Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Cal i Stevar przecknęli się prawie jednocześnie, czujni, z rękami na głowniach mieczy. - Zbudźcie wszystkich - poleciła kobieta, nie oglądając się na nich. - Niech będą gotowi do wymarszu. Stevar chciał zaprotestować, ale widząc potakujący ruch głowy Calmina, odszedł posłusznie. Albana nie zważała, na jego pomruki. Oderwała kilka nitek ze swojej wilgotnej od potu i rosy koszuli i przez chwilę ugniatała je w dłoniach. Potem rozchyliła zaciśnięte palce i dmuchnęła na strzępki. Pofrunęły lekko przed siebie, choć wiatr nie poruszał nawet najmniejszą gałązką. Cal patrzył na to zafascynowany, ale pełen sceptycyzmu. Kiedy Albana przywołała go skinięciem, wychylił się i spojrzał. Równinę zaścielała gęsta, biała jak mleko mgła. Jeździec nie widział dalej niż na pięć kroków. Tuman zaczynał się tuż za łozami, nie przekraczając ich linii. - Pojadę przodem - powiedziała szeptem kobieta. - Nie wiem, czy mgła sięga do samych ruin. Zresztą moglibyście łatwo zabłądzić. Cal wyciągnął rękę, jakby chciał schwytać w dłonie mleczny opar. - Jest prawdziwa? - Tak - odparła, nie patrząc mu w oczy. - Ale lepiej wyruszyć jak najprędzej. Nie wiem, jak długo... Jastrząb ścisnął jej ramię. - Już są - wyszeptał jej wprost do ucha. - Zaciągnij kaptur i trzymaj się mnie. W lesie słychać było poruszenie, szelest liści, ciche rżenie koni. Zakwilił jakiś zbudzony ze snu ptak. Stevar przedarł się przez łoziny i spojrzał na Albanę. - To co, lecimy? - spytał sarkastycznie. Cal wskazał na zasnutą mgłą równinę. - Ruszamy - powiedział. - Ona i ja przodem, ty pilnujesz środka, Brian i Dough osłaniają tyły. Szybko i cicho, Stevar. Nie wiadomo, jak długo to potrwa. Stevar popatrzył na mgłę i z niedowierzaniem przeniósł wzrok na kobietę. - Tyś to zrobiła? Złowił groźne spojrzenie Cala i zawrócił bez słowa. Po chwili słychać było jego ciche rozkazy. Albana zasznurowała kaptur, przedarła się przez krzaki i podeszła do podprowadzonych koni. Sprawdziła popręgi, założyła na plecy łuk i kołczan pełen strzał, spojrzała na męża i skinęła głową. Cal wskoczył na swojego wierzchowca i podniósł rękę. Ruszyli, wstępując w biały tuman. Mgła głuszyła dźwięki, zapierała oddech, oblepiała ich niczym pajęczyna. Albana prowadziła pewnie, jakby przez cały czas widziała właściwą drogę. Raz tylko zatrzymała się gwałtownie i powtórzyła operację ze strzępkami materiału. Ci, którzy postępowali za nią i Calem nawet tego nie zauważyli skupieni na wypatrywaniu idących przed nimi towarzyszy. Przez całą drogę Calmin miał wrażenie, że wiedzie upiorny kondukt pogrzebowy. - Jesteśmy tuż pod murami - szepnęła kobieta, wyrywając go z zamyślenia. - Dalej mgła nie sięga. Skinął głową na znak, że zrozumiał i przywołał Stevara. Zabrzmiały powtarzane cicho rozkazy. Żołnierze sprawnie otoczyli ruiny, dziwiąc się, że po drugiej stronie murów powietrze jest przejrzyste i nie ma ani śladu oparów. Skwir jastrzębia był sygnałem do ataku. Zaskoczeni bandyci w pierwszej chwili wzięli wyłaniających się z ciemności za zjawy nawiedzające Celebon, ale szczęk mieczy i świst strzał szybko przywróciły im przytomność. Bitwa rozgorzała ostra i zacięta. Cal czuł za plecami obecność żony i to rozpraszało go w przedziwny sposób. Zamiast myśleć o walce, ciągle obawiał się o jej bezpieczeństwo. Nasłuchiwał ciężkiego oddechu, odwracał się, żeby sprawdzić, jak sobie radzi. Trzymał co prawda w dłoni obnażony miecz, ale jak dotąd nie zrobił z niego użytku. Albana słyszała jęki umierających, czuła mdlący zapach krwi, widziała porąbane ciała. Wzdragała się przed tymi krwawymi obrazami, przymykała oczy, ale to nie pomagało wiele. Kiedy jednak minął pierwszy wstrząs, coś się zmieniło. Bitewny hałas pobudził jej zmysły, zaczęła delektować się widokiem śmierci. Rozdęła nozdrza, oblizała wargi. Od słabości i rozkoszy kręciło się jej w głowie. Kurczowo złapała wodze i starała się opanować spłoszonego nagle konia. Kiedy Cal spojrzał na nią, wzdrygnął się nerwowo. Nagle zdało mu się, że zamiast delikatnych rysów Albany ujrzał spragnione krwi oblicze, ze zwężonymi źrenicami, ze śliną ściekającą po brodzie. Zamknął oczy, pewny, że ma omamy. Przez zaciśnięte powieki nagle przedarł się błysk. Jednocześnie usłyszał huk i krzyki. Kiedy spojrzał ponownie, zobaczył zsuwającą się z siodła kobietę i wielu gestykulujących ludzi, zgromadzonych za załomem muru. Podtrzymał Albanę i usadził na trawie. Przywołał Briana, kręcącego się akurat w pobliżu. - Pilnuj jej - powiedział ponuro, nie zważając na zdziwiony wzrok kompana i podszedł do zbiegowiska. Stali tam jego ludzie i bandyci, z którymi jeszcze przed chwilą toczono zaciekłą bitwę. Tłoczyli się wokół spoczywającego na ziemi ciała. Cal przepchnął się przez tłum i spojrzał. Na trawie leżał Weda. W ręku ściskał kuszę, a w piersi miał wypaloną dziurę wielkości pięści. Nie żył. - Co tu się stało? - spytał ostro. - Piorun go trafił! - zawołał ktoś. - Gdzie tam piorun. Niebo przecie jasne. Kula jakaś ognista to była. Mówiłem, że tu duchy mieszkają w tym miejscu przeklętym. - Z jasnego nieba piorun. On was zabić chyba chciał