Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wstrząsnął się król Azis. Począł oddychać ciężko, świszczącym, szybkim oddechem, jak człowiek w gorączce; od czasu do czasu ręce podniósł do skroni i skronie mocno ściskał. Wtedy się w ogromnej sali o marmurowe kolumny rozbijał jęk królewskich piersi, którego nikt słyszeć nie śmiał, chyba marmury. Zdarzyło się raz bowiem, że niewolnik (któremu lepiej było, aby się był nie rodził) ujrzał dwie łzy, toczące się po zżółkłej twarzy króla Azisa; człowiek ten musiał zginąć, zanim miał czas zdumieć się, że płakał król Azis. A raz było tak, że .wspaniały król usnął, ułożywszy głowę na różanych piersiach cudnej Zoe, przywiezionej z wysp, przy których łowiono perły i podczas snu jęknął tak głęboko, jakgdyby mu kto w dłoniach ścisnął serce. Nieszczęsna spytała króla, kiedy się obudził, jaka go trapiła męka, że jęknął tak, jakby płakał krwią; za to, że słyszała przerażony jęk króla Azisa, utopiono ją w morzu po zachodzie słońca. Marmurowe kolumny słyszały tedy same tylko jęk królewski. Król Azis siedział wciąż nieruchomy, jakgdyby go napadła śmiertelna niemoc, patrzył tylko przeraźliwym wzrokiem przed siebie, w pustkę, w rzeczy jakieś tajemne i złe, w mgłę świetlistą, która jak opar wzniosła się nad lampę i przędła może widziadła bez ciała dla królewskich oczu. Wzdrygnął się nagle król Azis. Oto drgający płomień lampy, w której oliwa przesycona była pachnidłem, aby nawet światło woń siało przed królem Azisem - malował cienie na ścianie, żywe i ruszające się niespokojnie. Igraszką złośliwa były te cienie dla królewskich oczu, bo się nagle wzdrygnął król Azis, ujrzawszy, jak uczyniony z mgławego cienia olbrzymi skorpjon począł pełzać po marmurze. Król Azis twarz wykrzywił w śmiertelnym lęku i ręką zakrył oczy, mimo tego jednakże skorpjon przed oczyma mu pełzał. Dni temu niewiele, kiedy oszołomiony ciężkiem, rubinowem, jak żywa krew winem, szedł na spoczynek, aby uciszyć pyszną swą królewską głowę, w której łomotał szum krwi, zmieszany z pożądliwie kuszącemi echami harfy - i kiedy już miał spocząć na łożu, nagle krew wszystka spłynęła mu w serce, które bić przestało: oto, przyczajony na wezgłowiu, drgał skorpjon. Krzyknął król Azis i zbiegł do sali, w której zostawił ucztujących; trwoga zmąciła myśl królewską, a jednak zdumiał się, nie słysząc radosnych okrzyków, ani brzęczącej wrzawy harf: spojrzał chyłkiem z poza kotary i zbladł jeszcze bardziej: milczały harfy i przestano lać wino, a biesiadnicy, zgasiwszy połowę pochodni, skupili się przy drzwiach, wiodących do komnat królewskich, bladzi, wyczekujący, z rozchylonemi ustami. Szeptem mówił jeden: - Zdawało mi się, że krzyknął... I nasłuchiwali jeszcze pilniej. - Umrze pijany! - mówił inny. - Niech kona długo! - modlił się człowiek noszący gronostaje. Król Azis powlókł się z poza kotary, a upadłszy na ziemie, płakał z obłąkanej trwogi; piana toczyła mu się z ust i oczy miał szklane, kiedy się podniósł na pół martwy, lecz straszny. Kazał schwytać skorpjona, włożyć go do złotego kielicha, z którego pił wino przy biesiadzie, a nazajutrz przywołać kazał tego, który drwił, że król Azis umrze pijany. Stanął przed królem biały od lęku. Król Azis rękę mu położył na ramieniu i ócz; swoje zatopił w jego oczach przerażonych i zdumionych, że oglądają żywą twarz królewską. Rzekł mu król Azis powoli i głucho: - Chcę ci łaskę uczynić, abyś wiedział ja bardzo cię miłuję; oto jest złoty kielich, którego dotknęły moje usta, a ty dzisiaj będziesz zeń pił! Skinął, a czarny olbrzymi niewolnik podał ostrożnie złoty kielich nieszczęśliwemu, potem z ręce go chwycił i przemocą kielich do ust mu przytknął. Obłęd zamglił przerażone oczy tego człowieka, zanim umarł. - Chcę, byś umierał pijany! - śmiał się król Azis, ale śmiał się tylko oczyma, gdyż żółta jego, znużona twarz była martwa. Lęk do niej przyrósł, jak larwa i lęk wieczysty, jak czerw mieszkał w zwiędłem sercu króla Azisa.- Teraz go przeraził potworny cień na ścianie, potem szelest u rzeźbionych drzwi. Przerażenie przed nieznaną ręką z mgły i mroku, chodziło za nim krok w krok, jak jego czarna, leniwa, zła pantera, wodzona na złoconym łańcuchu. O, jak strasznie lękał się król Azis! Widział, jak padają przed nim na twarz i tego bał się najwięcej. Słyszał, jak wołają z miłością jego imię i tego bał się śmiertelnie. Nie znał wroga swego i nie widział jego twarzy, a dziesięćkroć razy wśród dnia i nocy konał powoli z trwogi przed nieznaną twarzą. Naokół króla Azisa była niezmierna pustka, naokół niego i w nim; nie było świata ani morza, ani marmurowego miasta, ani gaju cyprysów, tylko lęk