Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Co się z panną stało, nie mogli się dopytać, ale drugiego dnia świtaniem zasłyszeli, że uciekła z jednym szlachcicem, który z Bohunem przybył. - Ot, co jest! ot, co jest! - mówił pan Zaćwilichowski. - Masz, chłopie, czerwony złoty: widzisz, żeć krzywda się nie dzieje. A ty widział tego szlachcica? czy to kto z okolicy? - Widział ja jego, pane, ale to nietutejszy. - A jakże wyglądał? - Gruby, pane, jak piec, z siwą brodą. A proklinaw kak didko. Ślepy na jedno oko. - O dla Boga! - rzecze pan Longinus -taż to chyba pan Zagłoba!... albo kto? a? - Zagłoba? Czekaj wać! Zagłoba. Mogłoby to być! Oni w Czehrynie się z Bohunem powąchali, pili i w kości grali. Może to być. Jego to konterfekt. Tu pan Zaćwilichowski zwrócił się znów do chłopa: - I to ów szlachcic z panną uciekł? - Tak jest. Tak my słyszeli. - A wy znacie Bohuna dobrze? - Oj! oj! pane. On tu przecie miesiącami przesiadywał. - A może ów szlachcic za jego wolą ją uwiózł? - Gdzie tam, pane! On Bohuna związał i żupanikiem okręcił, a pannę, mówili, porwał, że tyle ją oko ludzkie widziało. Ataman tak wył, jak siromacha. Do dnia kazał się między konie uwiązać i do Łubniów pognał, ale nie zgonił. Potem też gnał w inną stronę. - Chwała bądź Bogu! - rzecze Migurski - to ona może być w Łubniach, bo że gonili i ku Czerkasom, to nic nie znaczy; nie znalazłszy jej tam, próbowali tu. Pan Skrzetuski klęczał już i modlił się żarliwie. - No, no! - mruczał stary chorąży - nie spodziewałem się po Zagłobie tego animuszu, by on z tak bitnym mężem, jako jest Bohun, zadrzeć się ośmielił. Prawda, że panu Skrzetuskiemu bardzo był życzliwy za ów trojniak łubniański, któryśmy razem w Czehrynie pili, i nieraz mnie o tym mówił, i zacnym kawalerem go nazywał... No, no! aż mnie się w głowie nie mieści, bo i za Bohunowe pieniądze wypił on przecie niemało. Ale by Bohuna miał związać, a pannę porwać - tak śmiałego postępku od niego nie wyglądałem, gdyżem miał go za warchoła i tchórza. Obrotny on jest, ale kolorysta z niego wielki, a u takich ludzi cała odwaga zwykle w gębie spoczywa. - Niechże on sobie będzie, jaki chce, dość, że kniaziównę z rąk rozbójnickich wydostał - rzecze pan Wołodyjowski. - A że, jak widać, na fortelach mu nie zbywa, więc pewnikiem tak z nią umknie, by od nieprzyjaciół był bezpieczny. - Jego własne gardło w tym - odpowiedział Migurski. Po czym zwrócił się do pana Skrzetuskiego: - Pocieszże się, towarzyszu miły! - Jeszcze ci wszyscy będziem drużbowali! - I popijemy się na weselu. Zaćwilichowski dodał: - Jeśli on uciekał za Dniepr, a o pogromie korsuńskim się dowiedział, to powinien był do Czernihowa się zwrócić, a w takim razie w drodze go dognamy. - Za pomyślny koniec trosków i umartwień naszego przyjaciela!- zawołał Śleszyński. Poczęto wznosić wiwaty dla pana Skrzetuskiego, kniaziówny, ich przyszłych potomków i pana Zagłoby, i tak schodziła noc. Świtaniem zatrąbiono wsiadanego - wojska ruszyły do Łubniów. Pochód odbywał się szybko, gdyż hufce książęce szły bez taborów. Chciał był pan Skrzetuski z tatarską chorągwią naprzód skoczyć, ale zbyt był osłabiony, zresztą książę trzymał go przy swej osobie, bo życzył mieć relację z namiestnikowego posłowania do Siczy. Musiał więc rycerz sprawę zdawać, jako jechał, jak go na Chortycy napadli i do Siczy powlekli, tylko o swych certacjach z Chmielnickim zamilczał, by się nie zdawało, że sobie chwalbę czyni. Najbardziej zalterowała księcia wiadomość o tym, że stary Grodzicki prochów nie miał i że przeto długo się bronić nie obiecywał. - Szkoda to jest niewypowiedziana - mówił - bo siła by ta forteca mogła rebelii przeszkadzać i wstrętów czynić. Mąż też to wielki jest pan Grodzicki, prawdziwe Rzeczypospolitej decus et praesidium. Czemuż on jednak do mnie po prochy nie przysłał? Byłbym mu był z piwnic łubniańskich udzielił. - Sądził widać, że hetman wielki ex officio powinien był o tym pamiętać - rzekł pan Skrzetuski. - A wierzę... - rzekł książę i umilkł. Po chwili jednak mówił dalej: - Wojennik to stary i doświadczony, hetman wielki, ale zbyt on dufał w sobie, i tym się zgubił. Wszakże on całą tę rebelię lekceważył i gdym mu się z pomocą kwapił, wcale nie chciwie mnie wyglądał. Nie chciał się z nikim sławą dzielić, bał się, że mnie wiktorię przypiszą... - Tak i ja mniemam - rzekł poważnie Skrzetuski. - Batogami zamierzał Zaporoże uspokoić, i ot, co się zdarzyło. Bóg pychę skarał. Pychą też to, Bogu samemu nieznośną, ginie ta Rzeczpospolita i podobno nikt tu nie jest bez winy... Książę miał słuszność, gdyż nawet i on sam nie był bez winy