Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
..? - Nie żałuję żadnej okazji - oburzyłem się. - Tylko wszystko mnie ciekawi, a o tym na przykład nie pisał w swojej gazecie obywatel Brissot. Poza tym zapominasz, że znajdowałem się wówczas daleko od Paryża. - Niczego nie zapominam - położył mi rękę na ramieniu. - Doskonale pamiętam wszystko, co mi powiedziałeś, o Belcastel i o reszcie - dokończył ciszej. - Ale wiedz, że są ludzie, których wzruszał los Ludwika, jak teraz wzrusza los jego wdowy i sierot. Ty sam mówiłeś niedawno... - Tak - przyznałem. - Za zło powinni odpowiadać jedynie mężczyźni, zaś kobiety i dzieci... - Bywają bardzo złe kobiety - przerwał. - Często o wiele gorsze od mężczyzn. A dzieci wyrastają na mężów. - Owszem, ale Austriaczka już nie groźna. - Lepiej być ostrożnym - zakończył i wstał. - Czas spać, bardzo już późno. - Uśmiechnął się do mnie tym swoim dziwnym uśmiechem, w którym oczy nie brały udziału, a pozostawały czujne i surowe. Coraz straszliwsza wojna domowa krwawiła zachodnie nadmorskie prowincje, cała Wandea stała w ogniu, bretońscy wieśniacy nie chcieli Rewolucji. Wybuch spowodowała Cywilna Konstytucja Duchowieństwa oraz masowy pobór do wojska. Republika potrzebowała trzystu tysięcy żołnierzy. Władcy Europy zawiązali koalicję przeciw Francji. W mowie wygłoszonej w Konwencie Brissot wołał: "Dopiero wówczas zaznamy spokoju, gdy Europa, cała Europa stanie w ogniu". Spełniło się jego życzenie, Europa stanęła w ogniu, Francji jednak daleko było do spokoju. Konwent dekretem z 15 marca skazywał na śmierć powstańców z Wandei schwytanych z bronią w ręku. Nie zagasiło to jednak pożaru, który szerzył się zastraszająco. W tej bratobójczej wojnie ginęli Francuzi stojący po obu stronach barykady. Gdybym nie był kaleką... - myślałem. - Ale może to i lepiej. Przecież zabijać swoich... Nie, nie, chyba nie starczyłoby mi na to odwagi. Jakoś w początku kwietnia, gdy to ogłoszono Dumourieza zdrajcą ojczyzny, Wilfred oznajmił, że musi wyjechać. Nie powiedział dokąd ani po co. Nie śmiałem pytać. - Nie będzie mnie ze dwa tygodnie - powiedział. - A może i dłużej. Tu są pieniądze - wskazał szufladę w komodzie. - Matka Jourdan ma wszystko zapłacone. Będzie o ciebie dbać. Wytłumacz mnie wobec naszych przyjaciółek. Nie zdążę wstąpić do nich z pożegnaniem. Gdy następnego dnia wróciłem do domu, na stole leżała karteczka. "Pamiętaj, że jesteś u siebie. Gdybym nie wrócił, wszystko co tu się znajduje, jest twoje. Możesz mieszkać, ile czasu zechcesz. Aż do powrotu do Belcastel." Przeraził mnie ten bilecik. Przypuszczałem, że wysłano go w jakiejś misji mediacyjnej do Wandei, błękitni bowiem, czyli żołnierze Rewolucji, po dotkliwych klęskach szukali porozumienia. Ale przysłowiowy upór Bretoński odrzucił wszelką możliwość ugody, szczególnie po egzekucji Ludwika. Bałem się o Wilfreda. Znałem przecież jego odwagę i wiedziałem, że nie będzie się oszczędzał. A tam wróg czyhał za każdym drzewem. Każdy krzak krył niebezpieczeństwo. Odtąd zaczęły się dla mnie dni pełne niepokoju. Najgorsze jednak były noce. Zaludniały je krwawe widziadła. Dręczyły mnie koszmary, gdy na chwilę udało mi się zasnąć. Stawał mi wówczas przed oczami Wilfred w kałuży krwi. Miał zamknięte oczy i był martwy. Wiedziałem o tym na pewno. Budziłem się z krzykiem i biegłem do jego pokoju. Ale pokój był pusty, wszędzie było cicho, tylko w wieży Temple migotało nikłe światełko. Kładłem się rozbity i rozstrojony i daremnie usiłowałem zasnąć. Pewnego razu, gdy jak zwykle pukałem do drzwi szwaczki, długo musiałem czekać na otwarcie. - Kto tam? - spytała wreszcie. - To ja, Bertran, obywatelko - zniecierpliwiłem się. Otworzyła natychmiast. - Co się stało? - spytałem. - Przestraszyłaś się czegoś? - To Bertran, ciociu - zawołała w głąb mieszkania. Ciotka Anna wysunęła się z przymkniętych drzwi sypialni. - Co się stało? - powtórzyłem. - Miałyśmy nieproszonych gości - oznajmiła szwaczka. - Przyszła panna Kamilla Rigel z twoim dawnym sąsiadem. - Z Brutusem Hulin - dokończyła ciotka Anna. - Ledwie zdążyłam zamknąć się w sypialni. - Brutus Hulin? - wykrzyknąłem. - Tutaj? To niemożliwe! - Zupełnie możliwe - wyjaśniła szwaczka. - Panna Kamilla potrzebowała nagłej poprawki w najnowszej teatralnej toalecie. Nie śmiała zwrócić się z tym do Róży Bertin. Koleżanki podały jej mój adres. Znają go, choć u mnie nie bywają. Rycerski Brutus eskortował sąsiadkę. - "Ładnie szyjesz, obywatelko". - Szwaczka przedrzeźniała swoją klientkę. - "Pozwolisz, że i ja skorzystam z twoich talentów." - Brutusa od razu poznałam po głosie - opowiadała ciotka Anna. - Pozował jak zwykle na wielkiego człowieka. - Niech uważa - dorzuciła szwaczka. - Poluje na zakazanym terenie. To się może źle dla niego skończyć. - Czy ciocia się bardzo przestraszyła? - zwróciłem się do mojej starej przyjaciółki. - Przestraszyłam się - przyznała. - Oni tam sądzą, że ja już nie żyję. Albo zmarłam w Conciergerie, albo zginęłam na szafocie. Tymczasem teraz tak mi dobrze, że ani mi w głowie umierać. - Cieszę się, że cioci dobrze. - Szwaczka objęła ją czule. - Bo i mnie dobrze i nie wyobrażam sobie, jakbym żyła bez cioci. - Martwię się o Wilfreda - powiedziałem, by przerwać te czułości. - Już dwa tygodnie, jak wyjechał. - Właściwie dokąd pojechał? - Szwaczka zarumieniła się jak zwykle, gdy była mowa o Wilfredzie. - Nie wiem. Obawiam się, że na Zachód. - Do Wandei - stwierdziła ciotka Anna i pokiwała domyślnie głową. - Tam straszna wojna - szepnęła szwaczka. - A on taki odważny i... nieostrożny. Gdy zbierałem się do odejścia, ciotka Anna ujęła mnie za rękę. - Wyobrażasz sobie, co czułam usłyszawszy głos Brutusa? - wstrząsnęła się. - Nie chodzi o mnie - dodała. - Ale co by się stało z Lucyllą. - Zostałaś, ciociu, legalnie zwolniona z więzienia - odparłem uspokajająco. - Wiem, jednak nie wróciłam do domu, a tu figuruję pod innym nazwiskiem. Te wściekłe psy nie zostawiłyby mnie w spokoju. Ani mnie, ani Lucylli! Nienawidzą mnie. Zresztą Wilfred ostrzegał i zalecał wielką ostrożność. - Ona znowu tu przyjdzie - rzuciła szwaczka