początku chciał walczyć z tobą w ciemności. - Mówił ci coś jeszcze? - Tak. Że wszystko to zostało przepowiedziane. Że w jakiś sposób jesteśmy we troje wpisani w to, co się dzieje... - Wonk! Wonk! - dobiegło z daleka. Drwiący głos odezwał się ponownie, jakby bliżej, choć może tak tylko się wydawało w chłodnym i rześkim powietrzu nocy, dobrze niosącym dźwięki. Kativa potknęła się i upadła. Charley podniósł ją i pobiegli razem. Tego właśnie chce, pomyślał. Chce, żebyśmy pędzili na oślep, a wtedy bez trudu zbliży się do nas i wyprzedzi, licząc na to, że w przerażeniu będziemy jedynie oglądać się za siebie i gnać jak spłoszone zwierzęta. Charley wiedział, jak temu zaradzić. Co pewien czas zerkał przez ramię, ale po to, by przeliczać czas i odległość, a dzięki temu lepiej orientować się w terenie. Wreszcie minęli sterczącą z ziemi skałę, która wydała mu się idealna, położoną na skraju otwartej przestrzeni. Zwolnił i zatrzy- 317 mał się, ruchem ręki ucinając pytanie, które chciała zadać Kativa. Rozpoznał to miejsce. Na rozległej, pustej połaci stały nierówne rzędy sięgających mu do piersi kopców termitów. Bryły gliny wyglądały w ciemności jak skulone postacie. - Gdzieś już to widziałam - odezwała się Kativa. - Tak - przytaknął Charley. - Oboje już tu byliśmy. Poprowadził ją za rękę z powrotem do skały, która wznosiła się na skraju polany. Była dwukrotnie wyższa od dorosłego człowieka i zwieńczona nierównymi „blankami", które otaczały zagłębienie po startym erozją wierzchołku. Charley stanął przy niej, zaplótł dłonie i podsadził Kativę, by mogła wspiąć się na górę. Kiedy ulokowała się w zagłębieniu na szczycie, uniósł strzelbę. - Złap za koniec i pociągnij. Z pomocą Kativy wdrapał się na górę i z zadowoleniem stwierdził, że to dobry punkt obserwacyjny: nawet w ciemności mógł objąć wzrokiem sto metrów usianej głazami równiny. Raz jeszcze spojrzał na pole kopców i poczuł chłodną pustkę w żołądku. Tak, zdecydowanie widział już to miejsce. Miał wrażenie, że obraz na moment się zmarszczył, jakby przebiegła po nim fala wzbudzona wiatrem. Usłyszał głos Roberta, starego Aborygena: „Byłeś tu już... a teraz poznasz to miejsce lepiej". - Słyszałaś coś? - spytał Charley. Znieruchomiała, nasłuchując. - Nie. A ty? - Sam nie wiem - mruknął. - Nic już nie wiem. Charley policzył naboje do strzelby. W magazynku pozostały jeszcze cztery, w kieszeni dwa dodatkowe. Wcisnął je do magazynka. Miał do dyspozycji sześć porcji grubego śrutu. Wyjął magazynek z walthera i sprawdził zawartość. Cztery kule; do tego jeszcze osiem w zapasowym. W jaskini pozostał rewolwer policjanta... Pistolet maszynowy Aborygena mógł się przydać w walce na krótki dystans, ale dysponując strzelbą, Charley miał nad nim zdecydowaną przewagę zasięgu. Alfie z pewnością wiedział, jak najlepiej wyko- 318 rzystać swoją broń: musiał podkraść się jak najbliżej. Charley nie zamierzał mu na to pozwolić. Planował trzymać go na dystans, a to dzięki zasadzce, którą obmyślił. Wierzył, że strzelba, broń dalekiego zasięgu, wystarczy, by pokonać przeciwnika. W razie potrzeby mógł zbliżyć się z waltherem i dokończyć dzieła. Czuł, że sprawa rozstrzygnie się właśnie w tym miejscu. W pobliżu sterczało z ziemi jeszcze kilka podobnych skał, lecz miał wrażenie, że ta, choć może nie idealna, dobrze wypełni swoje zadanie. Alfie był doświadczonym żołnierzem, który na pewno potrafił działać w terenie, i z pewnością będzie wypatrywał najlepszych miejsc do zorganizowania zasadzki. Charley postanowił wyprzedzić go o krok, wybierając taki zakątek, który nie sprawiał wrażenia wybornej kryjówki, ale nadawał się do jego celów. - Wonk! Wonk! Anurra był coraz bliżej. 3.23 Alfie był zaskoczony, że wróg nawet nie stara się zacierać śladów